poniedziałek, 31 marca 2014

Reakcja alergiczna...

Wczoraj ból ekstremalnie się nasilił, więc rodzice postanowili mi podać jakiś lek by go uśmierzyć. Z tego co mówili, to z bólu miałem nawet sine usta i białe palce od zaciskania. Niestety mniej więcej pół godziny po podaniu leku zrobiło mi się strasznie gorąco, pojawiło się bardzo silne kołatanie serca i bardzo silne trudności z oddychaniem. Nie mogłem złapać tchu. Tata kazał mi się położyć i chyba myślał, że mi
przejdzie. Powiedziałem, żeby wezwał pogotowie i uznając, że mimo walki o każdy chust powietrza, sam przygotuję wszystko szybciej, niż miałbym próbować tłumaczyć, przygotowałem dokumentacją medyczną i najważniejsze rzeczy potrzebne w szpitalu. Rodzice chyba trochę spanikowali, ale dyspozytorka ich uspokajała i kazała mi siedzieć, a nie leżeć. Ratownicy medyczni przyjechali bardzo szybko, zbadali mnie i podali 2,5 mg morfiny. Potem się dowiedziałem, że taka mała dawka ułatwia oddychanie. Wsiadłem do karetki i podawano mi tam jeszcze tlen. Zanim dojechaliśmy do szpitala już prawie zupełnie doszedłem do siebie.
Specjalistyczny szpital w którym się leczę, jest na drugim końcu miasta, więc zanim dojechaliśmy minęło ponad pół godziny. W szpitalu stwierdzono, że miałem reakcję alergiczną na lek. Kiedyś go brałem bez problemów, ale najwidoczniej chemioterapia zwiększyła na niego reakcję organizmu. 

czwartek, 27 marca 2014

Piekło...

Prawdziwym piekłem jest cierpienie najbliższych.  W czwartek 13 marca miałem znowu jechać  na kilka dni do szpitala, na kolejny cykl chemii. Jak zawsze miał mnie tam zawieźć mój tata. Jednak o 4 nad ranem zadzwoniła babcia z płaczem, by do niej przyjechał. Do szpitala pojechałem więc sam, a tata udał się do babci. Okazało się, że upadła. Prześwietlenie i tomografia komputerowa wykazały, że złamała sobie kręgosłup, a dokładniej roztrzaskała krąg L4 i przez kilka dni leżała w szpitalu. Fragment kości jest odłamany i uciska rdzeń kręgowy. Lekarz chciał ją operować. Rodzice uznali jednak, że ryzyko
jest zbyt duże. Babcia ma już 91 lat i szereg innych dolegliwości, które nie sprzyjają przeprowadzeniu bezpiecznej operacji. Babica trafiła więc do nas i od tej pory codziennie się nią opiekuję, co niestety wyklucza też opuszczanie domu i spacery. Przez poprzedni tydzień prawie nie sypiałem. Babcia przez całe noce jęczała z bólu, mimo bardzo silnych środków przeciwbólowych i mówiła wiele nieprzyjemnych rzeczy. Powinna jak najmniej się ruszać i nosić specjalny gorset usztywniający kręgosłup. Problem w tym, że próbowała wstawać i zdejmowała gorset, bo był niewygodny. Sama chodziła po mieszkaniu, a każdy
kolejny upadek może być tragiczny w skutkach. Ma dużo szczęścia, że ma czucie w nogach i może jeszcze chodzić. Każdy dźwięk wyrywał więc mnie z łóżka. Dostała dzwonek, by dzwoniła, jak będzie chciała np. iść do ubikacji, tak by ktoś ją zawsze przytrzymał i zaprowadził. Niestety babcia okazała się bardzo uparta i nieodpowiedzialna. Sama chadzała i to bez gorsetu, przy okazji i tak wszystkich stawiając na nogi. Kilka dni temu zaproponowałem, by wezwać do niej panią psycholog. Jak na razie bardzo to pomogło. Oczywiście przedstawiliśmy ją jako lekarza z jej szpitala od jej lekarki. Babcia ma jedną lekarkę, której ufa i dla niej inni lekarze, to nie lekarze. Pani psycholog okazała się bardzo kompetentna. Długo rozmawiała z babcią i dobrała dodatkowe leki. Cierpienie babci bardzo mnie dotknęło. Strasznie jest obserwować cierpienie bliskiej osoby i nie mieć na to zbyt dużego wpływu…
Co do mnie. Jak babcia została zawieziona do szpitala, ja również udałem się do szpitala na kilka dni. To był pierwszy raz, jak nikt mnie nie odwiedził i pierwszy raz zniosłem chemię tak źle. Wymiotowałem i czułem mdłości. Nie mogłem patrzeć na jedzenie na stołówce, sam jego zapach był dla mnie skrajnie odpychający. Prawie nie spałem i chyba miałem jakieś przewidzenia, jak się budziłem. Płytki krwi spadły mi sporo poniżej normy, ale enzymy wątrobowe miałem już coraz bliżej górnej jej granicy. W między czasie pojawiły się jeszcze dodatkowe skutki uboczne leczenia. Krwotoki z nosa i drętwienie opuszków palców. Na drętwienie przepisano mi
Mój zestaw leków, potem jeszcze kilka doszło...
magnez, ale pomimo iż biorę już go dwa tygodnie, nadal się nieprzerwanie utrzymuje. Co do krwawień, jak występowały chciałem odstawić Clexan, zastrzyki, które codziennie musiałem sobie robić na krzepliwość krwi. Wolałem jednak tego nie robić bez konsultacji z lekarzem. Intuicja jednak mnie nie myliła i lekarz zdecydował się go na jakiś czas odstawić. Tydzień po opuszczeniu oddziału, musiałem znowu udać się do szpitala, ale tym razem na ambulatoryjne podanie chemii. Pojechałem do szpitala na 6 rano, a chemię dostałem dopiero o 18. Cały dzień przesiedziałem w szpitalnych kolejkach w podziemiach. To był pierwszy dzień wiosny, niezwykle pogodny. Telefon mi
Dzienny zestaw w pudełku...
pokazywał, że było wtedy 21 stopni. Wyszedłem tylko na chwilę, by zadzwonić. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Niestety w budynku zasięg jeśli nawet się pojawiał, to był szczątkowy. Po raz pierwszy miałem idealne wyniki krwi. Enzymy wątrobowe były idealnie w normie, a ilość pytek krwi również znacznie wzrosła. Niestety z powodu tak późnego podania chemii, nie zdążyłem już do przyszpitalnej apteki. Tylko tam można kupić od ręki zastrzyki z leukocytami. Trzeba je przewozić jak najszybciej w torbie termicznej, dlatego nie mogłem kupić ich wcześniej. Miałem je brać od następnego dnia. Na szczęście udało mi się je zamówić w innej
Dzienna porcja leków bez pudełka...
aptece, która jeszcze była otwarta. Sprowadzili je na następny dzień, choć na początku twierdzili, że się nie da. Przeważnie jestem już w stanie określić, kiedy maksymalnie nasilą się skutki uboczne po chemii. Tak jak w zegarku nastąpiło to wczoraj. Pomimo iż ból jest bardzo silny, nadal nie biorę środków przeciwbólowych by oszczędzać wątrobę. Dziś ból stawów i pleców nasilił się tak bardzo, że ledwo mogłem chodzić. Jutro i pojutrze powinno już być lepiej. Drętwienie opuszków palców
chyba nawet się nasiliło. Dziś noc znowu była tragiczna. Co chwilę się budziłem. Śniły mi się nieprzyjemne i niepokojące rzeczy. Chyba do mnie strzelano. Gonił mnie wielki spasły nagi mężczyzna. Cały w fałdach tłuszczu, łysy, z przyrodzeniem na wierzchu. Miał chyba ze dwa metry wzrostu i ewidentnie chciał mnie skrzywdzić. Wkręcały mi się jakieś schematy działań, które musiałem wykonywać by przetrwać i się obudzić. Powtarzało się to chyba z kilkanaście razy. Z tego co udało mi się zapamiętać, to różne rzeczy np. cytryny i inne przedmioty spontanicznie zmieniały się w wodę i po prosty rozpływały. Pozostawały po nich tylko kałuże...

