sobota, 3 marca 2012

Lwica


Płynąłem starą, drewnianą łódką po rzece. W jakiś magiczny sposób płynęła sama pod prąd. Dobiła do przystani przy śródmieściu. Wyszedłem na ląd i podążałem wzdłuż wąskich, wybrukowanych uliczek. Dotarłem do placu. Był tam karnawał. Setki przebranych ludzi rozmawiało ze sobą i śmiało się, tworząc głośny i niezrozumiały gwar. Wyglądali na trochę zniecierpliwionych i zdezorientowanych. 
Z pojedynczych rozmów wychwyciłem, że nie ma organizatorów, a ludzie zostali pozostawieni samym sobie. Postanowiłem wejść na pustą scenę na środku placu. Powiedziałem kilka słów wstępu, że pomimo tego, że nie ma organizatorów, to nadal możemy się wspólnie dobrze bawić. Poprosiłem kilku ochotników i odegraliśmy skecz Monty Pythona. Chyba był to skecz o hiszpańskiej inkwizycji. Następnie znalazło się kilku ulicznych grajków. 
Zaprosiłem ich na scenę i zaproponowałem karaoke. Impreza nabrała rozpędu i zaczęła żyć własnym życiem. Postanowiłem poszukać organizatorów. Penetrując zaułki spostrzegłem lwicę. Była chora i nie miała siły by nawet wstać. Wziąłem ją i przewiesiłem przez kark. Była strasznie ciężka. Z trudem dotarłem na plac. Ludzie wyglądali na przerażonych i rozstępowali się przede mną. 
Wszedłem na scenę i spytałem się, czy ktoś ze zgromadzonych jest może weterynarzem lub lekarzem. Nikt się do tego nie przyznał. Postanowiłem sam zobaczyć co jej może dolegać. Zaczęła być niespokojna i próbowała drapać deski na scenie. Po chwili pojawił się mały pyszczek, a zaraz potem reszta lwiego szczenięcia. 
Pomogłem mu wyjść na świat i podałem lwicy. Wylizała je dokładnie. W podobny sposób świat wzbogacił się o jeszcze cztery lwiątka. Wszystkie maluchy miały czarne ciapki na sierści. Następnie lwica urodziła jeszcze łożysko i je zjadła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz