sobota, 25 lutego 2012

Ponaddźwiękowy tramwaj i monstrualny czołg


Wysiadłem z autobusu i zacząłem wchodzić na wysoką kładkę, rozciągającą się nad wielopasmową ulicą. Będąc już na szczycie, zaskoczył mnie nagły podmuch wiatru, który wyrwał mi z ręki aparat. Spadł na sam dół, wprost w śnieżną zaspę. Zbiegłem szybko po schodach i przeskoczyłem przez barierkę by go odszukać. Udało mi się i nawet wyszedł z upadku bez szwanku. Znowu musiałem wspiąć się na kładkę. Przeszedłem po niej, wszedłem do biurowca i spotkałem koleżanki z mojej pierwszej pracy. 
Zaczęły przepraszać, że się tak długo nie odzywały. Zaprosiły mnie do biura na kawę. Miały tam telewizor. Zobaczyłem, że budynek w którym znajdowała się duża firma, zajmująca się wywoływaniem zdjęć, uległ częściowemu zawaleniu. Udałem się tam natychmiast. Był to kompleks kilku budynków z białożółtą elewacją. Pracownica, którą spotkałem, była bardzo zaskoczona. Twierdziła, że nie wie nic o jakichkolwiek uszkodzeniach. Przeszliśmy halą na wewnętrzny dziedziniec. 
Zobaczyliśmy tam, że brakuje jednej ze ścian. Zmieniła się w stertę gruzu, ukazując wnętrze budynku. Kobieta była szczerze zaskoczona. Zeszliśmy razem do podziemi fabryki. Naszym oczom ukazała się rozległa kaplica. Spotkałem tam rodzinę. Zjechała się z różnych rejonów kraju. Zjedliśmy tam obiad, a potem pobawiłem się przez chwilę z dziećmi kuzynów i kuzynek. Jakoś nie wydało mi się niestosowne, że to wszystko miało miejsce w kaplicy. Kuzynka zaczęła zadawać mi dość intymne pytania, a ja o dziwo na nie odpowiadałem. Spojrzałem na misę z wodą święconą. Zaczęła falować jak przy silnych wstrząsach. 
Powiedziałem do wszystkich, że nie jest tu bezpiecznie i wszyscy powinni wyjść na zewnątrz. Nie oglądając się na innych, wyszedłem. Na zewnątrz spotkałem znajomych, którzy siedzieli na kocach nieopodal torów. Koleżanka wyjaśniła mi, że zaraz odbędzie się próba pobicia rekordu prędkości tramwaju. Po chwili nadjechał i zatrzymał się w miejscu startu. Nagle ruszył z niewyobrażalną prędkością i w ułamku sekundy zniknął z pola widzenia. 
Nieopodal znajdowała się duża baza wojskowa. Do ogrodzenia z drutu kolczastego zaczął się zbliżać wielki jak budynek czołg. Z jego wnętrza zaczęło się wysuwać coś przypominającego działo, ale zakończone szklaną soczewką. Rozżarzyło się czerwienią i po chwili dostrzegłem czerwony punkcik na mojej klatce piersiowej. Odbiłem go tarczą zegarka w stronę czołgu. Nagle z ogłuszającym hałasem, wystrzeliła z czołgu rakieta. Leciała pionowo w górę zostawiając za sobą warkocz ognia i dymu. 
Po kilkuset metrach zaczęła lecieć poziomo, zatoczyła kilka okręgów na niebie i skierowała się na laserowy punkt...


Po przebudzeniu pozostała jeszcze w moim umyśle liczba 250484. Wygląda trochę jak data, ale nie ma dla mnie jakiegoś szczególnego znaczenia.

niedziela, 19 lutego 2012

Porwany przez wiatr


Zmarła moja koleżanka i zostałem powiadomiony o pogrzebie. Udałem się na cmentarz i dołączyłem do ludzi zgromadzonych przy grobie. Usłyszałem dziwny świszczący hałas, który zaczął się nasilać. Zerwał się wiatr, a ludzie zaczęli uciekać w różne strony. Stałem zaskoczony w miejscu. Powietrze zaczęło wirować, a ja byłem w samym centrum tego zjawiska. Zacząłem unosić się do góry. Szalony wiatr uniósł mnie na kilkanaście metrów. 
Kiedy zaczynałem opadać, znów mnie podbijał podmuchem do góry. Ktoś rzucił mi linę i ściągnął na ziemię. Mężczyzna był ojcem zmarłej koleżanki. Wyszliśmy z cmentarza i wędrowaliśmy przez centrum starego miasta. Mijane kamienice były stare, ale odnowione. Doszliśmy do biało zielonego, wojskowego autobusu. Mężczyzna wsiadł do niego i zawiózł mnie do innego miasta. W drodze opowiadał o tym, że jest wojskowym wykładowcą, a jego syn służy w Iraku. 
Wysadził mnie przy jakimś parku ogrodzonym płotem. Idąc przed siebie dotarłem do zbocza pokrytego soczyście zieloną i idealnie przyciętą trawą. Bawiły się na nim liczne rodziny z dziećmi i urządzały sobie pikniki. Schodząc po nim widziałem niebieskie i żółte polne kwiaty. Dostrzegłem też czerwoną wyspę w zieleni. Z początku myślałem, że to maki, ale zbliżając się zobaczyłem, że to kępki intensywnie czerwonych, gąbkowatych mchów. 
Na samym dole zbocza znajdowała się ciekawa kawiarnia. Zbudowana była z kilkunastu wielkich, białych kolców wyrastających z ziemi, a między nimi rozciągnięty był biały, elastyczny materiał, lekko falujący na wietrze. Spotykam tam Ją. Siedziała przy stoliku postawionym na trawie i popijała kawę z białej porcelanowej filiżanki. Ubrana była w białą wiktoriańską suknię i gorset. 
Jej płomienne włosy delikatnie muskał  wiatr, który także poruszał wielkie okrągłe kolczyki, zdobiące Jej uszy. Wyglądała pięknie. Razem poszliśmy zwiedzać miasto. Spotykaliśmy zaniedbanego i przestraszonego chłopca. Zajęliśmy się nim, a on z wdzięczności oprowadził nas po mieście. Prowadził nas drogami, którymi sami nigdy byśmy nie zdecydowali się pójść. Chodziliśmy po dachach i dotarliśmy do szklanej kopuły. Z zaciekawieniem zajrzeliśmy przez nią do wnętrza budynku. 
W sali pod nią odbywał się koncert skrzypcowy. Młoda skrzypaczka dała niezwykły pokaz swoich umiejętności. Po koncercie zbudowano coś na wzór wybiegu, jak na pokazach mody i odbyła się prezentacja rasowych psów i kotów...

czwartek, 16 lutego 2012

Pyry


Zostałem zaproszony na urodziny kuzyna. Ponieważ mieszkał daleko, postanowiłem jakoś sobie skrócić podróż. Rozmawiałem z nim przez dziwne urządzenie komunikacyjne, które okazało się być portalem. Pozostawił je włączone, ale było ustawione na małą moc, więc miało także małą średnicę. Ledwo się przecisnąłem i wyleciałem z dużym impetem po drugiej stronie. 
Wylądowałem na szybie balkonowej, robiąc wiele hałasu i wyłamując drzwi z futryny. Było mi wstyd więc uciekłem wyskakując przez balkon. Miałem tylko nadzieję, że nikt mnie nie zauważy i nie rozpozna. Udałem się do kogoś z rodziny i zostałem przenocowany w salonie. Salon znajdował się na parterze w klatce schodowej. Z trzech stron był całkowicie przeszklony. 
Wszyscy, którzy mieszkali w bloku musieli przez niego przejść i zawsze się kłaniali nie pozwalając mi zasnąć. Chciałem skorzystać z toalety. Musiałem wejść do niej po drabince i przejść przez małe i wąskie drzwiczki. Za nimi była zjeżdżalnia, bardzo długa i kręta. Ostatecznie wylądowałem w jakiejś stodole. Jakiś chłop w ubraniu roboczym zaczął mnie po niej oprowadzać. Na ziemi pokrytej słomą, były liczne przegródki. 
W każdej z nich były obrane i ugotowane ziemniaki. Chłop chwalił się, że tworzył tą kolekcję przez wiele lat i był z niej bardzo dumny. Jakoś nie podzielałem jego pasji i fascynacji starymi pyrami, więc wyszedłem...

poniedziałek, 13 lutego 2012

Zdjęcie w gazecie

Widziałem artykuł w gazecie o jakimś dziecku. Było tam zdjęcie przedstawiające jak leży w szpitalnym łóżku. Moją uwagę przykuło coś innego. Na następnym łóżku w tle dostrzegłem Ją. Choć tło było nieostre byłem pewien, że to Ona. Gazeta była z dnia poprzedniego, a dziś miałem być na jakiejś wycieczce z liczną grupą znajomych. Byliśmy w parku podmiejskim. Ona też tam była, ale trzymała się na uboczu. Zacząłem iść w Jej stronę, ale zatrzymał mnie szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce. Przedstawił się jako dyrektor parku. 
Zaczął opowiadać o trudnościach związanych z nadzorowaniem tak dużego obszaru. Zwróciłem mu uwagę, że właśnie znajdujemy się na szczycie stoku narciarskiego, a nie jest on naśnieżony, choć widać, że infrastruktura jest gotowa, a urządzenia do naśnieżania tylko czekają na uruchomienie. Przyznał mi rację, ale powiedział, że właściciel parku nie wyraził na to zgody i sabotuje wszystkie jego działania. Zeszliśmy już ze wzgórza i doszliśmy nad morski brzeg. Przerwałem mu dalsze wywody. Chciałem zamienić z Nią kilka słów. Cała grupa doszła do przystani i zaczęliśmy wchodzić na statek. 
Niestety nie zdołałem Jej dogonić, a zaraz po wejściu na pokład rozmowę ze mną podjął sam kapitan. Wypłynęliśmy z przystani, a morze było spokojne. Kapitan co chwile wydawał nowe dyspozycje członkom załogi, obok których przechodziliśmy. Przyznał, że nigdy nie przeprowadził symulacji sytuacji kryzysowej i emulowanej ewakuacji i trochę go to niepokoi. Opowiedział także jak wcześniej pływał po dzikich rzekach i wzburzonych oceanach. 
Zaproponowałem mu by na następnym rejsie przeprowadził szkolenie dla załogi, by była dobrze zgrana i przygotowana na czyhające na morzach niebezpieczeństwa. Rejs się skończył i wyszliśmy na ląd. Do miasta przybył ponoć Bruce Dickinson i mieliśmy się z nim spotkać osobiście w centrum. W końcu udało mi się opuścić grupę znajomych i o dziwo nikt mnie nie zaczepił. Usłyszałem tylko, że rozmawiają o Niej, że była w szpitalu i ponoć coś straciła. Dogoniłem Ją. Przez cały czas trwania wycieczki trzymała się z dala od wszystkich. 
Podała mi rękę. Chciałem Ją zapytać o to co się stało, ale czułem, że nie było to nic przyjemnego i  rozmowa o tym będzie ostatnią rzeczą jakiej by chciała. Zaproponowałem Jej tylko by spędziła kilka dni u mnie i zapewniłem, że nikt nie będzie Jej przeszkadzał. Uśmiechnęła się...

wtorek, 7 lutego 2012

Spadek


Dostałem w spadku starą kamienicę po pradziadkach. Postanowiłem się do niej udać i zobaczyć jak wygląda i w jakim jest stanie. Przeszedłem ciemnym korytarzem i wszedłem do pierwszej napotkanej izby. Jej groteskowość mnie zaskoczyła. Pokój miał trójkątny kształt, a każda ściana wydawała się zupełnie nie pasować do sąsiedniej. Jedna pokryta była pasiastą tapetą z ornamentowymi wzorami. 
Drugą obklejono puzzlami. Pomimo iż elementy pasowały do siebie kształtem nie tworzyły żadnego wzoru. Były pomieszane. Trzecią zdobiły wydzieranki z gazet tworząc różne makabryczne kolaże. Sufit pokrywał wyblakły fresk  z cherubinami pląsającymi w chmurach. Przy jednej ze ścian stała wielka drewniana szafa. Otwierając ją wywołałem małą lawinę ubrań. Nagle jedno z nich jakby ożyło. Pomięty strój pilota myśliwca zaczął się do mnie zbliżać próbując opleść się wokół mnie. 
Chwyciłem go i z całej siły cisnąłem o ścianę. Osunął się po niej tworząc bezwładny stos u jej dolnej krawędzi. Po chwili ożyła biała bufiasta suknia. Natychmiast opuściłem pokój i zamknąłem za sobą drzwi. Wyszedłem z budynku. Kamienica miała wewnętrzny dziedziniec. Stało na nim bardzo stare i zaniedbane auto. Opony i czarne grube uszczelki przy oknach pokruszyły się ze starości, a karoseria nabrała rudawej barwy od rdzy. Nieopodal porzucono stary fotel, który teraz służył za posłanie dla gromadki kotów. 
Po chwili na dziedzińcu zjawił się rzeczoznawca, który miał wycenić nieruchomość. Tym razem weszliśmy innym wejściem. Przeszliśmy przez pomieszczenie z wypchanymi zwierzętami i dotarliśmy do bardzo przestronnej sali. Na ścianach wisiały stare poczerniałe obrazy, a na kolumnach i półkach stały białe gipsowe rzeźby. Liczne gabloty nadawały pomieszczeniu niemal muzealny charakter. 
Przechodząc obok nich zobaczyłem stary sprzęt medyczny. Wielka szklana strzykawka ze stalowymi elementami leżała obok młoteczka do opukiwania stawów i stetoskopu. W kolejnej były narzędzia archeologiczne, małe kilofy i cały zestaw pędzelków. Towarzyszyły im malutkie ludzkie czaszki, ale nie dziecięce, a raczej normalne czaszki pomniejszone w jakimś tajemniczym szamańskim procesie. 
Ostania gablota kryła prawdziwe skarby. Srebrnej i złotej biżuterii towarzyszyły klejnoty i wielki jak kurze jajo, idealnie oszlifowany szmaragd. W narożnej części pomieszczenia dostrzegłem grubą ceramiczną rurę. Była pęknięta. Przyglądając jej się uważniej dostrzegłem ukryty w jej wnętrzu stary zwój wykończony mosiężnymi zdobieniami na krawędziach...