niedziela, 30 grudnia 2012

Bieg labiryntem i Diablo


Mieliśmy gdzieś pojechać. Poszliśmy więc do miasta po bilety. Wyglądało inaczej. Budynek opery, który składa się z połączonych ze sobą trzech owalnych części był otoczony dwoma kręgami, nadgryzionych zębem czasu kolumn.  Wewnętrzny rząd przypominał trochę Stonehenge, a zewnętrzne przypominały kolumny budowane w starożytnym Rzymie. Sam budynek znajdował się, tak jak w rzeczywistości, tuż przy zakolu rzeki. 
Natomiast nabrzeże znajdowało się za nim i zbudowane było z kilkudziesięciu bardzo wysokich stopni. Patrzyliśmy więc na niego lekko z góry. Było dość stromo, więc nie zbliżaliśmy się za bardzo do krawędzi nabrzeża, przypominającego trochę amfiteatr. Trzymając się za ręce, zaszliśmy do jakiejś galerii. Podłoga była wyłożona miękkim i przyjemnym w dotyku pluszem. Umyślnie upadła z rozłożonymi rękami, a ja zrobiłem to samo i po chwili otulił mnie miękki materiał. 
Podszedłem na czworakach do Niej i złapałem za ręce. Przyciągnąłem Ją delikatnie do siebie. Nasze spojrzenia się spotkały, a po chwili nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Coś do mnie powiedziała uśmiechając się. Nie pamiętam co, ale było to dziwne i nawet nie jestem pewien czy zostało wypowiedziane w jakimkolwiek znanym języku. Trzymając się za ręce wstaliśmy i przeszliśmy przez galerię, nie zwracając uwagi na obrazy wiszące na ścianach. Podeszliśmy do okienka i kupiliśmy bilet na autobus.  
Pojechaliśmy nim na zawody. Był to bieg przez labirynt. Musieliśmy współpracować by go ukończyć. Miałem dar do bezbłędnego wybierania właściwych korytarzy, a Ona do wykrywania pułapek, które bez trudu omijaliśmy. Byliśmy pierwsi. Na chwilę mnie puściła i przebiegłem jeszcze kilka kroków nim zdołałem się zatrzymać. Odwróciłem się i wróciłem do Niej, ale ktoś przebiegł obok i Nas wyprzedził. Dokończyliśmy bieg i ostatecznie zajęliśmy drugie miejsce. Znalazłem się u Babci. Właśnie wchodziłem wraz z rodziną do klatki schodowej, jak ktoś trzasnął drzwiami i przebiegł obok. Pomimo, że nic się z nimi nie stało, Babcia zadzwoniła na policję. Po chwili zjawił się umundurowany policjant i spisał protokół. 
Odprowadziliśmy Babcię do mieszkania, a policjant zaproponował, że obwiezie nas po osiedlu, bo nie ma nic innego do roboty. Ostatecznie zawiózł nas do siostry. Siostra wraz ze szwagrem dała mi niespodziewanie prezent. Po odwinięciu z ozdobnego papieru zobaczyłem, że jest to pudełko z grą komputerową „Diablo 3”. Obrazki na opakowaniu były jednak inne, a i sama gra okazała się odmienna od rzeczywistej. 
Postać oprócz magii i typowych broni używała jeszcze pistoletów laserowych. Kierując nią natrafiłem na małe kratery z których uniosły się perłowe kule wystrzeliwujące białe nici. Pokonałem je i dotarłem do ruin. Były to ściany budynków zrobione z czerwonej i wypalonej gliny. Wewnątrz znajdowały się złote monety. Po chwili napotkałem kobiety z ruchu oporu. 
Okazało się, że gra oferuje naprawdę bardzo rozbudowane dialogi i mnóstwo zawiłych intryg. Po wykonaniu kilku zadań dostałem zapłatę w banknotach. Przypominały jednak raczej karty do gry. Miały nominały, a obok znajdowały się jeszcze litery np. R i J z wizerunkami królów i waletów. Na jednym nominał 10 został przekreślony i zastąpiony nominałem 20, a litera J literą R. Chyba to była jakaś wskazówka i część ukrytego szyfru. 
Większe nominały przypominały karty tarota. Na wzgórzu zobaczyłem kapłanów w czarnych habitach, ale zaczęli uciekać, gdy ich zauważyłem. Gra kryła w sobie mnóstwo tajemnic i złożonością bardzo odbiegała od rzeczywistej siekanki. 

środa, 26 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Życzę wszystkim pogodnych i spokojnych Świąt, niewyczerpanych pokładów energii, uśmiechu na co dzień, miłych niespodzianek losu, grona prawdziwych przyjaciół, samych pozytywnych wibracji, wielu niezapomnianych chwil, dobrego zdrowia,  jak najmniej zmartwień,   pokojowego rozwiązania wszystkich konfliktów, osiągnięcia wyznaczonych celów, pomyślnych wieści oraz samych dobrych i ciekawych snów co noc! 

wtorek, 4 grudnia 2012

Gorączkowe sny


Dawno nic nie pisałem. Przez osiem dni męczyłem się z ponad czterdziestostopniową gorączką, a temperaturę udawało mi się nieco zbić najwyżej na kilka godzin. Nie chorowałem poważniej od kilkunastu lat i już niemal zapomniałem, że podczas wysokiej gorączki nawiedzał mnie zawsze ten sam sen. Tak było i tym razem. Uciekam, a za mną toczy się ogromna kamienna kula. Nie mogę jej zgubić. Nie ważne jak skręcę i gdzie wejdę, ciągle jest tuż za mną. Kula przypomina tą z filmu z Indianą Jonesem. Budzę się zlany potem, a jak znowu zasypiam, to sen się powtarza. 
Pojawił się też inny sen. Uciekam w nim przez ciemny i dziwny las. Zamiast drzew są wysokie kolumny z niechlujnie poukładanych na sobie książek. Są oplecione lianami i pokryte mchem. Lawirując między nimi wpadam w końcu w bagno ze szmat. Plączę się w kawałkach materiału i coraz głębiej zapadam. Jak nie spałem, gorączka powodowała halucynacje. Wydawało mi się, że gdzieś w pokoju czyha na mnie jakiś Azjata, który chce mnie skrzywdzić. Czułem się osaczony i bezbronny. 
Mimo iż go nie widziałem, to wyczuwałem obecność i bardzo mnie to przerażało. Wydawało mi się też, że kwiat, którego zarys widziałem, powiększa się i wypełnia przestrzeń.
Został mi przepisany antybiotyk o nazwie Duomox. Odradzam go każdemu i jeśli jakiś lekarz komuś go przepisze, lepiej zażądać innego. Dla mnie okazał się całkowicie nieskuteczny. Pojawiły się powikłania. Najpierw zapalenie gardła, a potem płuc. Wylądowałem w końcu w szpitalu z ostrą niewydolnością oddechową i spędziłem tam kilka dni. 
Przez cały pobyt nie udało mi zasnąć ani na chwilę. Od kilku dni znowu jestem w domu i powoli dochodzę do siebie, choć nadal "nie mam głosu". Czuję się bardzo wycieńczony i osłabiony, a nieco większy wysiłek jak chociażby umycie kilku talerzy i kubków powoduje lekką zadyszkę. Na szczęście gorączka ustąpiła już całkowicie, a nowy antybiotyk przepisany w szpitalu zdaje się działać bardzo dobrze.