niedziela, 4 listopada 2012

Mój ślub


Przedzierałem się przez ciemny las, co chwilę odsuwając dłonią pojawiające się na mej drodze gałęzie. W oddali ledwo dostrzegałem słabe, pomarańczowe światło, migoczące niczym latarnia na morzu nocnej ciemności. Wyłaniając się zza linii drzew zobaczyłem niewielki drewniany domek stojący w płomieniach. Nagle zerwał się bardzo silny wiatr, a właściwie pojedynczy podmuch, który momentalnie zgasił pożar. Dom wyglądał na nienaruszony. Odnalazłem drogę, która doprowadziła mnie do sklepu. W środku spotkałem swoją ciotkę i kuzynkę. Stały przy czterech eliptycznych portalach, z których emanowało delikatne pomarańczowe światło. 
Ciotka uczyła moją kuzynkę jak odczytywać symbole w nich się pojawiające. Kuzynka z wielką pieczołowitością i powagą rozpracowywała właśnie ostatni. Oznaczał "prędkość światła". Zaciekawiony podszedłem do niego. Zaczął się mocniej żarzyć. W chwili, gdy go dotknąłem poczułem ciepło i przyspieszenie, a po ułamku sekundy byłem w zupełnie innym miejscu. Leżałem w dużym łożu, przykryty jedwabną pościelą. Odezwał się inteligentny budzik, który grzecznie mnie przywitał i poinformował, że najwyższy czas już wstać. 
Dodaj napis
Wyglądał jak gałka oczna unosząca się wewnątrz szklanego klosza. Zadziwiające, że wyrażała całą gamę emocji wyłącznie przez rozszerzanie i zwężanie źrenicy oraz zmianę barwy. Przeprowadziłem z nim ciekawą rozmowę. Dowiedziałem się, że jest godzina dziesiąta oraz jaka będzie przewidywana pogoda. Najważniejszą jednak informacją było to, że o godzinie szesnastej miałem wziąć ślub z Nią. Dopiero wtedy dostrzegłem garnitur wiszący tuż obok łóżka. Był jasny, w stylu wiktoriańskim z różą wystającą z kieszeni. Kolejnym odkryciem było to, że pomieszczenie w którym się znajdowałem, było na jednym z najwyższych pięter drapacza chmur i z trzech stron było całkowicie przeszklone. 
Rozpościerający się z niego widok wprost zapierał dech w piersiach. Z góry ledwo dostrzegłem Ją, ubraną w suknie również chyba w stylu wiktoriańskim  w kolorze écru i z kilkumetrowym welonem. Wsiadała do auta. Przeszedłem się po pokoju i usiadłem przy stoliku na którym znajdował się półmisek z dziwną nasadką na krawędzi. Znajdował się tam żarnik jak w piecu elektrycznym, rozgrzany do czerwoności i wentylator, rozprowadzający ciepłe powietrze w kierunku potrawy. Był to jakiś krem z delikatnie skarmelizowaną skorupką na wierzchu. 
Nie miałem jednak czasu na delektowanie się tym deserem. Szybko się ubrałem i wyszedłem na zewnątrz. Czekał tam mój przyjaciel, który przyjechał minivanem. W środku siedziała już moja siostra i szwagier. Nagle wewnątrz auta zaczął padać deszcz tuż nad moją siostrą. Wyjęła parasol, który wywinął się na lewą stronę i został zassany do dachu auta. Siostra wzruszyła z dezaprobatą ramionami, a po chwili przestało padać. 
Przyjaciel zawiózł nas za miasto. Z oddali widziałem Ją jak stała na niewielkim wzgórzu pod wielkim, rozłożystym dębem, nieopodal pięknego jeziora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz