niedziela, 30 listopada 2014

Andrzejkowy sen...

Zmierzałem w kierunku jeziora. Z oddali widziałem Szymona i Jagodę. Chwilę ze sobą rozmawiali po czym Szymon wykonał zapraszający gest w kierunku przeciwległego brzegu i wszedł do jeziora. Jagoda chwilę stała, po czym się rozebrała i naga podążyła za nim. Jezioro nie było głębokie. Woda sięgała im do pasa, czasem do pach w najgłębszych miejscach. Poszedłem w stronę starego szklanego budynku. Przypominał trochę szklarnię, ale o dość sporej kubaturze. Tafle szkła pokryte były
brunatno rdzawym osadem. Powietrze we wnętrzu było przyjemnie ciepłe i wypełnione słodką wonią. Słychać też było niemal hipnotyczne bzyczenie. Dostrzegłem przepiękną mahoniową szafkę z „walizkowym” uchwytem na górze. Była przepięknie zdobiona. Za na wpół otwartymi podwójnymi drzwiczkami kryły się półeczki i szufladki. Niestety była zaciekle broniona przez roje pszczół. Nie były agresywne, dopóki nie zacząłem się do nich zbliżać.
Bzyczenie przybierało wtedy ostrzegawczą częstotliwość. Oddaliłem się więc w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przyciągnąć ich uwagę. Zobaczyłem osobliwą postać. Kształtem przypominała starszą kobietę z kokiem, ale była to cieniutka błona wypełniona lepką, przeźroczystą, pomarańczowożółtą cieczą. Wewnątrz można było dostrzec kości, częściowo nadtrawione lub rozpuszczone. Dostrzegłem kręgosłup, część żeber i miednicę. Nie dostrzegłem ani czaszki, ani pozostałych kości. Kobiecą postać próbował objąć
starszy mężczyzna. Robił to tak delikatnie i czule jak tylko potrafił. Niestety po chwili postać pękła jak bańka mydlana, a cała wewnętrzna zawartość się rozlała. Zrobiło mi się przykro, ale starszy mężczyzna wyglądał na pogodzonego z tym co się stało, choć można było w nim dostrzec ból po stracie. Po chwili dostrzegłem więcej takich osobliwych par. Na ziemi natomiast znalazłem coś na kształt skórzanego jaja wielkości grejpfruta. Miało pomarańczową barwę i delikatnie świeciło. Gdy się zbliżyłem pękło, a z wnętrza wypłynęło coś 
przypominającego miód. Przyciągnęło wszystkie pszczoły znajdujące się w budynku. Wyglądały teraz na odurzone i spokojne. Wykorzystałem tą sposobność do dyskretnego wyniesienia szafki. Na zewnątrz spotkałem mojego przyjaciela Ł. Razem sprawdziliśmy jej zawartość. Były tam przeróżne buteleczki z płynami, karty tarota, pionki, kości do gry wykonane z kości i lniane woreczki z ziołami. Po dokładnym obejrzeniu odłożyłem wszystko na swoje miejsce i razem poszliśmy w stronę autokaru.
Wszedłem po schodkach, a na siedzeniu przy nich siedziała M. Przywitała mnie całusem i sugestywnie podała dłoń. Delikatnie ująłem ja w swoją i dostojnie wyprowadziłem z autokaru jak damę, którą niewątpliwie była. Powiedziałem, że chciałbym się jeszcze przejść, a Ona stwierdziła, że możemy spotkać się „na miejscu” i znów mnie pocałowała. Szedłem zalesioną dolinką między wzgórzami i natrafiłem na bardzo stary kamienny kościółek, częściowo pokryty zielonymi porostami. Nie
widziałem ani jednego krzyża, aczkolwiek tuż obok niego stał okazały obelisk. Z trzech stron pokryty był hieroglifami, a na czwartej wyryty był wizerunek Jezusa. Po chwili dostrzegłem księdza wychodzącego z kościółka. Nim zdążyłem się odezwać, powiedział: „To nie Twoja wiara. Ludzie już nie pamiętają jaka była, że chrześcijaństwo było egipskie”. Po czym na dowód otworzył Pismo, które miał w dłoni. Wypełnione było papirusowymi stronicami pokrytymi częściowo hieroglifami i
częściowo pismem, które uważałem za hebrajskie. Wszedłem na wzgórze, gdzie był zamek, czyli miejsce, gdzie miałem się spotkać z M. Spotkałem Ją w rozległej Sali Sypialnej, gdzie dość gęsto porozstawiane były łóżka. Większość była już pozajmowana. Na łóżku, tuż obok mojego leżała M. Położyłem się na swoim, a M. podniosła się lekko, oparła na łokciu i obróciła w moją stronę. Zrobiłem to samo i po chwili nasze usta się spotkały. Zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej i usiedliśmy. Nasz pocałunek był cudownie namiętny. Nasze języki tańczyły i czułem Jej słodki ciepły smak. Zdawał się trwać wieczność, a gdy już skończyliśmy się wzajemnie „kosztować”, powiedziałem, że po drodze widziałem coś dziwnego. Spytała się, czy też
widziałem te dziwne znaki na drzewach w lesie. Zaprzeczyłem i opowiedziałem o tajemniczym kościele. Nie wydawała się tym zdziwiona i powiedziała, że na drzewach były też hieroglify i inne znaki. Spotkaliśmy się znowu w centrum handlowym. Dała mi całusa i zaczęła uciekać. Zacząłem Ją gonić, a Ona się śmiała, gdy się odwracała. Po chwili Ją dogoniłem i złapałem. Delikatnie oswobodziła się z moich objęć. Obróciła się w moim kierunku, a po Jej policzku
spływała łza. Łamiącym się głosem powiedziała: „Obawiam się, że nie…”. Nie musiała kończyć. „Obawiam się, że ja też…” Odpowiedziałem, równie łamiącym się głosem i przytuliliśmy się…

wtorek, 11 listopada 2014

50 000!!! :)

No i stało się. Magiczna granica 50 000 wyświetleń mojej strony została właśnie przekroczona. Były momenty, gdy wątpiłem, że tego doczekam, ale jednak się udało. Czuję się coraz lepiej i dziękuję
Wam za obecność moi drodzy czytelnicy. Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do kolejnych odwiedzin. Życzę Wam dobrych i ciekawych snów! :)

Dwie Ziemie


Słońce zaszło i powoli zaczynało się ściemniać. Wielka tarcza drugiej Ziemi wypełniała niebo. Wydawało się, że jej krawędź styka się z horyzontem, a sama jej tarcza lekko faluje jak tafla wody smagana wiatrem. Większość ludzi udała się na nią, rozbierając miasta w celu pozyskania zasobów potrzebnych na tą podróż. Pozostały jedynie ruiny, rdzewiejące stalowe belki wystające z ziemi, niczym kości ogołoconych miast. Na planecie pozostali jedynie starcy, dzieci, chorzy
fizycznie i szaleńcy. Pozostałem mając przeczucie, że druga Ziemia jest tylko iluzją. Fatamorganą zwodzącą naiwnych obietnicą zaczęcie wszystkiego od nowa. Obawiałem się, że ci wszyscy nieszczęśnicy wyruszyli w podróż bez powrotu i utkną bez paliwa w kosmicznej próżni. Ziemia zaś stała się przeraźliwie pustym miejscem. Widziałem w oddali dzieciaki chowające się pod kartonami. Walczyły o przetrwanie unikając obłąkanych szabrowników, którzy pozostali na planecie. Doszedłem do domu i zastałem tam Velociraptora. Jest to mały drapieżny dinozaur, bardzo szybki i zwinny. Był okaleczony, tak jakby go
ktoś potraktował miotaczem ognia, a jego oko się zagotowało i pękło. Na początku się go przestraszyłem. Myślałem, że mnie zaatakuje. Po chwili zauważyłem jednak, że to on jest skrajnie przerażony. Oczyściłem mu rany, a on zaczął się do mnie łasić jak pies.