piątek, 23 marca 2012

Kociaki i kuny


Spoglądałem przez otwarte okno w moim pokoju. Widok był nieco odmienny od rzeczywistego. Rozciągała się za nim piękna łąka, a na skraju horyzontu znajdował się las. Nagle na parapet wdrapała się kuna i próbowała wejść do mieszkania. 
Zepchnąłem ją. Po chwili pojawiło się kolejnych kilkanaście kun. Za wszelką cenę próbowały wedrzeć się do środka. Wśród nich znalazła się jedna bardzo młoda. Postanowiłem ją przepuścić i zobaczyć co się stanie. Dopiero teraz zobaczyłem, że pod biurkiem siedzą skulone, dwa małe, puszyste kociaki. Jeden był śnieżnobiały, a drugi czarny z kilkoma małymi, białymi łatkami. Kuna powoli zbliżała się w ich kierunku. 
Szykowała już się do bezwzględnego ataku, ale w ostatniej chwili udało mi się ją powstrzymać. Wyrzuciłem ją przez okno. Wylądowała na miękkiej trawie i szybko uciekła. Znalazłem się na basenie i przepłynąłem kilka długości. Po opuszczeniu pływalni znalazłem się na skalistej ścieżce. Idąc przed siebie dotarłem do rozległego wąwozu. Z jego dna mogłem podziwiać majestatycznie wznoszące się, piękne i niemal pionowe, czerwone skały. 
Następnie droga poprowadziła mnie przez dom kolegi. Odbywała się tam jakaś impreza urodzinowa. Złożyłem 
życzenia i skosztowałem białoniebieskiego tortu. 
Spotkałem tam też moją byłą dziewczynę, z którą rozstałem się wiele lat temu. Chciała ze mną porozmawiać, więc poszliśmy do niej. Mieszkała ze współlokatorami. Nagle przyszli chyba jej rodzice z dzieckiem i poprosili o opiekę.

środa, 14 marca 2012

Nadzieja (Emily Dickinson)



Nadzieja jest tym upierzonym

Stworzeniem na gałązce

Duszy - co śpiewa melodie

Bez słów i nie milknące -







W świście Wichru - brzmi uszom najsłodziej -

I srogich by trzeba Nawałnic -

Aby spłoszyć maleńkiego ptaka,

Co tak wielu zdołał ogrzać i nakarmić -








Śpiewał mi już na Morzach Obcości -

W Krainach Chłodu -

Nie żądając w zamian Okruszka -

Choć konał z Głodu.








Emily Dickinson

Morderczy rytuał

Wędrowałem między wieżowcami i blokami. Spotkałem koleżankę. Miała kikuty zamiast nóg, a na nich okrągłe, zamszowe buty (Koleżanka jeździ na wózku, nie może chodzić, ale ma nogi). Przywitała mnie jak się mijaliśmy i podreptała w stronę czarnego, błyszczącego ścigacza. Jakaś kobieta w czarnym, skórzanym kombinezonie pomogła  jej usadowić się na motorze i po chwili ruszyła z piskiem na jednym kole. Po chwili natknąłem się na jej matkę. Skądś wiedziałem, że rozmawiała wcześniej z moim ojcem. Przywitałem się i zadałem jakieś pytanie. 
Nerwowo odwróciła głowę i przyspieszyła kroku, nie odzywając się do mnie. Doszedłem do marketu. Zobaczyłem ją jak wychyla się spomiędzy regałów nieopodal mnie. Rozmawiała z chłopcem, chyba z synem. Usłyszałem tylko strzęp rozmowy "...uważaj na niego". Miałem wrażenie, że może się to odnosić do tego, o czym rozmawiała z moim ojcem. W innej części marketu spotkałem swoją siostrę. Poszliśmy razem do kina. Kino było stare i trochę przerażające. Spoczęliśmy na drewnianych, uchylnych fotelach. Sufit i ściany były wyłożone starymi, poczerniałymi deskami. 
Rozpoczął się seans. Była to jakaś bajka renderowana komputerowo, ale nie pamiętam o czym. Miałem też wrażenie jakby omdlenia i przysypiania podczas seansu. Znalazłem się przy drzwiach do domku jednorodzinnego. Otworzyła mi młoda dziewczyna o krótkich blond włosach. Jej ciało zdobiły liczne kolczyki i kolorowe tatuaże. Była naga i trzymała aparat fotograficzny. Miała mi robić zdjęcia, akty. Poprosiła, żebym się rozebrał, co z pewnymi oporami zrobiłem. Zabrała moje rzeczy. Po chwili do pokoju weszła starsza rudowłosa kobieta. Pierwsze co poczułem to wstyd. 
Skuliłem się za kanapą i chciałem tłumaczyć, że to nie tak jak myśli. Ale potem opanowało mnie przerażenie. Kobieta nie była zaskoczona. Zrozumiałem, że znalazłem się w pułapce i pewnie spotka mnie coś złego. Do pokoju wszedł jeszcze starszy, siwowłosy mężczyzna i stanął przy drzwiach. Czując, że prawdopodobnie nie wyjdę z tej sytuacji żywy, chciałem zrobić wszystko by odwlec ten moment i poprosiłem o wyjaśnienia.
 Mężczyzna był niechętny, ale kobieta się zgodziła. Przyniosła starą kasetę VHS i uruchomiła magnetowid. Nagranie przedstawiało opis jakiegoś rytuału. Mężczyzna nerwowo zerkał przez okno na niebo. Dostrzegłem tam dwa jasne punkty, chyba planety, które zbliżały się do siebie. 
Gdy nagranie zostało odtworzone mniej więcej w połowie, mężczyzna zbliżył się trochę do mnie. Dostrzegłem w jego dłoni zdobiony sztylet. Powiedział, że pora już to kończyć. Zbliżyłem się szybko do niego, popchnąłem go palcem, tak że cofnął się zaskoczony do tyłu i opadł na kanapę. Z moich ust wydobyło się głośne "NIE!". Powiedziałem "Mam prawo wiedzieć co się ze mną stanie i czy będzie to miało jakiś głębszy sens".
 Wszyscy byli zaskoczeni tym co zrobiłem, a ja odniosłem wrażenie, że przez moment zapanowałem nad całą tą sytuacją. Usłyszeliśmy kroki na schodach i do pokoju weszła mała dziewczynka. Tuliła misia i przecierała zaspane oczy. Mężczyzna spojrzał przez okno i wymamrotał "za późno". 
Wszyscy momentalnie wybiegli z domu chwytając po drodze dziewczynkę. Zostałem sam, zmarznięty, ale żywy. Podszedłem do regału z książkami i chwyciłem lekko wysunięty wolumin. Usłyszałem pstryknięcie jakiegoś mechanizmu i regał odchylił się odrobinę od ściany. Za nim musiało być jakieś pomieszczenie...

wtorek, 6 marca 2012

Próba

Biegliśmy razem. Przed Nami było rondo. Najbliższe wejście do podziemnego przejścia było zamknięte, więc poszukaliśmy innego. Strop w podziemnym przejściu opierał się na grubych, okrągłych filarach. Zarówno filary jak i ściany wyłożone były jasnożółtym granitem. Było tam kilka sklepów, punkt ksero i punkt sprzedaży biletów. Mieliśmy iść na jakiś pociąg, a na peron prowadził tunel. Przeszliśmy nim i wyszliśmy na polanę, na której rozdzielały się tory kolejowe pochowane w trawach i porośnięte mchem. 
Przy torach czekali zniecierpliwieni ludzie i narzekali na kolejne opóźnienia. Spytałem Ją, czy chce się Jej tu czekać? Powiedziała, że i tak nie wiadomo kiedy przyjedzie ten pociąg. Zaproponowała, że możemy w tym czasie  trochę pobiegać. Tak też zrobiliśmy. Dobiegliśmy do uniwersyteckiego stadionu. Zrobiliśmy kilka okrążeń na niebieskiej bieżni, po czym na boisko wbiegły dwie drużyny grające w rugby. Przedzieraliśmy się między wielkimi zawodnikami w plastikowych ochronnych zbrojach. 
Następnie wbiegliśmy po schodach do jakiegoś budynku. Rozdzieliliśmy się. Spotkałem starego, siwowłosego mistrza walk wschodnich, który chciał mnie poddać jakiejś próbie. Zaprowadził mnie do podnóża bardzo stromego wzgórza, które nazywał Owczym Wzgórzem. Miałem się na nie wspiąć i poszukać śladów bardzo niebezpiecznego człowieka. Przekazał mi też maczetę. Wejście było niemal pionowe, ale udało mi się wspiąć. Na szczycie wzgórze okazało się być niemal płaskie i dość rozległe. 
Widziałem pasące się krowy i owce. Dostrzegłem jakąś ścieżkę i poszedłem nią. Wzgórze okazało się być dość łagodne z drugiej strony. Po obu stronach ścieżki rosły duże i grube Juki. Zamachnąłem się maczetą i precyzyjnym cięciem ściąłem jedną z nich. Znalazłem się na dużym stalowym moście. Dostrzegłem łysego mężczyznę zakładającego ładunki wybuchowe do jego filarów. Kierował się łodzią do następnych. Skoczyłem z mostu i spadałem przez kilkanaście metrów. Uderzyłem w taflę wody i po chwili wypłynąłem na powierzchnię. 
Dopłynąłem do brzegu i dostrzegłem uchylone stalowe drzwi, prowadzące do wnętrza mostu. W niewielkim pomieszczeniu dostrzegłem laptopa podłączonego do wiązki przewodów. Na jego ekranie odliczany był czas. Delikatnie go odłączyłem. Nagle poczułem zimno stali na karku i usłyszałem charakterystyczne kliknięcie odbezpieczanej broni. 
Miałem w dłoni maczetę. Odwróciłem się instynktownie, a ostrze odcięło napastnikowi głowę. Pomimo iż widziałem tchawicę i wystające żyły, z szyi nie wydobyła się ani kropla krwi. Makabryczna scena spowodowała natychmiastowe przebudzenie...

sobota, 3 marca 2012

Lwica


Płynąłem starą, drewnianą łódką po rzece. W jakiś magiczny sposób płynęła sama pod prąd. Dobiła do przystani przy śródmieściu. Wyszedłem na ląd i podążałem wzdłuż wąskich, wybrukowanych uliczek. Dotarłem do placu. Był tam karnawał. Setki przebranych ludzi rozmawiało ze sobą i śmiało się, tworząc głośny i niezrozumiały gwar. Wyglądali na trochę zniecierpliwionych i zdezorientowanych. 
Z pojedynczych rozmów wychwyciłem, że nie ma organizatorów, a ludzie zostali pozostawieni samym sobie. Postanowiłem wejść na pustą scenę na środku placu. Powiedziałem kilka słów wstępu, że pomimo tego, że nie ma organizatorów, to nadal możemy się wspólnie dobrze bawić. Poprosiłem kilku ochotników i odegraliśmy skecz Monty Pythona. Chyba był to skecz o hiszpańskiej inkwizycji. Następnie znalazło się kilku ulicznych grajków. 
Zaprosiłem ich na scenę i zaproponowałem karaoke. Impreza nabrała rozpędu i zaczęła żyć własnym życiem. Postanowiłem poszukać organizatorów. Penetrując zaułki spostrzegłem lwicę. Była chora i nie miała siły by nawet wstać. Wziąłem ją i przewiesiłem przez kark. Była strasznie ciężka. Z trudem dotarłem na plac. Ludzie wyglądali na przerażonych i rozstępowali się przede mną. 
Wszedłem na scenę i spytałem się, czy ktoś ze zgromadzonych jest może weterynarzem lub lekarzem. Nikt się do tego nie przyznał. Postanowiłem sam zobaczyć co jej może dolegać. Zaczęła być niespokojna i próbowała drapać deski na scenie. Po chwili pojawił się mały pyszczek, a zaraz potem reszta lwiego szczenięcia. 
Pomogłem mu wyjść na świat i podałem lwicy. Wylizała je dokładnie. W podobny sposób świat wzbogacił się o jeszcze cztery lwiątka. Wszystkie maluchy miały czarne ciapki na sierści. Następnie lwica urodziła jeszcze łożysko i je zjadła...