Za tydzień znowu idę do szpitala na oddział, na kolejny cykl chemii. Może przyczyna tego drętwienia jest jednak inna niż niedobór magnezu…

niedziela, 23 marca 2014

Pusty pokój...

Przyjechałem na weekend do mojego pokoju, który kiedyś wynajmowałem. Chciałem sprawdzić co się zmieniło, ponieważ właściciele mieli zamiar coś przebudować. Na miejscu okazało się, że do mojego pokoju dobudowali coś w rodzaju dodatkowego długiego pokoju. Był zrobiony dość prowizorycznie, jak zlepek szopy, kiosku i szklarni. Były tam poustawiane jakieś stare maszyny mechaniczne i meble. Natomiast sam mój pokój był zupełnie pusty. Nie było w nim ani biurka, ani kanapy, ani nawet szafy. Kanapa została przeniesiona do sąsiadującej z pomieszczeniem
kuchni. Postanowiłem się więc położyć i odpocząć. Leżałem i nagle z mojego pokoju wyszły dwie dziewczyny. Brunetka i blondynka. Obie były bardzo młode. Z ich nagich ciał spływała jeszcze woda, jakby dopiero co wyszły spod prysznica. Zaczesywały dłońmi mokre włosy, krocząc powoli i wyniośle, chodem przypominającym modelki na
wybiegu i dumnie wypinały niewielkie piersi. Były trochę niższe ode mnie. Podniosłem się z kanapy, a jedna z dziewczyn zatrzymała się przy mnie. Spojrzała na mnie z ukosa, przyjrzała się dokładnie mej pozbawionej włosów głowie i wybuchła pogardliwym śmiechem. Obróciła się na pięcie i wraz z koleżanką opuściła kuchnię.

środa, 5 marca 2014

Efekty leczenia…

Bezsenność lub niepokojące sny, taki jak poprzedni… Od kilku dni znowu dokuczają mi te najgorsze skutki uboczne leczenia. Znowu odczuwam bardzo silny ból pleców w okolicy krzyża, pulsujący, promieniujący od kręgosłupa przez tkanki. Równie dokuczliwy, ale już mniej intensywny jest ból dziąseł, skroni i śródpiersia. Mniej więcej tak jak się spodziewałem, nastąpiło to kilkanaście dni po podaniu deksorubicyny
(czerwonej chemii) i pewnie na dniach zacznie ustępować. Od kilku dni mam też drobne krwotoki z nosa, które pojawiają się przy większym wysiłku. Przez przypadek zaciąłem się też nożem ceramicznym w palec. Nawet tego nie zauważyłem dopóki kapiąca krew nie utworzyła małej kałuży na blacie. Podejrzewam, że to przez leki przeciwzakrzepowe, ale udało mi się wszystko opanować. Mam już wyniki kontrolnego badania PET. Wieści są raczej
optymistyczne. Generalnie nowotwór zmniejszył się o 1/3 i dobrze reaguje na leczenie. Największy guz w śródpiersiu zmniejszył się mniej więcej z 15 do 10 cm. Zaniepokoiła mnie jednak wzmianka o 4 mm guzku w prawym płucu, którego nie było na badaniu poprzednim.  Lekarka mnie jednak uspokajała, żebym się tym nie przejmował, bo może to być tylko zmiana zapalna (niskie SUV, czyli zmiana
nie złośliwa). Dzięki diecie i dodatkowym lekom, kondycja mojej wątroby trochę się poprawiła. Enzymy wątrobowe (ALT) spadły z poziomu 250 do 74. Nadal są odrobinę podwyższone, ale już jest dużo lepiej. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zacząłem wychodzić z domu na spacery.
Pogoda temu sprzyja i mam nadzieję, że wiosenna aura pozostanie. Pewnie za kilka dni, jak poczują się lepiej, znowu gdzieś się przejdę :) 

Nawiedzony szpital

Pracowałem w szpitalu jako lekarz. Otworzyłem zupełnie nowy oddział. Pomogłem wielu pacjentom, którym nikt inny nie chciał pomóc. Każdy kogo wyleczyłem nagle rozpływał się w powietrzu i po prostu znikał.
Dziwiło mnie to trochę, więc zacząłem analizować ich kartoteki. Moje odkrycie mnie przeraziło. Wszyscy pacjenci, których wyleczyłem od dawna byli martwi...

sobota, 1 marca 2014

Katastrofa pomarańczowego helikoptera

Zmierzałem wraz z kuzynem wzdłuż płotu okalającego lotnisko. Kilkaset metrów przed nami znajdował się terminal. Nie spieszyliśmy się specjalnie. Minęliśmy półokrągły blaszany hangar. Wysoko na niebie dostrzegłem jaskrawo pomarańczowy punkcik. W miarę jak się zbliżał, dostrzegłem w nim zarys śmigłowca. Wciąż obniżając swój lot, zrobił rundkę wokół terminala pasażerskiego.
Wtedy dostrzegłem, że był dość osobliwy. Pomimo iż był duży, był jednocześnie niesamowicie płaski i wyginał się falująco jak pływająca ryba. Troszkę jak płaszczka. Nagle na wysokości kilkunastu metrów jakby stracił sterowność. Przechylił się na bok i spadł na ziemię jak kamień. Towarzyszył temu przeraźliwy dźwięk gnącego się metalu i eksplozja. Kontenerowa
przybudówka, nieopodal terminala, wzbiła się w powietrze na skutek fali uderzeniowej. Przeleciała kilkadziesiąt metrów, po czym pozgniatane i powyginane elementy spadły na wagony cysterny, stojące nieopodal na bocznicy kolejowej. Zaczęły się wykolejać, wybuchać i zapoczątkowały reakcję łańcuchową kolejnych eksplozji. Kilka płonących wagonów wylądowało w hangarze. Jeden rozpędzony
przejechał nieopodal nas na tyle blisko, że aż można było poczuć żar. Biegliśmy szybko w kierunku bezpiecznego gmachu terminala pasażerskiego. Inni ludzie również zmierzali w tym kierunku w wszechogarniającej panice…

"ą"

Wyruszyłem wraz z rodzicami na wycieczkę zagraniczną autokarem. Podejrzewam, że mogła to być  Anglia lub Niemcy. W czasie wolnym od zwiedzania, rodzice postanowili odwiedzić swoich znajomych, którzy właśnie tam mieszkali. Znajomi mieli córkę, która została mi przedstawiona.
Była kilka lat ode mnie młodsza i studiowała architekturę. Miała proste, czarne włosy, sięgające do ramion. Szczupła i o kilkanaście centymetrów niższa ode mnie. Twarzy nie potrafiłem skojarzyć z nikim, kogo znam w rzeczywistości. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Zbudowała tam makietę osiedla mieszkaniowego. To chyba był jej projekt dyplomowy.
Stylizowane było na styl industrialnej manufaktury z czerwonej cegły. Była bardzo dumna ze swojego projektu, a mi osobiście przypominał trochę Stary Browar, który widziałem  w Poznaniu. Dziewczyna prosiła by nazywać ją „ą”. Pokazywała mi swoje strony w Internecie, oraz swój logotyp. Była to właśnie mała litera „ą”, ale wydłużona w taki sposób, że była wysokości litery „l”, biała na bordowym tle. Rozstaliśmy się, ale
przyjechała do mnie, bo chciała mnie poznać. Pokazałem jej starą część mojego rodzinnego miasta, a następnie wsiedliśmy w autobus miejski. Przejechał obok mojej szkoły podstawowej. Była jakby trochę inna, jakby przebudowana i pomalowana w pastelowe, jaskrawe barwy. Wysiadłem na chwilę, by pokazać jej co i gdzie się znajdowało, a drzwi autobusu nagle się zatrzasnęły. Udało mi się na
szczęście dobiec i otworzyć je ręcznie na siłę. Usiadłem znowu obok „ą”, a za nami siedziała zakonnica, która pogroziła mi palcem, uznając chyba otwieranie drzwi w ten sposób za akt wandalizmu. Znowu pojechaliśmy do starego miasta i wróciliśmy pieszo do domu.