środa, 26 października 2011

Nic nie jest tym, czym wydaje się być…

Siedziałem w obszernym fotelu, mocno zapięty pasami. Za grubym oknem z pleksiglasu co jakiś czas przemykały mikrometeory, niczym kosmiczny pył, czasami ocierając się o niego i pozostawiając drobne rysy. Przelatywaliśmy przez niebezpieczny obszar pasa meteorów. Co chwilę odczuwałem silne przeciążenia, gdy pilot próbował ominąć olbrzymie skały dryfujące w przestrzeni kosmicznej. Po kilku takich manewrach ujrzałem wielką planetę zasnutą czerwonymi chmurami. Weszliśmy w jej atmosferę i po chwili okna zrobiły się czarne, a w kabinie zapaliły się światła. Odpiąłem pasy i wyszedłem przez otwarty właz. Schodząc po schodkach słyszałem jak mężczyzna ubrany w garnitur mówi przez głośniki:
"Na razie to tylko prototyp, wierny symulator, ale już za rok każdy będzie mógł nim polecieć." Wyszedłem z pojazdu, który przypominał prom kosmiczny. Był większy i miał dodatkowo po dwa silniki na skrzydłach. Cały był zrobiony ze śnieżnobiałego materiału przypominającego porcelanę. Rozglądając się zauważyłem, że znajduję się w ogromnej sali wystawienniczej. Przeszedłem obok ciężarówki bez okien, która kształtem przypominała trochę pociąg TGV. Zrobiona był z podobnego, porcelanopodobnego materiału co statek kosmiczny. Ktoś wspomniał, że potrafi dotrzeć do celu bez kierowcy. Zgłodniałem i postanowiłem poszukać czegoś do zjedzenia. Po chwili delektowałem się smakiem pysznego kremowego tortu. Wyszedłem z budynku i podążałem wzdłuż ulicy. Przeszedłem obok całkowicie przeszklonego salonu samochodowego. Jedna ze szklanych ścian była przyciemniona w pomarańczowym kolorze. W środku nie dostrzegłem żadnego auta, jedynie zdenerwowanego człowieka, zapewne właściciela, krzyczącego na pracownika. Ze strzępków usłyszanych wrzasków wywnioskowałem, że poszło o wentylację. Nie chcąc wdawać się w absurdalny spór, ominąłem budynek. Dalej ulica była zamknięta z powodu remontu, więc postanowiłem przejść się lasem. 
Teren był lekko pagórkowaty, a drzewa przyozdobione wszystkimi barwami jesieni. Opadłe liście przykrywały ścieżkę niczym barwny dywan. Ktoś szybko biegł w moim kierunku. Miał broń. Zacząłem uciekać. Ścieżka zakręcała lekko na niewielkim pagórku i chowała się za skałą. Wbiegłem za nią i przylgnąłem próbując uspokoić oddech. Zbliżał się. Odruchowo wysunąłem nogę, a uzbrojony mężczyzna się potknął i sturlał z wzniesienia. Po chwili dobiegło do mnie kolejnych dwóch zasapanych mężczyzn, ubranych w mundury. Byli to leśnicy. Podziękowali mi za pomoc w ujęciu groźnego kłusownika...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz