piątek, 18 listopada 2011

Sny


Sen. Niezwykły, intymny świat, w którym opuszcza nas świadomość, gdzie przeszłość łączy się z teraźniejszością (i przyszłością?). Władzę w nim przejmują wspomnienia, pragnienia, lęki i pewien mistyczny pierwiastek tajemnicy. Wszystkie razem się kotłują w szalonej walce o pierwszeństwo i dominację. Efekty są przeróżne. Budzą strach i przerażenie, koją, bawią i zaskakują. Czasem tworzą nielogiczny i niespójny zlepek, a czasem są zadziwiająco liniowe, tworząc całkiem logiczną historię. Niekiedy mam dziwne wrażenie jakbym wszedł w czyjś umysł i zyskał dostęp do całej wiedzy. Wiem wszystko o świecie, który mnie otacza. Tak było np. we śnie, który nazwałem "Diamenty". Wiedziałem o korporacjach, o technologiach, o sposobie życia społeczeństw, o swoim miejscu w tym "świecie". Wszystko wydawało się jasne, logiczne i oczywiste.
Odkąd spróbowałem zapisywać swoje sny, zacząłem częściej je pamiętać. Możliwe, że ma na to wpływ gwałtowność wybudzenia. Często się zdarzało, że pies się rozszczekał, lub ktoś niespodziewanie wtargnął do mojego pokoju. Nie wiem czy wcześniej nie miewałem snów, czy tylko ich nie pamiętałem. Budząc się pamiętam zazwyczaj ostanie chwile snu. Potem napływają dopiero wcześniejsze wspomnienia i staram się je zapisać w formie ogólnych haseł. Gdy potem je czytam, zaczynają napływać dokładniejsze wspomnienia, a nawet odczuwane uczucia.

Od ostatniego wpisu znowu nie pamiętam snów...

Za to znalazłem taki artykuł:
 


poniedziałek, 14 listopada 2011

Bunkier


Zszedłem do piwnicy. Szukałem jakiegoś wejścia do nieokreślonego czegoś. Pomimo usilnych starań i poszukiwań nie mogłem go znaleźć. Przechodząc korytarzem widziałem masy ludzi, którzy również bezskutecznie szukali. Wyszedłem na powierzchnię. Przeszedłem obok cmentarza, a potem między blokami zbudowanymi na bazie kwadratu. Spotkałem grupkę moich przyjaciół. Dalej szliśmy już razem. Jeden z kolegów zaproponował, byśmy poszli inną drogą, bo chce zrobić zdjęcie. Wyjął telefon komórkowy i sfotografował jakieś podwórko.
Czekając aż skończy dreptaliśmy niecierpliwie po okolicy. Kopnąłem jakąś dyktę leżącą na trawniku. Pod nią nieoczekiwanie znalazło się betonowe wejście pod ziemię. Surowe betonowe schody, na których walały się śmieci, zaprowadziły nas do starego bunkra. Panował tam ład i porządek. Przy ścianach stały solidne, drewniane, antyczne szafy, zdobione ornamentami. Były też gablotki i stoły, a na podłodze dywan. Na stole znalazł się stosik jednorazowych wkładów do ekspresu z różnymi rodzajami kaw. Ku mojemu zaskoczeniu, przyjaciele zaczęli plądrować pomieszczenie. Wkładali kawowe wkłady do kieszeni i przeglądali pozostałe szafki.
Zwróciłem im uwagę, że tak nie można, że to kradzież. Na to jeden z kolegów spytał się czy mam rękawiczki. Sprawdziłem kieszenie i po chwili podałem swoje czarne, skórzane rękawice. Próbował je założyć, ale były dla niego za małe. Podarły się na strzępy. Przeprosił i wrócił do dalszego plądrowania, znajdując paczkę chipsów. Nie chcąc uczestniczyć w tym niecnym procederze, wybiegłem na zewnątrz. Zobaczyłem Ją. Szła alejką w moim kierunku. Podszedłem do Niej...

środa, 9 listopada 2011

Rozerwany na strzępy




Słyszałem dźwięk spadającej bomby. Uderzyła w budynek powodując silny wstrząs i hałas. Po chwili usłyszałem piszczenie. Było coraz szybsze. Bip... bip.. bip. Instynktownie chwyciłem psa pod pachę i rzuciłem się skulony pod stół, otulając psa swoim ciałem. Nastąpił wybuch, zostałem rozerwany na drobne kawałki. 


Obudziłem się i miałem chwilowe uczucie jakbym spadał. Czasami mi się to zdarza. Przez kolejną godzinę nie mogłem zasnąć.



Przepłynąłem statkiem wycieczkowym przez jezioro. Zaraz przy przystani zaczynał się szlak. Biegł przez las, a potem zaczął się wspinać coraz wyżej po wzgórzu. Na wysokości, gdzie zaczynały się pojawiać skały, a zbocze stało się bardzo strome, znajdowała się konstrukcja zbudowana z drewnianych bali. Tworzyła coś w rodzaju drewnianego rusztowania niczym wąż oplatającego górę.
Jedyna droga prowadziła tamtędy. Drewniane okrągłe kłody trzeszczały przeraźliwie, gdy po nich stąpałem. Silny wiatr wprawiał całą konstrukcję w drganie i wzmagał niepokój. Na końcu wijącej się drogi znajdował się szyb prowadzący pionowo w dół. Wyłaniała się z niego drewniana kabina windy przypominająca nieco klatkę. Zjechałem nią i znalazłem się w sali z tarasem widokowym. Znajdowali się tam liczni turyści, którzy też przebyli tą trasę. Każdy miał dostać coś dobrego w nagrodę. 
Tęga kobieta w średnim wieku, ubrana w fartuch zbierała zamówienia. Wszyscy mówili w dziwnie szorstko brzmiącym języku. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc spróbowałem powtórzyć to co powiedział mężczyzna siedzący obok mnie. Po chwili dostałem biszkoptowe ciasto z kremem i owocami...




poniedziałek, 7 listopada 2011

Otchłań


Unosiłem się w morskiej otchłani. Kilka metrów pode mną znajdował się aparat tlenowy, z którego niemrawo ulatniały się bąbelki powietrza. Nie potrzebowałem go. Otoczony wodą czułem się dziwnie spokojny i nieważki. Nagle znalazłem się na jakimś starym opuszczonym lotnisku. Z zabudowań zostały tylko ruiny. Czas i zmienne pory roku rozsadziły betonowe konstrukcje, a tym co z nich zostało, zajęły się rośliny. Bezkresne morze traw, falujące na wietrze, pokryło pas startowy. 
Między źdźbłami dostrzegłem setki, wysoko skaczących,  małych zielonych żab. Polowały na nie ogromne czarne ropuchy, całe pokryte brodawkami i ociekające śluzem. Idąc przed siebie, dotarłem do bardzo starej willi, w której mieszkałem. Był tam kolega, który miał jakieś absurdalne pretensje. Spokojnie mu wszystko wytłumaczyłem. Zaczął mnie przesadnie przepraszać. Do pokoju weszła półnaga, młoda, łysa kobieta. Była szczupła i wysoka, choć jej postawa była nieco przygarbiona. 
Piersi miała małe i spiczaste, a całe ciało pokryte misternymi tatuażami. Ubrana była jedynie w ciemną, przewiewną spódnicę. Twarz miała poważną i nie zdradzającą żadnych emocji. Była jakąś kapłanką i nigdy się nie odzywała. Gestem wskazała koledze drogę i zaprowadziła go do drzwi. Tuż przy wejściu do pokoju wisiały dwa duże, ponad dwumetrowe obrazy. Na tym po prawej od drzwi była czarnobiała postać Nosferatu. Co dziwne, miała małą kępkę kręconych włosów na czubku głowy. Po lewej stronie znajdował się obraz przedstawiający dziecko-cyklopa. Oko umiejscowione po środku czoła było szeroko otwarte z przerażenia. Na zamrożonej scenie można było dostrzec, że chłopiec cofając się potrącił mały stolik.
Była na nim czaszka, stara księga i kieliszek czerwonego wina, który się zachybotał. Z lewej strony obrazu, z ciemności wyłaniało się wielkie, przekrwione oko.  Obraz trochę poczerniał ze starości, a kolory nieco wypłowiały. Przeszedłem obok tych dzieł sztuki i wszedłem do pokoju. Znalazłem tam 7 kolejnych obrazów. Bez wątpienia były to Jej obrazy. Razem tworzyły serię. Wszystkie namalowane były w bladoniebieskich odcieniach w dość surrealistyczny sposób. Na większości z nich pojawiały się różne kobiece postacie, ale ostatni się wyróżniał. 
Przedstawiał starą kamienicę i równie stare auto, z białą oponą zapasową z boku. Namalowany był niezwykle starannie, z dbałością o wszystkie szczegóły... 

czwartek, 3 listopada 2011

Skrzynka piwa

Byłem w kościele. Msza dobiegała już końca. Ksiądz rozdawał komunię świętą. Ustawiłem się w kolejce. Gdy połowa wiernych została obsłużona, kapłan niespodziewanie oświadczył, że bardzo mu przykro, ale hostia się skończyła, a wszystko jest spowodowane szalejącym kryzysem. Obok mnie przebiegła jakaś dziewczynka z opłatkiem w dłoniach. Potknęła się i wypadł jej na ziemię. Zrezygnowany wyszedłem z kościoła i minąłem stragan, na którym jakaś kobieta sprzedawała płatki róż i kosmetyki. 
Dotarłem na jakąś domówkę w starej kamienicy. Impreza zupełnie się nie kleiła i nikogo tam nie znałem. Opuściłem lokal i udałem się przed siebie. Przechodząc obok pętli tramwajowej, chciałem do kogoś zadzwonić przez telefon komórkowy, ale nie miałem zasięgu. Spotkałem swojego przyjaciela. Przeszliśmy kawałek. Z naprzeciwka szła ciemnowłosa dziewczyna o ciemnej karnacji, ubrana w białą bluzkę. Zatrzymała się i spojrzała na mojego przyjaciela. Nagle się rozpłakała, raptownie się obróciła i zaczęła uciekać. Kontem oka dostrzegłem złowieszczy uśmiech w kąciku jej ust. Przyjaciel ruszył w pogoń za nią. Próbowałem ich gonić, ale straciłem ich z oczu, gdy wpadli w tłum. 
Była to ogromna masa ludzi, którzy wychodzili ze stadionu. Przepychałem się między nimi idąc pod prąd. Po dłuższej chwili dostrzegłem przyjaciela, który siedział na dużym kamieniu z podbitym okiem. Nie chciał nic mówić. Poszliśmy więc dalej w milczeniu. Spotkaliśmy moją siostrę. Powiedziała, że właśnie zakłada swój biznes. Chce otworzyć sklep typu wszystko za 1 zł i właśnie idzie do urzędu spytać się o podatki. Zestresowana udała się w kierunku klockowatego, brzydkiego budynku. Wsiadłem wraz z przyjacielem do auta. Powiedział, że musimy na chwilę zboczyć z drogi, bo ma jakiś interes do zrobienia. Skręciliśmy w gruntową leśną drogę. Po kilku zakrętach, zobaczyliśmy skrzynkę piwa leżącą na środku drogi przed nami. 
Zahamował gwałtownie. Ku naszemu zdziwieniu, przednia oś auta wraz z kołami, oderwała się od karoserii i potoczyła przed siebie kompletnie dewastując bezpańską skrzynkę piwa. Wybuchliśmy śmiechem, a przyjaciel powiedział: "Od dziś nie piję"... 

środa, 2 listopada 2011

Diamenty

Lecieliśmy prywatnym odrzutowcem ponaddźwiękowym. Za oknem rozpościerał się widok na bezkresne morze śnieżnobiałych obłoków, które przypominały leniwie dryfujące, lodowe góry. Obniżyliśmy lot i zanurzyliśmy się w chmurze niczym w mleku. Po chwili byliśmy już pod nią i mogliśmy podziwiać cel naszej podróży. 
Zobaczyliśmy Edynburg. Wyglądał jak większość współczesnych  miast. Był podniszczony i zaniedbany. W miejscu gdzie kiedyś był park Holyrood i góra, z której według legend spoglądał kiedyś sam Król Artur, wyrósł gigantyczny superwieżowiec. Miał niemal dwa kilometry wysokości, szklana fasada odbijała słoneczne światło. Większość mieszkańców przeniosła się do niego. 
Był całkowicie samowystarczalny. Ludzie tam pracowali, spali, mieszkali i odpoczywali. Powstał w miejscu szybu kopalnianego. Najpierw odnaleziono złoże węgla, a potem diamentów. Po tym jak odkryto nowy supermateriał, który jest pochodną diamentów i innych złożonych substancji, świat całkowicie się zmienił. Zapanowała diamentowa gorączka. Substancja ta stała się podstawą do budowy megapotężnych procesorów o mikroskopijnych rozmiarach. Nośniki danych z niej zrobione, przypominające holograficzne kryształy, mogły pomieścić niemal nieskończoną ilość danych. Substancję wykorzystywano także do tworzenia nowych, niezwykle lekkich i niemal niezniszczalnych materiałów. 
Cały świat stał się inny, oszalał na jej punkcie i uzależnił. Władzę nad światem przejęły potężne korporacje, które zajmowały się wydobyciem cennego minerału i jego przetwarzaniem. Ja i Ona byliśmy właścicielami jednej z nich. Jak na obowiązujące standardy, nie była duża, ale liczyła się na globalnym rynku. Przylecieliśmy by podpisać jakąś umowę z konkurencyjną firmą. Zbliżaliśmy się do pasa. Samolot wylądował bardzo gładko, nawet nie poczuliśmy, gdy zetknął się z płytą lotniska. W chwili, gdy się zatrzymał, już czekał na Nas elegancki czarny sedan. 
Schodząc po schodkach, zatrzymała się na moment. Zamknęła oczy i skierowała twarz w stronę słońca, a wiatr figlarnie poruszył Jej kosmyk włosów. Odwróciła się i uśmiechnęła  do mnie promiennie. Złapała mnie pod rękę i wolno ruszyliśmy w stronę auta. Przemierzaliśmy niemal zupełnie wyludnione ulice miasta. Kierowaliśmy się w stronę olbrzymiej budowli, która górowała nad miastem. 
Onieśmielająca konstrukcja ze szkła i stali, stała się główną arterią miasta, a właściwie wchłonęła je w swoje przepastne wnętrze. Biuro rady nadzorczej znajdowało się na najwyższym piętrze. Dotarliśmy na nie bardzo szybką windą, a jedynym dyskomfortem było uczucie zalgnięcia uszu. Zaprowadzono Nas do sali konferencyjnej, gdzie już zasiadały bezwzględne rekiny biznesu. 
Ich garnitury lekko pobłyskiwały. Pokryte były diamentowym nanowłóknem. Banda paranoików, wśród których rotacja była zatrważająco duża. Każdy każdemu gotów był wbić nóż w plecy, bez żadnych skrupułów czy wyrzutów sumienia. Właśnie dlatego mieliśmy nad nimi przewagę. Mieliśmy coś, czego im brakowało. Zaufanie. Ufałem Jej, a Ona mi. Zasiedliśmy przy stole pewni siebie...

niedziela, 30 października 2011

Katedra


Cała rodzina zjechała się do babci na jakąś okolicznościową imprezę. Był obowiązkowy poczęstunek. Siostra wyszła na balkon i zwinęła białą płócienną markizę, która łopotała na wietrze niczym żagiel. Wszyscy zbierali się do wyjścia. Babcia odciągnęła mnie dyskretnie na bok i konspiracyjnie poprosiła, abym kiedyś przyszedł do niej i pomógł posprzątać mieszkanie.
Następnie zaprowadziła mnie do piwnicy. Coś przycisnęła i otworzył się ukryty tunel.  Pomachała mi na pożegnanie i wróciła do mieszkania. Tunel był wąski i ciemny. Wyprowadził mnie na zewnątrz budynku. Odnalazłem nasze auto, w którym już usadowiła się większa część rodziny. Niestety nie było już dla mnie miejsca.  Ojciec wzruszył jedynie ramionami i odjechali. Podszedłem do kuzyna i jego narzeczonej. Stali pod drzewami razem z Nią. Złapałem Ją delikatnie za dłoń i przytuliłem czule. Też byli w podobnej sytuacji co ja. Deficyt wolnych miejsc w aucie ich też nie ominął. Po chwili podjechała koleżanka jeszcze z czasów licealnych i krzyknęła, że mamy wsiadać i z chęcią nas podrzuci. Ruszyła z piskiem opon na biegu wstecznym, niemal natychmiast osiągając zawrotną prędkość. Tuż przed wyjazdem z parkingu zawróciła niemal w miejscu o 180 stopni i kontynuowała szaloną jazdę już przodem. Dryftem ominęła rodzinę z dzieckiem i psem. Wysadziła nas przy jednej z głównych ulic i pomknęła dalej. Jakaś kobieta spytała mnie o drogę, więc jej ją wskazałem. 
Szliśmy dalej wzdłuż alei, aż dostrzegłem boczną uliczkę, której nie powinno być w tym miejscu. Nigdy jej tam nie było. Weszliśmy w nią. Była tam duża brama miejska, zbudowana z czerwonej cegły, z wrotami na wpółotwartymi. Nad bramą umieszczony był herb miasta. 
Gdy przeszliśmy bramę, naszym oczom ukazała się wielka katedra, pokryta mozaiką w szarości, czerni i bieli. Po bokach miała dwie kwadratowe wysokie wieże. Uchyliłem ogromne wrota okute ciemną stalą. We wnętrzu panował ogromny przepych. Ściany zdobiły liczne ornamenty i płaskorzeźby pokryte złotem. Sklepienia dekorowały freski wykonane z niezwykłą starannością i pieczołowitością. 
Lecz coś mi nie pasowało. Rzeźby i zdobienia były jakieś dziwne. Po lewej stronie głównej nawy była rzeźba przedstawiająca kaczkę, która była trzymana przez tukana, który z kolei przytrzymywany był przez świnię. Wykonana była z ciemnego, wypolerowanego drewna. Świątynia swym bogactwem przypominała włoskie bazyliki. Czułem aż rażący przesyt złotego blasku. Za główną nawą była kolejna, równie długa lecz węższa. W miejscu, gdzie powinien znajdować się ołtarz był wysoki tron. Siedział na nim ogromny posąg, przedstawiający postać mężczyzny ubranego w garnitur z głową kozła. 
Rozbrzmiewała w nim dziwna muzyka. Epicki podniosły chór. Głosy kobiece przeplatały się z męskimi. Towarzyszyła im niemal cała orkiestra. Powtarzające się fragmenty, śpiewane po łacinie, niemal wprowadzały w trans. Poszliśmy do przodu mijając rzędy ławek wypełnione wiernymi. W jednym z pierwszych rzędów czekała już rodzina, która zajęła nam miejsca...

http://www.youtube.com/watch?v=hFxB2NErJeU

sobota, 29 października 2011

Rzeka w mieście


Wybrałem się z ojcem i siostrą nad rzekę, która przepływała przez miasto. Miasto było stare, a budynki zbudowane z piaskowca. Rzeka musiała mieć kiedyś bardzo wartki nurt, ponieważ koryto było głębokie, a brzegi strome. Teraz płynęła ledwie strużka na dnie. Niektóre budynki znajdowały się niebezpiecznie blisko krawędzi, a kilka było już częściowo podmytych. 
Doszliśmy do rozległego betonowego placu, który zazwyczaj pewnie pełnił funkcję parkingu. Wnioskowałem to z wymalowanych na nim linii. Teraz natomiast odbywał się tam jakiś festyn. Rozstawione były drewniane kramiki z ozdóbkami, drewnianymi rzeźbami, strojami i właściwie z wszystkim co zazwyczaj pojawia się na tego typu imprezach. Przystanęliśmy przy wozie campingowym, który pełnił funkcję mobilnego baru. 
Zjedliśmy pyszne pierogi. Nieopodal znajdował się przystanek autobusowy. Wsiedliśmy do autobusu lecz nie zajechaliśmy daleko. Na wąskiej drodze pojawił się opuszczony szlaban z informacją o przypływie...

piątek, 28 października 2011

Terapia


Prowadziłem terapię dla osób nadużywających alkoholu. Jedna z kobiet się nie pojawiła, co mnie zaniepokoiło. Postanowiłem ją odszukać i odkryć przyczynę Jej nieobecności. Ślad prowadził do wojskowego poligonu, ukrytego gdzieś głęboko w lesie. Przedzierałem się przez gęste chaszcze, aż się ściemniło. Wyciągnąłem latarkę, lecz bateria nie starczyła na długo. 
Otoczyła mnie ciemność nocy. Gdy już wzrok przyzwyczaił się do mroku, zacząłem dostrzegać kontury drzew i nieco kontrastującą z leśnym podłożem ścieżkę. Trzymając się jej dotarłem do dużego namiotu. Był tam ruski handlarz bronią. Jak to bywa u ruskich handlarzy bronią, sprzedawał także inne rzeczy na boku. Były tam wiertarki, ozdoby i lampki choinkowe, uszczelki, Commodore 64 i pełno innych, mniej lub bardziej użytecznych przedmiotów. 
Po pewnych trudnościach z komunikacją, udało mi się nabyć nowe baterie i tak uzbrojony mogłem kontynuować poszukiwania. Zaraz po moim wyjściu, do namiotu weszła kobieta w średnim wieku, bardzo dostojnie ubrana w bufiastą suknię. Obwieszona była biżuterią, a dusząca woń perfum była wyczuwalna nawet z kilkudziesięciu metrów. Bardzo mnie zdziwiła obecność kogoś takiego w samym środku dzikiego lasu. Wchodząc do namiotu zgubiła jakiś przedmiot. Podkradłem się dyskretnie by zobaczyć co to było.
Dostrzegłem wisiorek należący do poszukiwanej kobiety. Wiedziałem już co należy zrobić. Teraz wystarczyło śledzić wystrojoną kobietę. Doprowadziła mnie do sporej, starej szopy na polanie. Usłyszałem jej podniesiony głos na który odpowiadał, równie nerwowy głos męski. Okrążyłem chatę i cicho wkradłem się tylnym wejściem. Odnalazłem zagubioną uczestniczkę. Była skneblowana, skrępowana i naga. Rozwiązałem jej pęta i nałożyłem swoją marynarkę. Była przerażona, bała się jakiegokolwiek dotyku. Cofnęła się i przycupnęła skulona w kącie. 
Po Jej policzkach spływały łzy. Mężczyzna i kobieta, którzy znajdowali się w innym pomieszczeniu, chyba coś usłyszeli. Skrzypiące deski obwieszczały, że się zbliżają do drzwi...

czwartek, 27 października 2011

Wieżowiec


Przechodziłem obok wieżowca na jakimś blokowisku. Przystanąłem przy klatce. Byłem świadkiem, jak jakiś policjant aresztuje dresiarza. Drzwi otworzyła kobieta w białym fartuchu lekarskim. Wszedłem do środka. Wieżowiec okazał się być szpitalem. Było tam dużo chorych dzieci. Mimo różnych ciężkich chorób potrafiły cieszyć się życiem. Bawiły się klockami i lalkami. Wyszedłem i postanowiłem pobiegać. Tuż przy wieżowcu rozpoczynał się szlak turystyczny.

środa, 26 października 2011

Nic nie jest tym, czym wydaje się być…

Siedziałem w obszernym fotelu, mocno zapięty pasami. Za grubym oknem z pleksiglasu co jakiś czas przemykały mikrometeory, niczym kosmiczny pył, czasami ocierając się o niego i pozostawiając drobne rysy. Przelatywaliśmy przez niebezpieczny obszar pasa meteorów. Co chwilę odczuwałem silne przeciążenia, gdy pilot próbował ominąć olbrzymie skały dryfujące w przestrzeni kosmicznej. Po kilku takich manewrach ujrzałem wielką planetę zasnutą czerwonymi chmurami. Weszliśmy w jej atmosferę i po chwili okna zrobiły się czarne, a w kabinie zapaliły się światła. Odpiąłem pasy i wyszedłem przez otwarty właz. Schodząc po schodkach słyszałem jak mężczyzna ubrany w garnitur mówi przez głośniki:

sobota, 22 października 2011

Zimorodki

Siostra dostała nową pracę i samochód służbowy. Przyjechała nim i zaparkowała na trawniku przed balkonem. Krzyknąłem do niej, że tu się nie parkuje. Odpowiedziała, że wszyscy tak robią (nikt tak nie robił). Wzruszyłem ramionami i wyszedłem na spacer. Minąłem procesję ortodoksyjnych judaistów.

Na piaszczystej ścieżce w lesie zobaczyłem jakiś niewybuch. Przykucnąłem by mu się dokładniej przyjrzeć. Mógł mieć z trzydzieści kilka centymetrów długości i około dziesięciu średnicy.Był stary i zardzewiały.

poniedziałek, 17 października 2011

Istota


Odległa przyszłość. Znajdowałem się na pokładzie dużego statku kosmicznego, bardzo daleko od Ziemi. Powierzono mi ważne zadanie zbadania tajemniczego, acz małego przedmiotu, który został odnaleziony w przestrzeni kosmicznej. Wyglądał jak maleńki kryształ. Podłączyłem do niego skomplikowaną aparaturę badawczą i dziesiątki czujników. Doszedłem do wniosku, że jest to jakieś urządzenie, a po wielu próbach udało mi się je uruchomić. Momentalnie rozbłysło milionami drobniutkich światełek, tworzących skomplikowane wzory i struktury, wypełniając całą przestrzeń wokół mnie. W pewnym momencie wszystko rozbłysło. Minimalnie się rozszerzyło, a potem w jednej chwili skurczyło do pojedynczego punktu.

niedziela, 16 października 2011

Satelita

Znajduję się w kosmosie. Mam wspaniały widok na Ziemię. Ogromna błękitna kula upstrzona licznymi białymi obłokami, poruszająca się wolno i leniwie. Tuż przede mną pojawia się satelita telewizyjny. Duża kostka z rozłożonymi bateriami słonecznymi, antenami i dyszami silników manewrowych. Słyszę komunikaty obsługi naziemnej. „Widzowie tracą sygnał. Musimy skorygować orbitę. Odpal prawy silnik manewrowy na trzy sekundy. To powinno wystarczyć.” Odpalony jednak został główny silnik. Pozostał włączony już na stałe. Satelita zaczął się szybko oddalać ode mnie. Pomknął z impetem w stronę Ziemi i po chwili zaczął się żarzyć wchodząc w atmosferę.

Smok

Pojechaliśmy nad jezioro. Poszła popływać. Pięknie się prezentowała w dwuczęściowym czarnym stroju. Po chwili szybko wybiegła z wody. Przytuliła się do mnie mocno i przerażona wskazała palcem punkt na niebie. Był to olbrzymi smok. Przelatując nad Nami na chwilę przysłonił słońce. Szepnąłem Jej, żeby się nie bała. Jestem obok, a poza tym smoki są dobre i nie krzywdzą dobrych ludzi. Smok spojrzał na Nas. Kilka razy machnął potężnymi skrzydłami i poleciał dalej. 

Sekwoja

Śniło mi się, że spałem w swoim pokoju i nagle obudził mnie potężny, niski dźwięk łamania gałęzi i konarów. Towarzyszył temu silny wstrząs. Po chwili jedną ze ścian mojego pokoju rozwaliła potężna sekwoja. Gdy już opadł pył i kurz, dostrzegłem  dziwny otwór w podłodze. Zbliżyłem się do niego i dostrzegłem kamienne schody prowadzące w dół, oświetlone bladoniebieskim światłem i niknące gdzieś daleko w mroku. Po obu stronach schodów ziała bezkresna otchłań, przepaść której dna nie mogłem dostrzec. Pomimo silnego lęku przed upadkiem, zacząłem nimi schodzić, pchany ciekawością. 


Wojna

Spacerowałem. Dotarłem do dzielnicy na obrzeżach miasta w której nigdy wcześniej nie miałem okazji się znaleźć. Tuż obok chodnika wyrastało duże wzgórze. Podzielone było na liczne tarasy na których uprawiano jakieś krzewy. Niebo pokryte było ciemnymi  chmurami i powoli zaczynało kropić. Przyspieszyłem kroku i dostrzegłem jakiś klub. Przy wejściu stała woskowa figura Freddiego Mercury naturalnej wielkości, gestem rąk zapraszająca do wejścia. Skorzystałem więc z niemego zaproszenia. W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem światła były różowe neony ciągnące się wzdłuż długiej lady. Zamówiłem coś do picia i usiadłem przy jednym ze stolików, tuż przy ścianie. Po pewnym czasie do klubu wszedł bardzo wysoki i niezwykle chudy człowiek. Musiało się porządnie rozpadać bo z jego płaszcza  i kapelusza wciąż jeszcze ściekał strumień wody. Zamówił coś i rozejrzał się po sali. Dostrzegł mnie i zaczął zmierzać w moim kierunku. Zdjął kapelusz i położył na stoliku. Był łysy. Jego twarz była podłużna i wychudzona. Kości policzkowe wydatne, a oczodoły głębokie. Przez jedno oko  przebiegała duża szrama, a samo oko było białe, pozbawione źrenicy. Nie pytając o zgodę usiadł i zaczął opowiadać. Głos miał niski o obco brzmiącym akcencie. Opowiadał długo o tym, że jest archeologiem i całe życie spędził na badaniu ruin starożytnej, zapomnianej przez świat cywilizacji. Znajdowały się gdzieś w sercu dzikiej dżungli. Ostatnich kilka lat spędził na badaniu świątyni. Liczne manuskrypty opisywały wizje i przepowiednie potężnego szamana i wieszcza. Jeden z nich szczególnie przykuł jego uwagę. Miał go ze sobą. Wyjął pożółkły i mocno nadgryziony przez czas kawałek pergaminu i delikatnie rozwinął. Był tam opis  Wielkiej Wojny. Była też data jej rozpoczęcia. 28 maja 2012…

Obraz


Patrzyła mi prosto w oczy, a oczy miała przerażająco czarne, pozbawione białek. Widziałem w nich tysiące gwiazd, niemal cały kosmos. Nie spuszczając ze mnie wzroku, coś malowała. Jakiś obraz. Miałem wrażenie, że była w jakimś transie. Na nic nie reagowała. W końcu skończyła i odwróciła obraz w moją stronę. Nie wiem co na nim było, ale obudziłem się wtedy cały zlany potem, a serce waliło mi jak po ostrym sprincie. NIGDY wcześniej mi się to nie zdarzyło.