środa, 2 listopada 2011

Diamenty

Lecieliśmy prywatnym odrzutowcem ponaddźwiękowym. Za oknem rozpościerał się widok na bezkresne morze śnieżnobiałych obłoków, które przypominały leniwie dryfujące, lodowe góry. Obniżyliśmy lot i zanurzyliśmy się w chmurze niczym w mleku. Po chwili byliśmy już pod nią i mogliśmy podziwiać cel naszej podróży. 
Zobaczyliśmy Edynburg. Wyglądał jak większość współczesnych  miast. Był podniszczony i zaniedbany. W miejscu gdzie kiedyś był park Holyrood i góra, z której według legend spoglądał kiedyś sam Król Artur, wyrósł gigantyczny superwieżowiec. Miał niemal dwa kilometry wysokości, szklana fasada odbijała słoneczne światło. Większość mieszkańców przeniosła się do niego. 
Był całkowicie samowystarczalny. Ludzie tam pracowali, spali, mieszkali i odpoczywali. Powstał w miejscu szybu kopalnianego. Najpierw odnaleziono złoże węgla, a potem diamentów. Po tym jak odkryto nowy supermateriał, który jest pochodną diamentów i innych złożonych substancji, świat całkowicie się zmienił. Zapanowała diamentowa gorączka. Substancja ta stała się podstawą do budowy megapotężnych procesorów o mikroskopijnych rozmiarach. Nośniki danych z niej zrobione, przypominające holograficzne kryształy, mogły pomieścić niemal nieskończoną ilość danych. Substancję wykorzystywano także do tworzenia nowych, niezwykle lekkich i niemal niezniszczalnych materiałów. 
Cały świat stał się inny, oszalał na jej punkcie i uzależnił. Władzę nad światem przejęły potężne korporacje, które zajmowały się wydobyciem cennego minerału i jego przetwarzaniem. Ja i Ona byliśmy właścicielami jednej z nich. Jak na obowiązujące standardy, nie była duża, ale liczyła się na globalnym rynku. Przylecieliśmy by podpisać jakąś umowę z konkurencyjną firmą. Zbliżaliśmy się do pasa. Samolot wylądował bardzo gładko, nawet nie poczuliśmy, gdy zetknął się z płytą lotniska. W chwili, gdy się zatrzymał, już czekał na Nas elegancki czarny sedan. 
Schodząc po schodkach, zatrzymała się na moment. Zamknęła oczy i skierowała twarz w stronę słońca, a wiatr figlarnie poruszył Jej kosmyk włosów. Odwróciła się i uśmiechnęła  do mnie promiennie. Złapała mnie pod rękę i wolno ruszyliśmy w stronę auta. Przemierzaliśmy niemal zupełnie wyludnione ulice miasta. Kierowaliśmy się w stronę olbrzymiej budowli, która górowała nad miastem. 
Onieśmielająca konstrukcja ze szkła i stali, stała się główną arterią miasta, a właściwie wchłonęła je w swoje przepastne wnętrze. Biuro rady nadzorczej znajdowało się na najwyższym piętrze. Dotarliśmy na nie bardzo szybką windą, a jedynym dyskomfortem było uczucie zalgnięcia uszu. Zaprowadzono Nas do sali konferencyjnej, gdzie już zasiadały bezwzględne rekiny biznesu. 
Ich garnitury lekko pobłyskiwały. Pokryte były diamentowym nanowłóknem. Banda paranoików, wśród których rotacja była zatrważająco duża. Każdy każdemu gotów był wbić nóż w plecy, bez żadnych skrupułów czy wyrzutów sumienia. Właśnie dlatego mieliśmy nad nimi przewagę. Mieliśmy coś, czego im brakowało. Zaufanie. Ufałem Jej, a Ona mi. Zasiedliśmy przy stole pewni siebie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz