piątek, 19 grudnia 2014

Planeta małp

Wokół mnie było pełno ludzi. Reżyser kłócił się ze scenarzystą, a operatorzy ze zniecierpliwieniem chodzili z wielkimi kamerami. Technicy przenosili tony sprzętu. Mieszkanie zmieniło się w plan filmowy. Wszyscy gromadzili się na balkonie i przy oknach.
Przedsięwzięcie wyglądało na wysokobudżetowe. Zerkając przez okno widziałem aktorów, którym poprawiano makijaż i setki małp. Wszystkie miały na sobie skafandry kosmiczne ze szklanymi hełmami. Małpy wydawały się dużo bardziej zdyscyplinowane oraz skoordynowane niż aktorzy będący przedstawicielami
Homo Sapiens Sapiens. Sprawiały też wrażenie niebywale inteligentnych, a każdy ich ruch przejawiał znamiona precyzyjnej celowości. Zbierały wszystkie metalowe elementy jakie napotkały, a z mieszkań wynosiły elektronikę. Odnosiłem wrażenie, że aktorzy nieudolnie próbowali się ustawiać wśród nich według jakiejś absurdalnej fabuły. Całe to filmowanie
wydawało się jakąś farsą. Wyszedłem z domu i nadepnąłem na model samochodu sportowego, minimalnie większego od stopy. Jacyś kaskaderzy przyczepili sobie po jednym takim do każdej stopy i ścigali się ze sobą jak na wrotkach.
Wskoczyłem na model, który miałem przed sobą i po chwili zacząłem wymijać kaskaderów, bez problemu ich wyprzedzając i wykonując przy tym karkołomne ewolucje. Byli tym zaskoczeni i mimo wysiłków nie potrafili mnie dogonić…

niedziela, 30 listopada 2014

Andrzejkowy sen...

Zmierzałem w kierunku jeziora. Z oddali widziałem Szymona i Jagodę. Chwilę ze sobą rozmawiali po czym Szymon wykonał zapraszający gest w kierunku przeciwległego brzegu i wszedł do jeziora. Jagoda chwilę stała, po czym się rozebrała i naga podążyła za nim. Jezioro nie było głębokie. Woda sięgała im do pasa, czasem do pach w najgłębszych miejscach. Poszedłem w stronę starego szklanego budynku. Przypominał trochę szklarnię, ale o dość sporej kubaturze. Tafle szkła pokryte były
brunatno rdzawym osadem. Powietrze we wnętrzu było przyjemnie ciepłe i wypełnione słodką wonią. Słychać też było niemal hipnotyczne bzyczenie. Dostrzegłem przepiękną mahoniową szafkę z „walizkowym” uchwytem na górze. Była przepięknie zdobiona. Za na wpół otwartymi podwójnymi drzwiczkami kryły się półeczki i szufladki. Niestety była zaciekle broniona przez roje pszczół. Nie były agresywne, dopóki nie zacząłem się do nich zbliżać.
Bzyczenie przybierało wtedy ostrzegawczą częstotliwość. Oddaliłem się więc w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przyciągnąć ich uwagę. Zobaczyłem osobliwą postać. Kształtem przypominała starszą kobietę z kokiem, ale była to cieniutka błona wypełniona lepką, przeźroczystą, pomarańczowożółtą cieczą. Wewnątrz można było dostrzec kości, częściowo nadtrawione lub rozpuszczone. Dostrzegłem kręgosłup, część żeber i miednicę. Nie dostrzegłem ani czaszki, ani pozostałych kości. Kobiecą postać próbował objąć
starszy mężczyzna. Robił to tak delikatnie i czule jak tylko potrafił. Niestety po chwili postać pękła jak bańka mydlana, a cała wewnętrzna zawartość się rozlała. Zrobiło mi się przykro, ale starszy mężczyzna wyglądał na pogodzonego z tym co się stało, choć można było w nim dostrzec ból po stracie. Po chwili dostrzegłem więcej takich osobliwych par. Na ziemi natomiast znalazłem coś na kształt skórzanego jaja wielkości grejpfruta. Miało pomarańczową barwę i delikatnie świeciło. Gdy się zbliżyłem pękło, a z wnętrza wypłynęło coś 
przypominającego miód. Przyciągnęło wszystkie pszczoły znajdujące się w budynku. Wyglądały teraz na odurzone i spokojne. Wykorzystałem tą sposobność do dyskretnego wyniesienia szafki. Na zewnątrz spotkałem mojego przyjaciela Ł. Razem sprawdziliśmy jej zawartość. Były tam przeróżne buteleczki z płynami, karty tarota, pionki, kości do gry wykonane z kości i lniane woreczki z ziołami. Po dokładnym obejrzeniu odłożyłem wszystko na swoje miejsce i razem poszliśmy w stronę autokaru.
Wszedłem po schodkach, a na siedzeniu przy nich siedziała M. Przywitała mnie całusem i sugestywnie podała dłoń. Delikatnie ująłem ja w swoją i dostojnie wyprowadziłem z autokaru jak damę, którą niewątpliwie była. Powiedziałem, że chciałbym się jeszcze przejść, a Ona stwierdziła, że możemy spotkać się „na miejscu” i znów mnie pocałowała. Szedłem zalesioną dolinką między wzgórzami i natrafiłem na bardzo stary kamienny kościółek, częściowo pokryty zielonymi porostami. Nie
widziałem ani jednego krzyża, aczkolwiek tuż obok niego stał okazały obelisk. Z trzech stron pokryty był hieroglifami, a na czwartej wyryty był wizerunek Jezusa. Po chwili dostrzegłem księdza wychodzącego z kościółka. Nim zdążyłem się odezwać, powiedział: „To nie Twoja wiara. Ludzie już nie pamiętają jaka była, że chrześcijaństwo było egipskie”. Po czym na dowód otworzył Pismo, które miał w dłoni. Wypełnione było papirusowymi stronicami pokrytymi częściowo hieroglifami i
częściowo pismem, które uważałem za hebrajskie. Wszedłem na wzgórze, gdzie był zamek, czyli miejsce, gdzie miałem się spotkać z M. Spotkałem Ją w rozległej Sali Sypialnej, gdzie dość gęsto porozstawiane były łóżka. Większość była już pozajmowana. Na łóżku, tuż obok mojego leżała M. Położyłem się na swoim, a M. podniosła się lekko, oparła na łokciu i obróciła w moją stronę. Zrobiłem to samo i po chwili nasze usta się spotkały. Zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej i usiedliśmy. Nasz pocałunek był cudownie namiętny. Nasze języki tańczyły i czułem Jej słodki ciepły smak. Zdawał się trwać wieczność, a gdy już skończyliśmy się wzajemnie „kosztować”, powiedziałem, że po drodze widziałem coś dziwnego. Spytała się, czy też
widziałem te dziwne znaki na drzewach w lesie. Zaprzeczyłem i opowiedziałem o tajemniczym kościele. Nie wydawała się tym zdziwiona i powiedziała, że na drzewach były też hieroglify i inne znaki. Spotkaliśmy się znowu w centrum handlowym. Dała mi całusa i zaczęła uciekać. Zacząłem Ją gonić, a Ona się śmiała, gdy się odwracała. Po chwili Ją dogoniłem i złapałem. Delikatnie oswobodziła się z moich objęć. Obróciła się w moim kierunku, a po Jej policzku
spływała łza. Łamiącym się głosem powiedziała: „Obawiam się, że nie…”. Nie musiała kończyć. „Obawiam się, że ja też…” Odpowiedziałem, równie łamiącym się głosem i przytuliliśmy się…

wtorek, 11 listopada 2014

50 000!!! :)

No i stało się. Magiczna granica 50 000 wyświetleń mojej strony została właśnie przekroczona. Były momenty, gdy wątpiłem, że tego doczekam, ale jednak się udało. Czuję się coraz lepiej i dziękuję
Wam za obecność moi drodzy czytelnicy. Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do kolejnych odwiedzin. Życzę Wam dobrych i ciekawych snów! :)

Dwie Ziemie


Słońce zaszło i powoli zaczynało się ściemniać. Wielka tarcza drugiej Ziemi wypełniała niebo. Wydawało się, że jej krawędź styka się z horyzontem, a sama jej tarcza lekko faluje jak tafla wody smagana wiatrem. Większość ludzi udała się na nią, rozbierając miasta w celu pozyskania zasobów potrzebnych na tą podróż. Pozostały jedynie ruiny, rdzewiejące stalowe belki wystające z ziemi, niczym kości ogołoconych miast. Na planecie pozostali jedynie starcy, dzieci, chorzy
fizycznie i szaleńcy. Pozostałem mając przeczucie, że druga Ziemia jest tylko iluzją. Fatamorganą zwodzącą naiwnych obietnicą zaczęcie wszystkiego od nowa. Obawiałem się, że ci wszyscy nieszczęśnicy wyruszyli w podróż bez powrotu i utkną bez paliwa w kosmicznej próżni. Ziemia zaś stała się przeraźliwie pustym miejscem. Widziałem w oddali dzieciaki chowające się pod kartonami. Walczyły o przetrwanie unikając obłąkanych szabrowników, którzy pozostali na planecie. Doszedłem do domu i zastałem tam Velociraptora. Jest to mały drapieżny dinozaur, bardzo szybki i zwinny. Był okaleczony, tak jakby go
ktoś potraktował miotaczem ognia, a jego oko się zagotowało i pękło. Na początku się go przestraszyłem. Myślałem, że mnie zaatakuje. Po chwili zauważyłem jednak, że to on jest skrajnie przerażony. Oczyściłem mu rany, a on zaczął się do mnie łasić jak pies.


piątek, 24 października 2014

Kosmiczny konwój


Coś niedobrego wydarzyło się na Ziemi. Resztki ludzkości utworzyły wielką flotyllę statków kosmicznych. Ogromny konwój tworzyły tysiące statków. Byłem kapitanem największej jednostki. Była to ogromna stacja kosmiczna o nazwie "D Star". Kształtem przypominała dziecięcą zabawkę, wielkiego bąka, a zewnętrzne poszycie miało blado seledynowy kolor. Ponieważ miała napęd, stała się największym statkiem. Jednostką flagową. Miałem tytuł
"Strażnika". Wydawał się być bardzo prestiżowy. Prowadziłem tą kosmiczną karawanę w kierunku pobliskiej mgławicy, opalizującej chmury pyłu. Wlatując w nią znalazłem się przed szeregiem pierścieni z zakrzywionej czasoprzestrzeni. Pierścienie miały zróżnicowaną średnicę, ale tworzyły
coś w rodzaju nieregularnego tunelu. Jeden z pierścieni przez który przelecieliśmy miał niebezpiecznie małą średnicę. Krawędź stacji zahaczyła o niego i nastąpiło momentalne odkształcenie kadłuba, tak jakby umieszczono na nim ogromną niewidzialną masę. Ktoś powiedział, że uszkodzeniu uległy pompy paliwowe i pomost cumowniczy.

sobota, 27 września 2014

Szach! Ale nie mat...

Trzy miesiące temu zakończyłem radioterapię. Tydzień temu z hakiem miałem badanie kontrolne PET (Pozytonowa Tomografia Emisyjna). Są też już jej wyniki zinterpretowane przez multidyscyplinarną komisję lekarską. Ustaliła ona, że pozostała nieaktywna masa w okolicy mostka o wymiarach 27x58x97 mm i pewnie tak już zostanie. Jest większa o 1 cm od tego co było przed radioterapią, ale lekarka powiedziała, że może to być obrzęk po radioterapii. Podobno przy tak dużych nowotworach jak mój, takie nieaktywne guzy pozostają i o ile nie powodują uciążliwych dolegliwości, to tak je zostawiają. Trzeba je tylko obserwować, czy nie zaczynają się nagle mocno rozrastać, bo może
Rozbawiło mnie :)
świadczyć to o nawrocie choroby. Wyczuwam ją, gdy mocniej nacisnę obszar między żebrami, tuż poniżej mostka. Poza tym radioterapia uszkodziła mi tkankę kostną w kręgosłupie, ale to typowy efekt uboczny leczenia. Uproszczając, jest dobrze, a jeśli nic się nie zmieni przez 5 lat to zostaną uznany za wyleczonego. Jeśli chodzi o samopoczucie to też jest dobre i staram się być aktywny fizycznie, by jak najszybciej odbudować swoją kondycję :)