niedziela, 30 października 2011

Katedra


Cała rodzina zjechała się do babci na jakąś okolicznościową imprezę. Był obowiązkowy poczęstunek. Siostra wyszła na balkon i zwinęła białą płócienną markizę, która łopotała na wietrze niczym żagiel. Wszyscy zbierali się do wyjścia. Babcia odciągnęła mnie dyskretnie na bok i konspiracyjnie poprosiła, abym kiedyś przyszedł do niej i pomógł posprzątać mieszkanie.
Następnie zaprowadziła mnie do piwnicy. Coś przycisnęła i otworzył się ukryty tunel.  Pomachała mi na pożegnanie i wróciła do mieszkania. Tunel był wąski i ciemny. Wyprowadził mnie na zewnątrz budynku. Odnalazłem nasze auto, w którym już usadowiła się większa część rodziny. Niestety nie było już dla mnie miejsca.  Ojciec wzruszył jedynie ramionami i odjechali. Podszedłem do kuzyna i jego narzeczonej. Stali pod drzewami razem z Nią. Złapałem Ją delikatnie za dłoń i przytuliłem czule. Też byli w podobnej sytuacji co ja. Deficyt wolnych miejsc w aucie ich też nie ominął. Po chwili podjechała koleżanka jeszcze z czasów licealnych i krzyknęła, że mamy wsiadać i z chęcią nas podrzuci. Ruszyła z piskiem opon na biegu wstecznym, niemal natychmiast osiągając zawrotną prędkość. Tuż przed wyjazdem z parkingu zawróciła niemal w miejscu o 180 stopni i kontynuowała szaloną jazdę już przodem. Dryftem ominęła rodzinę z dzieckiem i psem. Wysadziła nas przy jednej z głównych ulic i pomknęła dalej. Jakaś kobieta spytała mnie o drogę, więc jej ją wskazałem. 
Szliśmy dalej wzdłuż alei, aż dostrzegłem boczną uliczkę, której nie powinno być w tym miejscu. Nigdy jej tam nie było. Weszliśmy w nią. Była tam duża brama miejska, zbudowana z czerwonej cegły, z wrotami na wpółotwartymi. Nad bramą umieszczony był herb miasta. 
Gdy przeszliśmy bramę, naszym oczom ukazała się wielka katedra, pokryta mozaiką w szarości, czerni i bieli. Po bokach miała dwie kwadratowe wysokie wieże. Uchyliłem ogromne wrota okute ciemną stalą. We wnętrzu panował ogromny przepych. Ściany zdobiły liczne ornamenty i płaskorzeźby pokryte złotem. Sklepienia dekorowały freski wykonane z niezwykłą starannością i pieczołowitością. 
Lecz coś mi nie pasowało. Rzeźby i zdobienia były jakieś dziwne. Po lewej stronie głównej nawy była rzeźba przedstawiająca kaczkę, która była trzymana przez tukana, który z kolei przytrzymywany był przez świnię. Wykonana była z ciemnego, wypolerowanego drewna. Świątynia swym bogactwem przypominała włoskie bazyliki. Czułem aż rażący przesyt złotego blasku. Za główną nawą była kolejna, równie długa lecz węższa. W miejscu, gdzie powinien znajdować się ołtarz był wysoki tron. Siedział na nim ogromny posąg, przedstawiający postać mężczyzny ubranego w garnitur z głową kozła. 
Rozbrzmiewała w nim dziwna muzyka. Epicki podniosły chór. Głosy kobiece przeplatały się z męskimi. Towarzyszyła im niemal cała orkiestra. Powtarzające się fragmenty, śpiewane po łacinie, niemal wprowadzały w trans. Poszliśmy do przodu mijając rzędy ławek wypełnione wiernymi. W jednym z pierwszych rzędów czekała już rodzina, która zajęła nam miejsca...

http://www.youtube.com/watch?v=hFxB2NErJeU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz