wtorek, 15 września 2015

Kosmiczna otchłań wszechoceanu

Dryfowałem przez chłodną i niegościnną przestrzeń kosmiczną. Leżałem w kapsule, która wielkością przypominała raczej trumnę niż pojazd kosmiczny. Planeta złapała mnie w objęcia swego grawitacyjnego przyciągania. Poruszałem się coraz szybciej. Zagłębiając się w gęstą atmosferę, pojazd rozgrzewał
się do czerwoności. W pewnym momencie po prostu się rozpadł, ale w całkowicie kontrolowany sposób. Fragmenty odleciały napędzane mikrosilniczkami, a ja przykucałem na podłużnym elemencie z dziwnego metalicznego materiału. Pokrywały go jakieś cewki,
ścieżki drukowane opalizujące różnobarwnym światłem i niezwykle złożone elementy elektroniczne. Kształtem przypominał deskę do prasowania, ale był dużo bardziej zróżnicowany i opływowy. Stawiał duży opór podczas spadania, przez co znacznie wyhamowywał prędkość w atmosferze przypominającej konsystencją ubite
białko. W końcu z impetem uderzyłem w wodę, ale zdołałem utrzymać się na nogach. Wokół ,mnie znajdował się potężny, wzburzony wszechocean. Spływałem po krawędzi fali przypominającej zbocze okazałego wzgórza. Deska na której surfowałem zaczęła przyjemnie wibrować i brzęczeć, jednocześnie rozjarzając się światłem na optycznych ścieżkach,
przypominających teraz bardziej arterie jakiejś żywej istoty. Chyżo zaczęła wspinać się na grzbiet kolejnej wielkiej fali napędzana jakimś tajemniczym, ale bardzo wydajnym napędem. Przemierzyłem tak wiele falistych szczytów i dolin, aż natrafiłem na wyjątkowo okazałą falę. Deska płynęła przed siebie nabierając prędkości, aż trafiła na niespodziewane urwisko.  Spadałem teraz z
kilkusetmetrowej fali w mroczną, granatową otchłań morskiej doliny. Czułem to nieprzyjemne ściskanie w żołądku, gdy ciało osiąga chwilowy stan nieważkości, by potem w nieunikniony sposób zacząć opadać. Mrok mnie pochłonął… Ocknąłem się w soczysto zielonej łodzi zrobionej najprawdopodobniej z jakichś egzotycznych
hydrofobowych roślin. Mą twarz muskały przyjemne promienie słońca, które po chwili przysłoniła jakaś postać. Z początku była tylko ciemnym kształtem, który odzywał się do mnie obcym, jakby brzęczącym głosem. Istota była humanoidalna, ale bardzo
przypominała mi pszczołę. Pokryta była czarnożółtym
puszkiem, a kształtem tali przypominała wręcz osę. Wydawała się całkiem atrakcyjna i przyjazna. Choć nie mogłem jej zrozumieć, wiedziałem, że była kimś ważnym i musiała być żeńską przedstawicielką swego gatunku. Gdy się uniosłem na łokciach, dostrzegłem więcej istot na łodzi. Niektóre przypominały mi mą wybawicielkę, ale niektóre były zielonej karnacji i trochę przypominały świerszcze. Wszechocean był teraz spokojny…
 

wtorek, 8 września 2015

'Chyba to sprawił wrzesień, że prawie nic już nie czuję. Słucham, jak teraz upał zamiera, ciszą pulsuje. Pewno Ci dobrze gdzieś o tej porze, pewnie przyjemnie. A wokolutko – pejzaż bez smutku – pejzaż beze mnie. Noce i dni o których nie wiesz, jesień i pejzaż bez Ciebie.'
Jeremi Przybora

środa, 2 września 2015

Zmysłowe tango

Wraz z siostrą byłem w mieszkaniu babci. Podszedłem do okna i odsłoniłem firanki, by spojrzeć na nocne niebo. Stałem tak przez chwilę, gdy moją uwagę przyciągnęła dziwna pomarańczowa łuna, która powoli jaśniała i się zbliżała. Pomyślałem, że może to być pożar. Wziąłem gruby koc i obficie zmoczyłem go zimną wodą, po czym powiesiłem na oknie, by nie dopuścić ewentualnego pożaru do środka. Krzyknąłem też do
siostry, że musimy uciekać. Zeszliśmy klatką schodową, a na samym dole była ogromna hala, która przypominała trochę okazały terminal lotniczy. Były stoiska informacyjne, rzędy krzeseł na których można było usiąść oraz stoły do gry w ruletkę. Przeszliśmy obok tego wszystkiego i wyszliśmy na zewnątrz. Postanowiłem udać się do domu. Wejście do środka okazało się jednak problematyczne. Klucz nie pasował, a klamka się urwała przy pierwszej
próbie jej naciśnięcia. Wyszedłem z budynku i próbowałem wejść przez balkon, ale wszelkie krawędzie i balustrady były tak śliskie, że nie można się było za nie złapać. Po dłuższym okresie drzwi się w końcu otworzyły i wyszli przez nie moi przyjaciele A. i D. Okazało się, że postanowili zrobić niespodziankę i zabrali się za remont mieszkania. Trochę narzekali, że strasznie trudno było mnie powstrzymać przed wejściem i zepsuciem niespodzianki. Wraz z A. postanowiliśmy pojechać do
M. Weszliśmy do Niej przez taras, który był otwarty. Nie spodziewała się nas, ale przywitała mnie z wielkim entuzjazmem. Przytuliła mocno i namiętnie i stwierdziła, że trzeba zrobić jakąś imprezę. Jak na zawołanie zjawiła się cała masa ludzi. Tłum ludzi się bawił, a ja i M. trzymaliśmy się na uboczu okazując sobie bardzo dużo czułości. Impreza w końcu zaczęła wygasać, a ludzie się rozchodzić. Wyszliśmy na
spacer i niespodziewanie znaleźliśmy się na ogromnym parkiecie. Trwał jakiś konkurs taneczny, coś w rodzaju "Tańca z gwiazdami". Prowadzący zapowiedział mnie i M. Światła przygasły i rozbrzmiało tango. Pozwoliliśmy ponieść się zmysłowym dźwiękom, a przeszywające Nas emocje doprowadziły do namiętnych i drapieżnych pocałunków. Słyszeliśmy tylko owacje i komentarze sędziów, że otrzymaliśmy najwyższe noty, ale jednocześnie zostaliśmy zdyskwalifikowanie za nieregulaminowe
zachowanie. Dostaliśmy jednak nagrody pocieszenia. Były to jakby poplątane kłęby z przezroczystego silikonu. Kiedy w końcu udało Nam się je rozplątać, okazało się, że są to maskotki przedstawiające kałamarnice, trochę podobne do Cthulhu. Bardzo Nam się spodobały!