poniedziałek, 17 października 2011

Istota


Odległa przyszłość. Znajdowałem się na pokładzie dużego statku kosmicznego, bardzo daleko od Ziemi. Powierzono mi ważne zadanie zbadania tajemniczego, acz małego przedmiotu, który został odnaleziony w przestrzeni kosmicznej. Wyglądał jak maleńki kryształ. Podłączyłem do niego skomplikowaną aparaturę badawczą i dziesiątki czujników. Doszedłem do wniosku, że jest to jakieś urządzenie, a po wielu próbach udało mi się je uruchomić. Momentalnie rozbłysło milionami drobniutkich światełek, tworzących skomplikowane wzory i struktury, wypełniając całą przestrzeń wokół mnie. W pewnym momencie wszystko rozbłysło. Minimalnie się rozszerzyło, a potem w jednej chwili skurczyło do pojedynczego punktu.
Urządzenie pochłonęło całą energię statku, który pogrążył się w ciemnościach. Po chwili zapaliły się diodowe światła awaryjne, które emitowały minimalną ilość światła. Najpierw zobaczyłem kontury pomieszczenia badawczego i jego wyposażenia, a po chwili dostrzegłem lewitujący przede mną przezroczysty sześcian. Zrobiony był z substancji przypominającej zwykłą wodę. Jego powierzchnia delikatnie falowała, a sam obiekt bardzo wolno się obracał. Po chwili w jego wnętrzu pojawił się wir. 
Wypłynęła z niego ciemnoczerwona gęsta substancja i dość szybko zastąpiła tą pierwotnie przezroczystą. Sześcian zaczął pulsować. Teraz odniosłem wrażenie, że to żywa istota. Dotknąłem go. Nie spodziewałem się tego co nastąpi. W mgnieniu oka znalazłem się w zupełnie innym miejscu.
 Leżałem w wielkim łożu wyściełanym jedwabną pościelą, a nade mną był pięknie zdobiony starannie wyhaftowanymi wzorami, baldachim. Pomieszczenie w którym się znalazłem było okrągłe, a łoże w którym leżałem okazało się być jednym z wielu. Wszystkie były umieszczone tuż przy ścianach i skierowane "nogami" do centralnej części pomieszczenia, tworząc okrąg. Na śnieżnobiałych ścianach wisiały misternie wykonane gobeliny. W kilku miejscach znajdowały się otwory pełniące funkcję okien. Po ich odległości od krawędzi wnioskowałem, że mury muszą mieć ponad metr grubości. Wpadało przez nie jasne światło, słyszałem też cichy, kojący szelest drzew i śpiew ptaków. Powietrze w pomieszczeniu było świeże i rześkie. Czułem się bezpieczny i odprężony.
Na samym środku pomieszczenia wiły się w dół spiralne, szerokie, kamienne schody. Teraz już byłem pewien, że znajduję się na szczycie jakiejś wieży. Ktoś wchodził po schodach. Słyszałem kroki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz