wtorek, 29 stycznia 2013

Szympansy

Wybrałem się na spacer po wąskich i urokliwych uliczkach starego miasta. Towarzyszyła mi siostra, a jej obcasy głośno stukały na kamienistym bruku. Odgłos roznosił się echem po opustoszałym deptaku. Po jakimś czasie spotkaliśmy jej koleżanki, których ja nie znałem. Jedna z nich była blondynką. Włosy miała krótkie, a twarz pogodną. Ubrana była w szarą, błyszczącą spódnicę i białą bluzkę bez rękawów, związaną z tyłu. Za namową nowo poznanych koleżanek udaliśmy się do pobliskiej dyskoteki. Ludzi było tam sporo, ale nikt nie tańczył. Z głośników wydobywała się muzyka techno, co mi bardzo się nie podobało, więc wyszedłem. Dotarłem do sklepu. Ekspedientka zachwalała, że wszystkie sprzedawane tam produkty są w stu procentach naturalne. 
Moją uwagę przykuły olbrzymie czarne raki, które rozmiarami przypominały raczej homary. Znalazłem się nad jeziorem. Woda była spokojna i krystalicznie czysta, tak że bez problemu można było dostrzec dno. Wszedłem na niewielkie drewniane molo. Na barierkach siedziały szympansy, które niespodziewanie zaczęły się na nich huśtać i nimi kołysać. W końcu skoczyły do wody. Chodziły "na czworakach" po dnie, a ich ogony wystawały nad powierzchnię niczym peryskopy (Dziwne, szympansy nie mają przecież ogonów). 
Podszedłem do końca mola, usiadłem na barierce i skoczyłem z zamiarem zbadania zachowania szympansów. Było jednak wyżej niż myślałem, a woda była płytka w miejscu lądowania. Uderzenie było bolesne, ale grząskie dno zamortyzowało upadek. Z trudem wyczołgałem się na brzeg. Cały byłem pokryty mułem i piaskiem. Ktoś krzyknął, że zaraz rusza ostatni pociąg. Instynktownie pstryknąłem palcami i nagle byłem czysty, pstryknąłem drugi raz i byłem ubrany. 
Pobiegłem na pociąg i wskoczyłem w ostatniej chwili. W przedziale do którego wsiadłem, przebywała pewna młoda para. Przygotowywali się do narodzin dziecka i wywiązała się dyskusja na temat bajek, a dokładniej o tym, które są najlepsze dla dzieci.

niedziela, 20 stycznia 2013

Podsumowanie i statystyki…


Na Blogerze pojawiłem się w październiku 2011 r. Zaczynałem od pisania tylko dla siebie, ale w końcu doszedłem do wniosku, że mogę to pokazać światu. W listopadzie udostępniłem swojego bloga do wglądu dla wszystkich. Kolejną zmianą było dodanie statystyk odwiedzin, co nastąpiło dokładnie rok temu, czyli 20 stycznia 2012 r. Jestem pozytywnie zaskoczony, że od tego czasu weszło tu już ponad 28 000 osób i to z 64 krajów. 
Spoza Polski, najwięcej odwiedzin było z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Brazylii i Irlandii. Czytelnicy weszli ze wszystkich zamieszkanych kontynentów i z tak egzotycznych dla mnie krajów jak: Birma, Maroko, Ekwador czy Sri Lanka (wszystkie kraje zaznaczone na zielono na konturowej mapie świata).
Jeśli zaś chodzi o Polskę, to moi goście pochodzili z 437 miast.

TOP 10 (Najwięcej odwiedzin z Polski)
1. Warszawa
2. Kraków
3. Bydgoszcz
4. Poznań
5. Wrocław
6. Katowice
7. Łódź
8. Lublin
9. Gdańsk
10. Szczecin


Opublikowałem 85 postów, z czego w 71 opisałem swoje sny. Napisany przeze mnie tekst zajął 58 stron A4 (pisanych czcionką Calibri o rozmiarze 11). Najpopularniejsze posty widać po prawej stronie, a „Morderczy rytuał” został wyświetlony ponad 4300 razy.
Paradoksalnie bardzo rzadko pamiętam swoje sny. To co tu spisałem to ok. 70% snów. 
Pozostałe zanurzyły się w mroku niepamięci, ponieważ nie miałem czasu by spisać je ogólnikowo po przebudzeniu. Przeważnie potrzebuję dobrych kilku chwil by przypomnieć sobie co mi się właściwie śniło. Podsumowując całościowo poprzedni rok, przeżyłem w nim bardzo wiele trudnych i przykrych chwil, ale i kilka szczęśliwych się znalazło. Mam nadzieję, że 2013 okaże się dużo lepszy.
Pozdrawiam was drodzy czytelnicy. Trzymajcie się ciepło w te chłodne zimowe wieczory, a noce niech obfitują w piękne sny! :)

piątek, 11 stycznia 2013

Średniowieczna kamienica, świątynia i małpy...


Byłem na wycieczce zagranicznej, chyba we Francji. Towarzyszyli mi rodzice oraz wujek ze Śląska. Mieliśmy zwiedzać zabytkową kamienicę. Robiłem dużo zdjęć detali takich jak: kołatka w kształcie głowy lwa, zdobienia okalające okna, rzygacze w formie małych demonów. Weszliśmy do środka i każdy z nas dostał słuchawkę z której można było usłyszeć komentarz lektora opisujący zabytek. By usłyszeć go w języku polskim, należało nacisnąć przycisk z numerem 7. Z holu odjeżdżała mini ciuchcia, jako atrakcja dla najmłodszych. 
Postanowiłem sam obejść to miejsce własnym tempem. Wyszedłem do ogrodu, a jego urokliwość mnie zachwyciła. Pnącza w jesiennych odcieniach czerwieni i żółci wspinały się i oplatały stary budynek. Krzewy były elegancko przycięte, wielokolorowe kwiaty tworzyły geometryczne wzory. Przysiadłem na ławce przy stawie. Przyszli tam również obecni właściciele kamienicy (w rzeczywistości to właściciele osiedlowego sklepiku w którym obecnie jest remont). Po chwili odezwała się słuchawka i wysłuchałem wiadomości, że czas już kończyć zwiedzanie. 
Wsiadłem do auta. Było czerwone, a w środku znajdowało się sześć miejsc. Trzy z przodu i trzy z tyłu. Samochód bardzo dziwnie się prowadziło. Miałem problemy z całkowitym wyhamowaniem. Zbliżając się do przejścia dla pieszych, musiałem otworzyć drzwi i wyhamowywać pojazd nogą. Reagował też z opóźnieniem na skręt, przez co lekko zarysowałem jakieś inne auto. Dojechałem w końcu do jakiejś świątyni. Wysiadłem, wziąłem auto pod pachę  i wniosłem je po schodach do środka (jakoś mnie wtedy to nie dziwiło i wydawało się czymś normalnym). Odłożyłem je w przedsionku tuż obok kilku innych. Świątynia była ogromna, zbudowana na planie kwadratu z zaokrąglonymi narożnikami. Ołtarz był na podeście, na samym środku świątyni. 
Na ścianach znajdowało się dużo starych obrazów, poczerniałych od dymu świec. Stało też sporo rzeźb. Zwiedzając to miejsce czułem się jak w jakiejś galerii lub muzeum. Kiedy wyszedłem, wynosząc ze sobą auto, zauważyłem czekających na mnie znajomych. Mój przyjaciel przedstawił swoją nową dziewczynę. Była wysoka i miała niesamowicie długie, rude włosy sięgające aż do kolan. W sumie było nas ośmioro i jakoś upchnęliśmy się do pojazdu. Przyjaciel zaproponował, że poprowadzi. Zamiast patrzeć na drogę, co chwilę spoglądał na niewiastę siedzącą obok i przejeżdżał na czerwonych światłach. Po zwróceniu mu uwagi, w końcu zaczął się na nich zatrzymywać. 
Podczas jednego z takich postojów zobaczyłem przez okno pewnego chłopaka o latynoskiej urodzie. Ubrany był w popielaty prochowiec i rzucał jakąś szmatą. Przechodnie podnosili ją, a wtedy wypadało z niej kilka kości do gry. Podnosił je i przechodził na kolanach tyle kroków ile było oczek. Następnie owijał kości szmatą i sytuacja się powtarzała. Dojechaliśmy i wszedłem do domu razem z moim kolegą lekarzem. Dał mi dwie lalki, chłopca i dziewczynkę, mniej więc półmetrowej wysokości. Powiedziałem, że ich nie potrzebuję i by je zabrał. Po chwili wrócił z dwiema wypchanymi małpami. Jedna nie miała dolnej połowy ciała i była pocerowana grubymi szwami. 
Obie miały postrzępione futro, typowe dla wypchanych zwierząt. Ich nosy miały bladoróżowy kolor i przypominały kocie. Przerażały mnie. Kolega podał mi ich imiona. Jedna nazywała się Słoneczko i tak była podpisana czarnym flamastrem na futrze, a imienia drugiej nie zapamiętałem. Kolega wyszedł, ale miał zaraz wrócić. Zostaliśmy sami i właśnie wtedy podniosły powieki i przekręciły głowy w moim kierunku. Wypowiedziałem ich imiona, a one wzdrygały się na nie. Oczy miały bardzo mętne i mimo wszystko wyglądały przerażająco martwo… 

piątek, 4 stycznia 2013

„…i tak wszyscy umrzemy”


Pojechałem w odwiedziny do wujka. Zobaczyłem tam Ją jak siedzi samotnie przy małym stoliku w kuchni. Przysiadłem się i zamieniliśmy ze sobą kilka słów. Znalazłem się w hotelu lub internacie. Duża sala wypełniona była ustawionymi obok siebie łóżkami. Łóżka przypominały trochę szpitalne. Leżeli na nich moi znajomi ze studiów. Sam także siedziałem niedbale na jednym z łóżek i wertowałem notatki. Uczyłem się do jakiegoś egzaminu i nie szło mi najlepiej. Notatki wydawały się nieczytelne. Innym chyba też nie szło za dobrze. Koleżanka rzuciła swoje notatki i powiedziała, że pewnie i tak obleje. 
Wyszedłem z pomieszczenia i dotarłem do eleganckiej restauracji. Trzymałem za rękę małe kilkuletnie dziecko i wydawało mi się, że to ktoś mi bliski (wyśniona córka/syn?). Były tylko dwa wolne miejsca przy jednym ze stolików. Siedziała przy nim starsza kobieta z synem. Przysiedliśmy się więc. Siedzieliśmy w niszy, a z trzech stron znajdowały się okna. Spojrzałem po kolei przez każde. 
Przez pierwsze zobaczyłem Łuk Tryumfalny. W drugim dostrzegłem zamek cesarski. Natomiast w trzecim bardzo ciekawy, wręcz designerski niewielki budynek ze szkła i stali. Był to skręcony prostopadłościan, a w górnej części zainstalowane było kryształowe oko rozszczepiające światło na wszystkie kolory tęczy niczym pryzmat. Wydawało mi się, że to wyjście z metra. Ludzie wybiegali z niego w panice. Zwróciłem na to uwagę kobiety. 
Spojrzała na moment i wróciła do konsumpcji obiadu oraz wycierania podbródka synowi. Powiedziała, że to pewnie jakiś zamach lub epidemia. Zamyśliła się na chwilę i dodała… i tak wszyscy umrzemy… jest nas za dużo. Chwyciłem dziecko, które wcześniej przyprowadziłem i wybiegłem. Trafiłem do labiryntu korytarzy i dziesiątków drzwi. Wszystkie wyglądały tak samo. Nie wiedziałem, które są właściwe, z których wcześniej wyszedłem. 
Wybrałem ostatnie, na samym końcu korytarza i wszedłem do sali sypialnej, w której byłem wcześniej. Spakowałem swoje rzeczy i opuściłem budynek. Wspiąłem się na wzgórze i czułem niepokój, tak jakby coś się miało zdarzyć…