piątek, 27 grudnia 2013

Chupacabra

Uliczki starego miasta były wyludnione. Nocny mrok rozświetlało jedynie światło księżyca w pełni i gwiazdy. Zarysy kamiennych budynków nie budziły lęku. Przemierzałem wąskie uliczki powolnym, spacerowym tempem. Moja przechadzka musiała trwać długo, ponieważ dochodząc nad rzekę obserwowałem wschód słońca. Przybyłem do przystani, gdzie czekali na mnie rodzice.
Skorzystaliśmy z wypożyczalni tratw. Dziarsko wszedłem na prowizoryczny, pływający pomost. Zrobiony był z drewnianych bali związanych lianami. Splecione w ten sposób unosiły się na wodzie i falowały, gdy się po nich stąpało. Wypożyczone tratwy były podobne i trzeba je było własnoręcznie złożyć. Połączyłem kilka pierwszych elementów i
zorientowałem się, że łącząc je zanurzam się częściowo w wodzie. Ubrany byłem w jeansy, a w kieszeniach miałem dokumenty i telefon. Przestraszyłem się, że mogę je zniszczyć i wstałem energicznie. W
tym samym momencie z wody wyskoczyło dziwaczne stworzenie. Było jakby chimerycznym połączeniem
kilku zwierząt. Przypominało bobra zmutowanego z dobermanem i pokrytego lisim rudym futrem. Przeraziłem się i pobiegłem do stromego brzegu. Udało mi się wdrapać, zanim to stworzenie mnie dogoniło…

niedziela, 1 grudnia 2013

Obcy wewnątrz mnie...

Dziś śniło mi się, że uciekałem i walczyłem z zombie. Co dziwne oprócz zombie ludzkich były też zwierzęce. Widziałem też wielkie zombie dinozaury. Przemierzałem rozległe budynki przypominające szkoły lub szpitale, oraz rozległe otwarte przestrzenie, porośnięte bujną roślinnością...

W ciągu ostatnich dwóch tygodni moje życie mocno się zmieniło. Przez ciąg niesamowitych zbiegów okoliczności, oraz mojej ciekawości i dociekliwości, dowiedziałem się, że noszę w sobie nowotwór. Jest mniej więcej wielkości pomelo i rozpycha się między płucem, a sercem. Rośnie bardzo szybko, mniej więcej o 50% miesięcznie i największym niebezpieczeństwem w tej chwili jest możliwość zatrzymania serca. Byłem w czterech szpitalach. Dziś znowu idę do szpitala onkologicznego. Jutro torakochirurg zrobi mi biopsję gruboigłową. Dzięki temu będzie wiadomo jaki "obcy" dokładnie we mnie siedzi i jak najskuteczniej z nim walczyć. Przez jakiś czas raczej nie będą zbyt aktywny na blogu. Muszę skupić się na batalii, którą zamierzam wygrać!

sobota, 16 listopada 2013

Zniszczenie…

System transportu w mieście został całkowicie przeorganizowany. Autobusy w ramach eksperymentu zaczęły jeździć po chodnikach, a jedną z głównych ulicy zastąpiono kanałem. Wypożyczyłem kajak i postanowiłem się nim przepłynąć. Nie miałem wioseł. Położyłem się na brzuchu i wystawiłem ręce poza kajak. Płynąłem mniej więcej tak, jak się pływa kraulem. Osiągnąłem niesamowitą prędkość. Odległość, którą normalnie pokonałbym w kwadrans, przepłynąłem niemal w mgnieniu oka.
Niestety uderzyłem w jakiś ukryty pod powierzchnią wody głaz. Kajak został przebity i zaczął nabierać wody. Mój kolega Sz. wpadł na bardzo kontrowersyjny pomysł i zaczął go niezwłocznie wprowadzać w życie. Otworzył nową rozgłośnię radiową skierowaną do bardzo sprecyzowanych odbiorców, a mianowicie gejów i lesbijek. (To pewnie przez to palenie tęczy, często pojawiające się w różnych mediach). Znalazłem się nad
brzegiem morza. Niespodziewanie woda się cofnęła, aż po sam horyzont. Pozostała jedynie pofalowana błotnista pustynia. Pełzały po niej bezmuszlowe ślimaki. Zleciały się setki kaczek i zaczęły je zjadać. Zobaczyłem też stary automat do gier. Podszedłem do niego i uruchomiłem. Grafika była prosta i pokazywała przekrój statku kosmicznego o prostokątnym kształcie, widziany z góry. (Troszkę podobną do gry FTL). Po lewej tylnej stronie była „ładownia”, a po
prawej „rozładownia”. Trzeba było zarządzać rozładowywaniem i załadunkiem statku, ustalać priorytety dla poszczególnych rodzajów ładunku. Czynności tej nieustannie towarzyszył ostrzał z innych statków kosmicznych. Co jakiś czas kadłub statku zostawał przebity. Trzeba było natychmiast odcinać sektory statku i jeśli się miało odpowiedni ładunek na pokładzie, próbować go naprawiać. Niestety nie szło mi za dobrze. Mój statek
został mocno uszkodzony i następowała gwałtowna dekompresja, coraz bardziej uszkadzająca statek. W pewnym momencie uszkodzenia były tak drastyczne, że konstrukcja nośna statku nie wytrzymała obciążeń i statek po prostu się rozpadł. Nie była to już prosta animacja komputerowa jak wcześniej. Wyglądało to bardzo realistycznie, tak jakbym obserwował zniszczenie prawdziwego statku kosmicznego, unosząc się w przestrzeni. 

sobota, 26 października 2013

Sen oczyszcza mózg

Polecam ciekawy artykuł. Można się z niego dowiedzieć, że sen służy wymywaniu neurotoksyn z mózgu, które nagromadziły się w nim po całym dniu intensywnego myślenia.  http://wyborcza.pl/1,75476,14825823,Sen_czysci_ci_mozg.html

Insomnia...

Tych co śledzą mój blog i wchodząc nie zauważają nowych postów, szczerze przepraszam. Miałem (i w sumie ciągle mam) ciężki okres w życiu i pisanie na blogu nie było moim priorytetem. Miałem sporo snów, lecz były na tyle ulotne, że popadały w zapomnienie w kilka chwil po przebudzeniu. Ostatnio znowu pojawiły się u mnie problemy z zasypianiem. Kilka razy nawet na chwilę nie udało mi się zasnąć w ciągu nocy, co mi się nie zdarzało już od niemal siedmiu miesięcy. Zaczęły się pojawiać pojedyncze, niewyraźne wspomnienia oraz widma niemiłych i bolesnych odczuć sprzed dwóch miesięcy. Jeśli jakiś sen uda mi się wyraźniej zapamiętać, postaram się znaleźć chwilkę, by go opisać.

czwartek, 12 września 2013

Projekcja przodka przyjaciela

Byłem w mieszkaniu przyjaciela. Znajdowało się w starej kamienicy. Pokazywał mi swoje najnowsze zdjęcia. Większość z nich było fotomontażami. Były bardzo interesujące. Dominował w nich motyw chmur. Spostrzegłem bardzo stary klucz leżący na piecu kaflowym. Kiedy się o niego spytałem, odpowiedział, że jest w jego rodzinie od pokoleń. Wziąłem go i obejrzałem dokładnie obracając w dłoni. Był duży, ciężki i bardzo precyzyjnie wykonany. Wyrzeźbiono w nim misterne ornamenty i miniaturowe płaskorzeźby. Dostrzegłem fresk na jednej ze ścian. Zbliżyłem się do niego.
Wyglądał jak małe drzwi, również pięknie zdobione w podobnym stylu co klucz. Postanowiłem włożyć klucz w miejsce, gdzie powinien być zamek, gdyby to były prawdziwe drzwiczki. Klucz wszedł w namalowany obraz, tak jakby to była projekcja na mgle, a nie farba na litej ścianie. W niemal magiczny sposób drzwiczki otworzyły się. W środku zaś znajdowała się szkatułka i metalowy cylinder z wklęsłym żłobieniem na górze. Wyjąłem oba przedmioty i podałem zaskoczonemu przyjacielowi.
Usiedliśmy przy biurku i oglądaliśmy je z zaciekawieniem. Szkatułka przypominała skomplikowany mechanizm z kółkami zębatymi, sprężynami i mosiężnymi zdobieniami. Stanowiła jednolitą całość i w żaden sposób nie można było jej otworzyć. Natomiast oglądając cylinder dostrzegłem mały otwór na dnie żłobienia. Kierowany instynktem postanowiłem umieścić w nim klucz. Przekręcając go wydobyło się kilka dźwięków z wnętrza cylindra. W tym samym momencie zazgrzytała szkatułka.
 Zacząłem obracać klucz w jednostajnym i stałym tempie. Z cylindra wydobyła się muzyka, która uruchomiła mechanizm w skrzynce. Jego zgrzytanie idealnie komponowało się z melodią. Koła zębate obracały się, ruszały się przekładnie, tłoczki i zamki. Szkatułka ożyła i transformowała się. Po kilku minutach była już otwarta, a w jej wnętrzu ujrzałem piękny, eliptyczny kamień. Wyglądał jak wielki bursztyn z licznymi wbitymi w jego powierzchnię paciorkami brylantów, szafirów, szmaragdów i rubinów. Skojarzyłem, że kształt kamienia idealnie
pasuje do żłobienia na cylindrze. Przyjaciel będąc pod wrażeniem moich trafnych spostrzeżeń, zgodził się bym go tam umieścił. Momentalnie rozbłysło ciepłe żółte światło z wnętrza kamienia. Po chwili rozbłysły pozostałe kamienie szlachetne, a pomieszczenie pokryło się fantastycznymi barwami. Na wszystkich powierzchniach pomieszczenia pojawiły się przestrzenne obrazy z przeszłości. Niezwykła projekcja przeniosła nas na polną drogę. W oddali na wzgórzu wznosił się kamienny zamek z basztami. Drogą pędził potężny jednomiejscowy automobil. Zatrzymał się efektownie wzbijając tumany kurzu. Pomachał z niego gruby mężczyzna w czapce pilotce. Na oczach miał gogle, a na szyi powiewał biały szal. Spod sumiastych wąsów wyłaniał się szeroki
uśmiech kierowany do mojego przyjaciela. Po chwili dostrzegłem , że mężczyzna był nagi, a fałdy tłuszczu falowały w rytm potężnego silnika. Przyjaciel powiedział, że rozpoznaje w nim swojego przodka, którego widział kiedyś na starych fotografiach. Podszedł do jego niezwykłej projekcji i zaczęli rozmawiać ze sobą szeptem. Po chwili ruszył i odjechał, a projekcja się skończyła. Przyjaciel powiedział, że posiadł niezwykłą wiedzę, rodzinną tajemnicę i dokładnie wie co ma robić…

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Wyścig osobliwie medyczny

Wraz z moim przyjacielem A. braliśmy udział w wyścigu. W pierwszym etapie był to rajd między gliniankami i strumieniami. Mój przyjaciel kierował, a ja byłem pilotem. Udało nam się go wygrać. Na mecie czekało na nas kilku znajomych oraz czarnowłosa półazjatka. Drugi etap wyścigu był dużo bardziej nietypowy. Trzeba było wsiąść do pojazdu będącego połączeniem gokarta i wózka sklepowego. Troszkę przypominał pojazd Buggy. Każda para zawodników dostawała jeszcze bijące świńskie serce i należało przejechać odcinek zanim przestanie bić. A. odebrał telefon. Byłem na tyle
blisko, że słyszałem rozmowę. Jakiś jego znajomy odebrał w jego imieniu list polecony i było w nim zawiadomienie o wystawieniu listu gończego. A. się załamał, ale powiedziałem mu, by się nie martwił, że go ukryję. Nie był w stanie prowadzić, więc zaofiarowałem się, że pojadę sam. Udało mi się ukończyć etap chyba na drugim lub trzecim miejscu. Było to o tyle trudne, że ręką w której trzymałem bijące i ciepłe serce,
musiałem jednocześnie zmieniać biegi. Na mecie podbiegła do mnie ciemnowłosa półazjatka i była zafascynowana sercem, które ciągle jeszcze biło. Wystawały z niego tętnice i żyły. Po chwili podszedł do nas stary, siwy i lekko zgarbiony mężczyzna. Otworzył szeroko buzię i zobaczyłem, że ma w gardle dziurę na wylot o średnicy pięciozłotówki. Krawędzie rany były przypalone. Dziewczyna oniemiała z zachwytu. Okazało się, że właśnie się rozpoczął bardzo osobliwy zjazd medyczny.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Jarmark w górach

Spędzałem wolny czas w górach. Podążałem ścieżką wzdłuż szlaku, która doprowadziła mnie do rozstaju dróg. Była tam wielka tablica informacyjne. Namalowano na niej najważniejsze atrakcje w okolicy. Można było wejść na dwie wysokie góry. Na szczycie każdej z nich
wybudowany był nowoczesny hotel. Hasła reklamowe zachęcały do skorzystania z ich usług. Zaznaczony był także głęboki wąwóz. Nad nim przerzucone było stalowe rusztowanie kratownicowe. Na jego środku zbudowano bardzo ciekawą restaurację. Wyglądała jak przycumowany latający spodek. Wszystkie te atrakcje pokazane były w postaci przestrzennych modeli przyczepionych do tablicy informacyjnej. Pomimo iż te atrakcje wydawały
się bardzo interesujące, postanowiłem udać się do miasta w dolinie. Przeszedłem długim mostem podziwiając wspaniałą panoramę i zszedłem krętą drogą w dół. Zatrzymałem się przy straganie z owocami i warzywami. Zdziwiłem się cenami. Wydawały się strasznie wysokie. Poprosiłem jednak o banany, przy których była tabliczka z kwotą 333. Dostałem piękne banany oraz 333 zł (w śnie wydawało mi się to zupełnie normalne i naturalne). Dotarłem w końcu do parterowego
przeszklonego apartamentowca przerobionego na hotel. Najwidoczniej tam mieszkałem. Spotkałem tam Ją. Wyciągnęła mnie na parkiet i zaczęliśmy tańczyć żywiołowe tango. Najwidoczniej Jej się spodobało, bo po zakończeniu tańca pocałowała mnie w policzek, a następnie w usta. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie natrafiliśmy na olbrzymi festyn. Byli tam ludzie przebrani za rycerzy, wikingów, elfy, krasnoludów,
żołnierzy z pierwszej i drugiej wojny światowej z różnych nacji. Byli też współcześni wojskowi. Przechodziliśmy obok dziesiątek straganów, na których można było zaopatrzyć się w przeróżne przedmioty z różnych epok, dodatki do ubrań, stroje, biżuterię, a nawet broń. Na części stoisk gotowano smacznie wyglądające potrawy. Z oddali pomachał mój przyjaciel, który wmieszał się w grupę wikingów. Z czasem tłum ludzi zaczął się
zagęszczać, tak że się rozdzieliliśmy, gdy przystanęła przy stoisku z amuletami. Trafiłem do jakiejś szkoły. Przysiadłem w jednej z pustych sal. Po chwili przyszła jakaś dziewczyna z czarnymi dredami. Zaprowadziła mnie do świetlicy na pokaz jakiegoś filmu. (Niestety na temat filmu nic nie zapamiętałem). Wyszedłem i miałem wrażenie, że się zmieniłem. Widziałem siebie, ale miałem długie jasne
blond włosy. Podszedłem do jakiegoś biurowca i przyłożyłem rękę do tafli szkła. Przyczepiła się. Po chwili widziałem siebie(widok jakby z kamery) chodzącego bez problemu na czworakach po pionowej ścianie. Byłem półnagi… w samych bokserkach (tak jak śpię latem).

piątek, 19 lipca 2013

Szczęście

Szczęście to harmonijny związek 
instynktu i rozumu, 
zwierzęcych popędów i rozsądnej woli, 
które przemawiając jednym głosem, 
stają się jak koła zębate 
w mechanizmie zegarowym. 
Siłą napędową maszynerii jest energia kosmiczna wprawiająca w ruch planety. 
Imię tej energii brzmi Miłość 
i to ona zapewnia ich obrót w harmonii z Całością. 
Szczęście oznacza łagodne poddanie się owej kosmicznej sile, 
wyrzeczenie się pragnień, 
które - jak błędnie wierzymy - chcemy zrealizować, 
aby nie utrudniać ruchu, 
ale go wspomagać pozwalając się unosić mocy, która wprawia w ruch gwiazdy...

czwartek, 18 lipca 2013

Fioletoworóżowa energia

Jakiś chłopak zapalił zapałkę. Za jej pomocą podpalił lont rakiety. Iskry wiły się, aż z rakiety wylał się potężny strumień ognia. Wzleciała koślawo i kołując spadła na trawnik sąsiada. Pokręciła się na nim i znów poleciał do góry. Wylądowała na dachu domku przy którym stałem. Po chwili słychać było stłumione pufff. Z dogorywającej rakiety zaczął się wydobywać czarny dym. Kierowany jakimś przeczuciem zacząłem uciekać i rzuciłem się na ziemię. Po chwili rakieta wybuchła doszczętnie niszcząc budynek. Wielki kawał betonu 
spadł tuż obok mnie… Znalazłem się w domu. Było tam pełno ludzi. Moja siostra nerwowo krzątała się w łazience. Zbliżając się do niej spostrzegłem, że w naściennej szafce zalęgły się mole. Liczne kokony i lepiące się nici nie stanowiły miłego widoku. Siostra dzielnie z nimi walczyła, starając się oczyścić szafkę. Usłyszałem jakiś hałas dobiegający z przedpokoju. Poszedłem tam i zobaczyłem, że mój tata leży na podłodze i cicho powtarza, że jest źle. Wydawało mi się, że mogło chodzić o pracę lub o zdrowie… Była wczesna noc. Szedłem ulicą po starej 
części mojego rodzinnego osiedla. Mijałem zaniedbane kamienice, z których tynk już dawno odpadł. Nagle zobaczyłem na niebie coś co przypominało kształtem wielki słup energetyczny wysokiego napięcia. Charakterystyczna kratownicowa konstrukcja, która kształtem przypominała rozłożone ramiona. Opalizowała ciekawym różowofioletowym światłem. Myślałem, że jest holowana przez szybko lecący samolot, ponieważ poruszała się poziomo. Żadnego samolotu jednak nie dostrzegłem. Obiekt leciał sam i się zbliżał. Przeleciał nade mną i był ogromny. Mógł mieć z kilkaset metrów. Pokrywał go 
czarny lustrzany materiał, poprzecinany geometrycznymi świecącymi na różowo-fioletowo, pulsującymi liniami. To one tworzyły wzór kratownicy. Nagle obiekt zaczął się przychylać i spadać, jakby stracił sterowność. Spadał szybko, ale ze względu na wielkość, opadanie wydawało się strasznie powolne. Zniknął za wieżowcem i po chwili musiał się rozbić. Nie słyszałem żadnego wybuchu, ale widziałem potężny rozbłysk jasnego różowo-fioletowego światła. Nagle całe otoczenie zaczęło się zmieniać. Z ziemi wystrzeliły piękne budynki. Wielkie i strzeliste drapacze chmur z czarnego szkła wykończone ceglastym kolorem na 
krawędziach. Ich kształtów nie powstydził by się nawet najlepszy architekt. Pomimo, że każdy był inny, razem tworzyły harmonijną całość. Między nimi istniał jakiś powietrzny system transportu, zrobiony ze współgrających ze sobą potężnych dmuchaw, w taki sposób, że ludzie po prostu latali, unoszeni przez strumienie powietrza… Zobaczyłem Ją ubraną w jaskrawy, pomarańczowy T-shirt. Obok szły inne dziewczyny ubrane tak samo. 
Organizowały jakiś festyn dobroczynny. Zamierzały sprzedawać bandaże. Pokazała mi swoje wyliczenia. Były dość skomplikowane, ale zdawały się mieć sens. Zapamiętałem, że sprzedając trzy sztuki za dwa złote osiągną największy zysk, który w całości miał być przeznaczony na cele charytatywne. 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Sesja RPG

Mieliśmy się spotkać ze znajomymi na sesji RPG. Jest to skrót od Role Playing Game. Są to różne gry narracyjne, które polegają na odgrywaniu różnych postaci. Mistrz Gry opisuje świat gry i odgrywa postacie, które spotykają gracze. Można powiedzieć, że jest to rozbudowana wersja psychodramy. Zaczęli się schodzić znajomi. Najpierw przyszli moi przyjaciele P. i A. Potem przyszła koleżanka M. Ch. oraz przyjaciółka z Irlandii T. M. Usiadła obok mnie na kanapie. To co ujrzałem mnie przeraziło. Miała mocno oparzoną stopę. Skóra była czerwona, a miejscami miała bardzo głębokie rany, w których widać było wewnętrzne warstwy skóry i mięśnie. 
Zaczynały się pokrywać już nową mlecznozielonkawą tkanką. Stopa była owinięta bardzo niedbale bandażem, tak że większość ran była odkryta. Na moje pytanie, zadane mocno zaniepokojonym głosem, o to co się jej przytrafiło, odpowiedziała pogodnie i z machnięciem ręką, że tylko rozgrzany olej jej się wylał. Zdawała się tym nie przejmować. Przyszły kolejne dwie dziewczyny razem z córkami i jeszcze kilka zupełnie obcych mi osób, które przyprowadził A. Do sporego już tłumku dołączył jeszcze mój dobry kolega K. Mieszkanie w którym przebywaliśmy wydawało się być kompilacją mojego rodzinnego domu, mieszkania P. i mieszkania K. Do naszej gromadki dołączyła w końcu i Ona. Część osób poszła do innego pokoju.
Do planowanej sesji RPG oczywiście nie doszło. Przyszło zbyt dużo ludzi i spotkanie przerodziło się w przyjęcie. Poszedłem do ostatniego pokoju. P. bardzo intensywnie gestykulując opowiadał z pasją o swoim najnowszym projekcie filmowym. Był to film, którego tytuł zaczynał się na literę "D" i było to jakieś brytyjskie imię kobiece. Niestety nie udało mi się go zapamiętać. Zobaczyłem Ją, jak spała na materacu okryta kocem. Co jakiś czas podnosiła głowę, spoglądała nieobecnym wzrokiem i szła spać dalej, nie zwracając uwagi na przebiegające tuż obok Niej dysputy. Spytałem się P. czy poprowadzi tą sesję. 
Miał być Mistrzem Gry. Rozejrzał się i stwierdził, że w zaistniałych okolicznościach nie ma na to szans i musi iść kręcić film. Czułem się trochę zawiedziony, ale jednocześnie byłem bardzo ciekaw jego nowego dzieła. Wstał i wyszedł wraz z wszystkimi znajomymi przebywającymi w pokoju. W pomieszczeniu pozostałem tylko ja i Ona. Usiadłem na pustej kanapie, a po chwili się przebudziła i wstała. Podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach. Ubrana była w piękną czarną suknię, odkrywającą dekolt i ramiona. 
Zauważyłem, że miejscami na Jej twarzy zaczęła schodzić skóra jak po lekkim oparzeniu słonecznym. Wtuliła się we mnie, a po chwili gestem zakazała jakichkolwiek czułości i zaczęła opowiadać o zespołach, które lubi, a które nagrały utwory, których nie znosi i nie może wręcz słuchać. Po kolei wymieniała tytuły, a w pewnym momencie znowu się we mnie wtuliła i zasnęła. 
Obudziłem się…

środa, 19 czerwca 2013

Ciepły wiatr

Wolno dreptałem po równym i soczystozielonym trawniku na szczycie niewielkiego wzgórza. Wokół mnie wyrastały trzy wieżowce z wielkiej płyty. Obserwowałem kilkanaście sokołów wędrownych, które leciały zgodnie w szyku, choć zazwyczaj są samotnikami. Musiały natrafić na jakiś komin ciepłego powietrza, ponieważ szybując zaczęły się wznosić po spirali do góry. 
Kilkunastu dresiarzy w oddali, przesadnie rozłożyście kroczyło tworząc zwartą watahę. Też odkryli ten powietrzny fenomen i zaczęli skakać na dwa metry do góry, podwiewani przez wiatr. Ich skoki przypominały wyczyny astronautów na księżycu. W końcu i ja zbliżyłem się do obszaru na którym występowało to zjawisko. Zacząłem delikatnie podskakiwać, a ciepłe i przyjemne powietrze oplatało me ciało, wznosząc je delikatnie do góry i spowalniając, gdy grawitacja zaczynała przeważać. Wykonałem kilka takich podskoków, gdy nagle zjawisko się wzmogło. Mój kolejny skok ku memu przerażeniu wyniósł mnie na wysokość piątego piętra. 
Powietrze wydawało się teraz wirować wokół jednego z wieżowców, a ja byłem skazany na jego łaskę. Zatoczyłem pełen okrąg wokół budynku i coraz bardziej rozpędzony zacząłem opadać. Obniżałem wysokość po niezwykle płaskiej trajektorii. W końcu ten niewiarygodny powiew zmusił mnie do nieuchronnego spotkania z ziemią, poniewierając mną bez skrupułów. Ostatecznie ten manewr został nieco zamortyzowany przez krzaki w ostatniej fazie. Otrząsnąłem się po tych przeżyciach i odkryłem w owych zaroślach niezwykły przedmiot. Był to żółty cylinder przykryty czerwonym stożkiem, wysokości ze trzydziestu centymetrów. Pastelowymi odcieniami barw przypominał dziecięcą zabawkę. 
Nagle ów stożek zaczął się unosić na niebieskiej tyczce, która wyrosła z cylindra. Stożek przy tym migał czerwonym światłem. Uniósł się na wysokość kilku metrów, a wszystkiemu towarzyszyła melodia jak z  pozytywki. Dobrze ją znałem. Był to utwór Taikatalvi mojego ulubionego zespołu Nightwish. Uświadomiłem sobie, że nie słuchałem żadnego ich utworu od kilku miesięcy z wyjątkiem imprezy z muzyką fińską, na której byłem w połowie kwietnia.

niedziela, 9 czerwca 2013

Ostatni nieśmiertelni na gigantycznym statku kosmicznym

Byłem na pokładzie gigantycznego statku kosmicznego. Na tym poziomie znajdowało się miasto.
Liczne kamienice i brukowane ulice przypominały te budowane na ziemi. Na statku odbywała się
zażarta walka między normalnymi ludźmi, a nielicznymi już przedstawicielami nieśmiertelnych.
Byłem jednym z nich. 
Nasza nieśmiertelność polegała na tym, że nie umieraliśmy ze starości, ale poza tym nie różniliśmy się od innych ludzi. Byliśmy tak samo podatni na choroby i obrażenia. Ludzie nie mogli zaakceptować naszej odmienności. Miałem przekonanie, że jestem po stronie "dobra", że byliśmy opiekunami, a atakujący nas byli bezmyślni i "źli". Zabarykadowaliśmy się w
niewielkim pubie. 
Przypominał mi jeden z tych, które odwiedziłem kiedyś w Dublinie. Długa
czerwona lada barowa, a wzdłuż niej pojedyncze stoliki. Zabarykadowaliśmy drzwi w
akompaniamencie kul przeszywających drewniane drzwi. Przemknęliśmy pochyleni, by unikać
zabłąkanych pocisków i dotarliśmy do klatki schodowej. Godzinami wchodziliśmy na coraz wyższe,
bardziej zewnętrzne poziomy statku, aż dotarliśmy do poziomu handlowo-parkowego. 
Rozległe przestrzenie przypominały galerie handlowe, z szerokimi chodnikami, ławkami i skwerami.
Kilkadziesiąt metrów wyżej był szklany sufit o kilkunastometrowej grubości, przez który widać
było przestrzeń kosmiczną. Wzdłuż szerokich spacerowo-parkowych alei wyrastały galerie i sklepy.
Wszystkie  miały wielkie przeszklone witryny. Światła były przygaszone do ułamka swojej mocy, a rozległe przestrzenie puste. 
Chyba właśnie była symulacja nocy. Szliśmy dalej, aż dotarliśmy do
naszych ciasnych kajut mieszkalnych. Były w nich tylko rzędy piętrowych łóżek i skrzynie na rzeczy osobiste i ubrania. Uświadomiłem sobie, że jestem bosy i nie mogę znaleźć butów. Nagle rozbrzmiał komunikat, że ostatni pociąg odjedzie za 9 minut. 
Był to bardzo szybki pociąg
magnetyczny w samym centrum statku. Mimo to dotarcie z jednego końca statku kosmicznego na drugi trwało kilka godzin. Wiedziałem, że ten komunikat oznacza, że przegrywamy, a ja nie zdążę do niego dotrzeć. 
Nawet gdybym dobiegł do najbliższej windy, zjazd do wnętrza trwałby piętnaście minut. Segment w którym byłem miał zostać zniszczony, a ja razem z nim.