czwartek, 21 marca 2013

Steampunkowa biosfera


Znajdowałem się w ogromnej, kulistej biosferze. Była bardzo stara i w niektórych miejscach brakowało szklanych paneli. Te które pozostały, były brudne lub popękane. Żeliwna konstrukcja zaczęła już rdzewieć, ale można było na niej dostrzec misterne, wiktoriańskie zdobienia. Panował gorący i bardzo wilgotny mikroklimat. Monumentalna konstrukcja wypełniona była tropikalną roślinnością. 
Przedzierając się przez gęstwiny i torując sobie drogę maczetą, dotarłem na wzgórze. Dopiero z niego doceniłem prawdziwy ogrom tej budowli. Mogła mieć z kilkanaście kilometrów średnicy. W dolinie krzątała się lokalna społeczność. Mieszkali w industrialnych budynkach z czerwonej cegły, oplecionych lianami i wtapiającymi się w tropikalną gęstwinę. 
Mężczyźni przenosili wytopione tafle szkła i za pomocą skomplikowanych systemów dźwigów, bloczków, balonów i zrobotyzowanych wagoników, transportowali je na sam szczyt konstrukcji, dokonując niezbędnych napraw. Zszedłem ze wzniesienia i napotkałem grupkę młodych dziewczyn. Miałem wrażenie, że je znam, ale nie mogłem sobie przypomnieć kim dokładnie były. 
 One również mnie znały w podobny, nieokreślony sposób. Zaprowadziły mnie do bloku, w którym mieszkała moja babcia. Oglądała właśnie jakiś film w telewizji, ale widząc mnie, wyłączyła go. Poczęstowała mnie herbatą i kruchymi ciasteczkami. Usłyszałem jakiś hałas na zewnątrz, więc wyszedłem śpiesznie na balkon. Rozpoznałem charakterystyczny terkot samolotowego silnika. 
Zbliżał się śmigłowy dwupłatowiec. Kilkadziesiąt metrów od bloku wykonał szaleńczy manewr. Ciasno wzniósł się w górę wykonując „beczkę” i po chwili leciał już w drugim kierunku. Dopiero teraz spostrzegłem, że rozgrywa się ogromna w swojej skali bitwa. Setki samolotów starych i bardziej współczesnych walczyło ze sobą  w powietrzu, a na wielkim zbiorniku wodnym, odbywała się podobna bitwa morska. 
Żaglowce, galery i fregaty strzelały do sobie nawzajem z armat, karabinów maszynowych, dział i wyrzutni rakiet. Motorówki i katamarany manewrowały między wolniejszymi jednostkami. Na samym środku płynął ogromny wycieczkowiec, który próbował opuścić strefę walk. Kilka sterowców zrzucało bomby głębinowe, których wybuchy wyzwalały wysokie fontanny wody. 
Próbując opuścić budynek, przemierzyłem klatkę schodową i wyszedłem w zadbanym parku miejskim. Panowała cisza i spokój. Wzdłuż chodnika biegły wąskie tory. Stały na nich zabytkowe tramwaje pomalowane na biało-czerwono. Zaglądając do wnętrza, zobaczyłem, że urządzono w nich kawiarnie. Pomiędzy małymi, okrągłymi stołami krążyli elegancko ubrani kelnerzy. 
Idąc dalej po parku doszedłem do dużego basenu chyba o wymiarach olimpijskich. Odbywały się na nim dziwne zawody. Na dwóch końcach basenu znajdowały się przeciwne drużyny liczące po kilkaset ludzi. Ich członkowie odróżniali się kolorami czepków. Na wystrzał sędziego, wszyscy wskakiwali do wody. Wygrywała drużyna, której wszyscy członkowie dopłyną jako pierwsi na przeciwległy skraj basenu. 
Spotkanie na środku basenu było dodatkową atrakcją, wzmagającą aplauz kibiców. Po zawodach dotarłem do chaty pokrytej strzechą. Znajdowało się w nim muzeum tortur. Obejrzałem dziesiątki urządzeń i rekwizytów wykorzystywanych w bardzo kreatywny sposób do zadawania cierpienia. Na tyłach spotkałem przyjaciela ubranego w strój ludowy, który 
przygotowywał właśnie bardzo nietypowe obrazy. Był to jaskrawy penaptyk, składający się z części o wymiarach, mniej więcej pół metra na sześć-siedem metrów.

środa, 13 marca 2013

Zmiany, zmiany, zmiany...



Nie było mnie przez dłuższy czas. Zaczęło się od awarii mojego notebooka. Udało mi się ustalić, że prawdopodobnie uszkodzeniu uległ ekran lub połączenie ekranu z płytą główną. Usterka objawiała się barwnymi (zielono-różowymi) zakłóceniami na ekranie uniemożliwiającymi korzystanie z komputera. Na początku pojawiały się jedynie barwne pasy i linie, potem zakłócenia przypominały już tak zwany biały szum tyle, że u mnie był kolorowy. Na szczęście notebook był jeszcze na gwarancji, więc oddałem go do serwisu. Próbowałem uruchomić mój stary i już nieco zapomniany komputer stacjonarny. 
Zainstalowałem więc na nowo system operacyjny, ale i w tym komputerze pojawił się problem z monitorem. Ekran był czarny, a obraz pojawiał się na ułamek sekundy trzy razy po każdej próbie uruchomienia. Najpierw pojawiał się ekran z komunikatami z biosu. Następne mignięcie występowało przy ekranie logowania do Windows’a, a ostatni przebłysk następował po pełnym uruchomieniu się systemu operacyjnego. Mój jedyny kontakt z „e-światem” odbywał się przez telefon komórkowy, co było bardzo topornym rozwiązaniem.
Na przełomie lutego i marca zmarł mój wujek. Pojechałem więc wraz z rodzicami na jego pogrzeb. 
Była to też okazja na spotkanie z częścią rodziny, którą dość rzadko się widuje z powodu odległości. Kilka dni później przeprowadziłem się, co chciałem zrobić już od dłuższego czasu. Jestem wdzięczny przyjacielowi, który mi pomógł przewieźć moje rzeczy i pożyczył netbooka. Ekran ma zaledwie 10 cali i ogólnie nie grzeszy wydajnością, ale zawsze to jakiś komputer. 
Już po przeprowadzce okazało się, że na miejscu nie ma jeszcze Internetu. Został zainstalowany w środę wieczorem. Zdołałem zainstalować przeglądarkę i kilka innych podstawowych aplikacji, a już następnego dnia zostałem poproszony o zaopiekowanie się kuzynką (10 lat) i kuzynem (3 lata). Pojechałem do nich i opiekowałem się nimi do poniedziałku. Przyznam, że była to niemal praca na 3 etaty. Praktycznie nie miałem chwili dla siebie, a i snu miałem niewiele z powodu płaczliwych przebudzeń kuzyna. Po nich sam miałem problemy z zaśnięciem. Wziąłem oczywiście netbooka ze sobą, ale nie mogłem się połączyć z Internetem.  
Wczoraj odpoczywałem po weekendzie na pełnych obrotach i pojechałem z reklamacją do siedziby firmy zajmującej się dystrybucją biletów. Biletomat już za pierwszym razem, gdy z niego skorzystałem po przeprowadzce, postanowił mnie oszukać. Zamiast 5-ciu normalnych biletów 30-minutowych, wydał mi takie trzy i jeden ulgowy 15-minutowy.
Dowiedziałem się również, że mój tata miał kolejną stłuczkę. Na szczęście nic mu się nie stało, tylko tylny zderzak jest do wymiany i będzie sponsorowany przez winowajcę.
Na razie nie wchodzę jeszcze na facebooka w obawie przed lawiną powiadomień, zresztą powinien wytrzymać beze mnie jeszcze kilka dni. 
Skupiam się na aktywnym poszukiwaniu pracy i mam nadzieję, że po tych wszystkich zdarzeniach przynajmniej ją  uda mi się znaleźć stosunkowo szybko. Poznaję najbliższą okolicę na  codziennych spacerach i niebawem powinienem odzyskać swojego notebooka.