sobota, 1 marca 2014

Katastrofa pomarańczowego helikoptera

Zmierzałem wraz z kuzynem wzdłuż płotu okalającego lotnisko. Kilkaset metrów przed nami znajdował się terminal. Nie spieszyliśmy się specjalnie. Minęliśmy półokrągły blaszany hangar. Wysoko na niebie dostrzegłem jaskrawo pomarańczowy punkcik. W miarę jak się zbliżał, dostrzegłem w nim zarys śmigłowca. Wciąż obniżając swój lot, zrobił rundkę wokół terminala pasażerskiego.
Wtedy dostrzegłem, że był dość osobliwy. Pomimo iż był duży, był jednocześnie niesamowicie płaski i wyginał się falująco jak pływająca ryba. Troszkę jak płaszczka. Nagle na wysokości kilkunastu metrów jakby stracił sterowność. Przechylił się na bok i spadł na ziemię jak kamień. Towarzyszył temu przeraźliwy dźwięk gnącego się metalu i eksplozja. Kontenerowa
przybudówka, nieopodal terminala, wzbiła się w powietrze na skutek fali uderzeniowej. Przeleciała kilkadziesiąt metrów, po czym pozgniatane i powyginane elementy spadły na wagony cysterny, stojące nieopodal na bocznicy kolejowej. Zaczęły się wykolejać, wybuchać i zapoczątkowały reakcję łańcuchową kolejnych eksplozji. Kilka płonących wagonów wylądowało w hangarze. Jeden rozpędzony
przejechał nieopodal nas na tyle blisko, że aż można było poczuć żar. Biegliśmy szybko w kierunku bezpiecznego gmachu terminala pasażerskiego. Inni ludzie również zmierzali w tym kierunku w wszechogarniającej panice…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz