sobota, 28 stycznia 2012

Plaga


Mieszkamy w kamienicy na odludziu. Wokół niej jest przepiękny ogród z małym stawem. Biegają przepiórki i kolorowe bażanty. Pasie się też krowa. Jak na krowę jest dość niezwykła. Zachowuje się trochę jak pies. Chodzi za Nami, lubi jak ją się głaszcze i potrafi nawet aportować. Jest jasnobrązowa w białe łaty, a sierść jest, długa, miękka i miła w dotyku. Na oczy spada długa grzywa. 
Wydaje się być niezadowolona, gdy razem z Nią idę do miasta. Droga wiedzie krętą ścieżką po zboczu góry. Po prawej stronie jest przerażająco głęboka przepaść. Dobrze, że Ona jest przy mnie. Gdyby mnie nie trzymała za rękę i nie dodawała otuchy, nie dałbym rady przejść tej drogi. Dalej droga wiedzie przez kilka mniejszych wsi. 
Ktoś przybił do płotu dziwne zwierzę. Wygląda jak mała sarenka z dziobem kruka. Nie podoba mi się to. Ona twierdzi, że prawdopodobnie ktoś ją złożył w ofierze, że to jest bardzo zła magya i nie wróży to nic dobrego. Jej obawy wydają się potwierdzać, gdy tylko dochodzimy do miasta. Wszyscy jego mieszkańcy wydają się być śmiertelnie chorzy. Są bladzi, przeraźliwie kaszlą i plują krwią. Wydają się wychudzeni, zlani potem i mają problemy z oddychaniem. 
Zaraz po wkroczeniu do miasta zjawiło się wojsko i szczelnie otoczyło jego granice, ustanawiając kwarantannę. Dowiaduję się, że w największym gmachu w mieście odbywa się zebranie antykryzysowe. Próbuję się tam dostać, ale żołnierze ubrani w kombinezony ochronne nie chcą mnie wpuścić. Ktoś wywołał zamieszanie, a ja wykorzystałem okazję by dostać się do środka. We wnętrzu są dziesiątki okrągłych marmurowych stołów w żółtawozielonym odcieniu, a przy nich ławy z tego samego materiału. 
Jakiś naukowiec zdaje raport. Choroba jest wywołana przez bakterię i prawdopodobnie jest pochodzenia odzwierzęcego. Jest odporna na wszystkie znane antybiotyki, nawet te, które są w fazie testów klinicznych. Po chwili czuję silne uderzenie w kark, które powala mnie na ziemię. Zostaję skrępowany i wywleczony...

piątek, 27 stycznia 2012

Wycieczka klasowa


Wraz z siostrą i z Nią idziemy chodnikiem biegnącym wzdłuż estakady. Za barierką widać pokryte patyną dachy starych kamienic. Zaczyna się ściemniać. Dochodzimy do schodów prowadzących w dół. Docieramy nimi nad rzekę. Wydaje się być dzika i nieuregulowana. Wzdłuż niej prowadzi wydeptana ścieżka, którą ledwo widać w ciemności. Wyciągnęliśmy więc telefony, by oświetlić sobie drogę. Naszą uwagę przykuło wejście do groty. 
Wewnątrz znajdowały się dzieła sztuki, a ze ścian tryskały strumienie wody, które pewnie były częścią instalacji. Po przejściu całej wyznaczonej trasy zwiedzania wyszliśmy do kościoła, bogato zdobionego złotem i z ogromną kopułą.  Pojechaliśmy nad jezioro. Zostawiam Ją w obozie. Jest zmęczona podróżą i chce iść spać. Grupa młodych chłopaków ubranych w mundury moro proponuje mi udział w jakiejś grze terenowej. Wsiadamy do amfibii i przeprawiamy się przez jezioro. Docieramy do ruin jakiegoś kompleksu. 
Ściany zbudowane są z grubego betonu. Przemierzamy kilka podziemnych poziomów i się rozdzielamy by zbadać jak największy obszar. Schodząc na najniższy poziom dokonuję ciekawego odkrycia. Pod płachtami ciemnego materiału stoi kilkadziesiąt nowoczesnych i dość futurystycznie wyglądających czołgów...

...znajduję się na wycieczce klasowej. Oddzielam się i idę do sklepu. Kupuję zdrapkę, ale wyczuwam dziwną atmosferę. Dowiaduję się, że ktoś z załogi sklepu niedawno umarł. Wszyscy są w żałobie i rozważają zamknięcie sklepu. Opuszczam go i trafiam na rozkopaną ulicę. 
Ze studzienek kanalizacyjnych wychodzą górnicy z twarzami ubrudzonymi od węgla i kilofami na ramionach. Kieruję się w stronę kościoła i tam dołączam do wycieczki. Wychowawczyni patrzy na mnie z wyrzutem, a wszyscy wykonują jakieś dziwne i niezrozumiałe dla mnie gesty. Jeden z kolegów daje mi ulotkę wyborczą. Na moje stwierdzenie, że już jest po wyborach, odpowiada, że to nie szkodzi, bo trzeba się promować. Wręcza mi także jakieś klucze…

czwartek, 26 stycznia 2012

Ciemnowłosa


Jestem w centrum miasta. Przepływa przez nie rzeka, ale jest obudowana drewnianą konstrukcją. Ciągnie się ona przez całe miasto zakrywając rzekę, a nad nią jest wybudowany drewniany dach wsparty na palach. Deski są wymieniane na nowe, więc wielu brakuje. Trzeba chodzić po pojedynczych, a pod nogami można dostrzec żwawy nurt. Ludziom wydaje się to nie przeszkadzać. Zwykli ludzie, biznesmeni, studenci chodzą pewnie i bez lęku. Przeszedłem bardzo powoli, z trudem łapiąc równowagę i dotarłem na jakiś festyn.  
Żonglerzy podrzucali palące się pochodnie i zionęli ogniem. Kobieta guma w bardzo obcisłym stroju wiła się niczym wąż wokół jakiegoś mężczyzny.  Mam jakiś pomysł na poprawę bezpieczeństwa i mam go przedstawić w jakiejś szkole. Dostaję się do rady, w której zasiadają najważniejsi ludzie w mieście. Mam za zadanie jak najsprawniej go wdrożyć. Przechodząc obok cukierni nie mogę się oprzeć i kupuję jakieś ciasto, które przypomina warkocz. 
Jest to ostatnia sztuka, która była na wystawie. Idę krętymi uliczkami i wpadam na młodą dziewczynę o bardzo ciemnej karnacji. Ma długie, ciemne, pozlepiane włosy i wielkie ciemne oczy. Chce mi wróżyć z dłoni i próbuje mówić po angielsku z dziwnym akcentem. "I look in Your eyes and…", a ja odpowiadam, że wcale nie patrzy. Chyba się trochę zmieszała i chwyciła mnie za rękę.
Prowadzi przez zaułki miasta. Dobiegamy do gruzowiska, które jest zakończone stromą skarpą. Nagle niespodziewanie próbuje mnie pocałować. Pyta się mnie czy ją kocham. Odpowiadam, że nie, że jej nie znam, ale wygląda na sympatyczną osobę. Popycha mnie i ucieka. Przewracam się i powoduję małą lawinę belek i gruzu. Udaje mi się zatrzymać w małym zagłębieniu tuż przed skrajem urwiska. Przylegam do ziemi. Kątem oka widzę, że dziewczyna się zatrzymała i odwróciła. Wygląda na przerażoną, płacze i ucieka. Mam wrażenie, że ktoś nas obserwował z pobliskiego dachu. Brudny i trochę kuśtykający idę do miasta. Lawiruję po zaułkach i docieram do schroniska. 
Wszystkie prycze są zajęte, ale jakaś bardzo stara kobieta proponuje mi bym położył się przy niej. Siadam na skraju pryczy i dostrzegam coś jakby znajomego w jej oczach. Wyciąga fotografie i pokazuje mi je. Jest na nich dużo młodsza, ma krótkie ciemne włosy. Zdjęcia są ładne i zrobione w różnych miejscach świata. Wyznaje mi, że od kilkunastu lat tuła się i szuka swojej córki. Teraz widzę podobieństwo...

piątek, 20 stycznia 2012

Skarb

Znajduję się na placu. Siedzę przy kawiarnianym stoliku i popijam kawę. Setki gołębi drepcze w poszukiwaniu okruszków, wydając przy tym charakterystyczne gruchanie. Widzę wysoką czerwoną wieżę zbudowaną na bazie kwadratu. Jest to dzwonnica. Wszystko razem upewnia mnie, że jestem w Wenecji na placu świętego Marka. Czekam na kogoś. Dopijam kolejną kawę i w końcu przychodzi mężczyzna po pięćdziesiątce. Łysy czubek głowy okala wianuszek ciemnobrązowych włosów. Charakterystycznym punktem jego twarzy są bujne, ciemne wąsy.
Ma lekką nadwagę. Podchodzi do mnie i dyskretnie przekazuje stary papirus. Rozwijam go. Jest na nim szkic i zagadka, którą udaje mi się rozwiązać. Prowadzi nas do jednego z najstarszych weneckich budynków, który powoli zaczął popadać już w ruinę, a jego fundamenty mocno osiadły przy jednym z kanałów tak, że najniższe piętro było już częściowo zalane. Zanurzeni po pas w stęchłej wodzie z weneckich kanałów, dotarliśmy do schodów i weszliśmy na piętro. 
Szukałem jakichś znaków, śladów, czegoś związanego z dziwną zagadką. Zrezygnowany i sfrustrowany usiadłem na drewnianej podłodze i spojrzałem w górę. Ujrzałem wyblakły fresk. Była na nim rzeka napędzająca wielkie drewniane koło młyńskie, będące elementem białego budynku wzmocnionego zewnętrznymi drewnianymi balami i pokrytego strzechą. W tle rozciągał się malowniczy widok na zatokę. Na drugim jej brzegu można było dostrzec wyłaniające się z morza wzgórze, poprzecinane licznymi tarasami. Były tam jakieś uprawy, chyba krzewy winne. Po chwili już tam byłem, gotowy dalej podążać za tajemniczą zagadką. 
Zbliżając się do budynku coraz wyraźniej słyszałem szum wody i skrzypienie młyńskiego koła. Wszedłem do środka i dostrzegłem dziwne, zielone, humanoidalne stworzenie. Mogło mieć najwyżej metr wysokości i było do mnie odwrócone plecami. Grzebało w kominku. Odwróciło się i nerwowo do mnie zaskrzeczało. Momentalnie się na mnie rzuciło, wszczynając bójkę. Przewróciło mnie na podłogę, czym mnie zaskoczyło i zaczęliśmy się turlać. Nasza szamotanina zwróciła uwagę innych lokatorów. Zamarliśmy w bezruchu gdy się zjawili.
Goblin, który wszczął bójkę siedział teraz na mnie okrakiem, co mogło wyglądać dość dwuznacznie. Kilkanaście goblinów momentalnie wybuchło skrzekliwym, gromkim śmiechem. Zielony stworek powoli ze mnie wstał i chyba się mocno zawstydził, ponieważ zrobił się jeszcze bardziej zielony na twarzy. Zaczął się tłumaczyć i wymachiwać rękami, czym wzbudzał kolejne salwy śmiechu. Sam zacząłem się śmiać i wspólnie zasiedliśmy przy długim stole, popijając korzenne, grzane wino. Gdy poprosiłem ich by mówili znacznie wolniej i najniższym tonem głosu jakim potrafią, ich mowa zaczęła być dla mnie zrozumiała. 
Wyciągnąłem laptopa i pokazałem różne zdjęcia. Okrzyknęli mnie czarodziejem i swoim przyjacielem. Przekazali mi tajemnicę strzeżoną przez nich od stuleci. Dowiedziałem się, że dalszych wskazówek dotyczących skarbu muszę szukać w ruinach na pustyni. Gobliny okazały się być bardzo miłe, wesołe i przyjacielskie. Ich zła sława wynikała z niezrozumienia i ich nieufności względem obcych. Zgodnie z ich wskazówkami udałem się na pustynię. 
W ruinach, tak jak się spodziewałem, znalazłem hieroglify wskazujące miejsce ukrycia skarbu. Miejsce to znajdowało się obecnie głęboko pod powierzchnią wody. Zanurzam się w pojeździe podwodnym. Wraz ze wzrostem głębokości zaczęło się robić coraz ciemniej. Włączyłem więc reflektory. Zobaczyłem inny batyskaf wbity częściowo w muł. Tak to już bywa. Poszukiwaczy skarbów zazwyczaj jest więcej. Dostrzegłem wydostające się z niego pęcherzyki powietrza.  
Przycumowałem do niego swój pojazd. Przeszedłem przez śluzę, ciągnąc butlę z tlenem. W drugim pojeździe było coraz więcej wody. Zamknąłem właz za sobą i wszedłem na pokład. Był już niemal całkowicie zalany. Zobaczyłem człowieka w czarnym, piankowym stroju walczącego o resztki powietrza. Odkręciłem szybko butlę z tlenem. Wydobywające się z niej powietrze zaczęło wypychać wodę z pojazdu. Dało mi to czas by przenieść ledwo przytomną kobietę do śluzy i zamknąć ją za nią. 
Mój pojazd był jednoosobowy. Zdalnie wydałem więc polecenie awaryjnego wynurzenia. Przymocowałem ustnik do butli i znalazłem maskę. Przez pękniętą szybę batyskafu dostrzegłem zatopione ruiny. Z pomocą stalowej butli udało mi się ją zbić i wypłynąć z pojazdu. Przepłynąłem obok popękanych i pokrytych setkami małży i wodorostów, kolumn. Dopłynąłem w końcu do budowli przypominającej piramidę. Była inna niż te egipskie. Miała najwyżej kilka "stopni", a każdy miał po kilkanaście metrów wysokości. 
Na szczycie było wejście do środka. Wpłynąłem nim do sali wyłożonej płytami z płaskorzeźbami. Przedstawione na nich były sceny z codziennego życia jakiejś starej cywilizacji. Udało mi się także odczytać napis. "Prawdziwym skarbem jest życie..."

wtorek, 17 stycznia 2012

Egzamin


Znowu byłem na studiach. Wprowadzono nowy dodatkowy semestr. Kolejny pomysł ministra edukacji by polepszyć poziom wykształcenia społeczeństwa.  Do zaliczenia pozostał mi jeszcze tylko jeden egzamin. Miał to być egzamin z biologii z bardzo surowym profesorem. Przemierzałem wyludniony gmach uczelni. Wszedłem na ostatnie piętro. Na drzwiach przyklejona została karteczka z informacją, że egzamin odbędzie się w nowym budynku, na drugim krańcu miasta. Dopiero teraz zauważyłem, że jestem razem ze swoim psem. 
Podąża dzielnie obok mnie niewinnie przechylając mordkę w chwili, gdy na niego spoglądam. Dotarłem do wyjścia, ale zauważyłem, że jest straszna ulewa. Postanowiłem ją przeczekać. W przedsionku stały dwie dziewczyny. Jedna wrzeszczała na drugą. Smutna dziewczyna, nie przejmowała się padającymi pod jej adresem obelgami. Stała nieruchomo i wszystko jakby po niej spływało. Nic jej nie obchodziło. Przestało padać, więc wyszedłem. Przed uczelnią spotkałem dwie koleżanki z roku, które także zmierzały na egzamin. Podobno musieliśmy wsiąść w autobus 7 lub 57. Po kilku minutach czekania na przystanku, autobus przyjechał i ledwo weszliśmy do zatłoczonego wnętrza. Nagle sobie uświadomiłem, że nic nie umiem. 
Wyciągnąłem notatki i zestresowany zacząłem je przeglądać. Był straszny upał. Zadzwonił do mnie wujek. Był właśnie w mieście i chciał się spotkać na starym rynku. Niestety musiałem mu odmówić. Dojechaliśmy i udaliśmy się prosto do profesora. Wytrząsnął okruszki z wielkiej i zaniedbanej brody. Wskazał mnie palcem i rzekł: "Pan wygląda na takiego, co to wszystko wie. Zapraszam. Będzie Pan pierwszy..." Wszedłem do sali i zaliczyłem...

niedziela, 15 stycznia 2012

Duchem być…


Jechałem razem z rodziną na wycieczkę samochodem. Prowadził ojciec. Mijaliśmy pola i lasy. Nagle ojciec stwierdził, że pojedziemy skrótem. Prowadził wąską piaszczystą dróżką przez las, a potem przez pomost. Ludzie uskakiwali przed autem do wody. Potem była stroma rampa. Za pierwszym razem nie daliśmy rady podjechać i grawitacja cofnęła nas na sam dół. 
Zaproponowałem, by spróbować na pierwszym biegu i jakoś podjechaliśmy, i zaparkowaliśmy na drewnianej platformie. Był tam urządzony letni ogródek z parasolkami. Zamówiłem lody waniliowe z bitą śmietaną i karmelem. Znalazłem się w domu. Zadzwonił dzwonek, więc wstałem z kanapy i otworzyłem drzwi. Zobaczyłem Ją. Przyjechała do mnie z niespodziewaną wizytą. Bardzo miła niespodzianka. Usiedliśmy obok siebie na dywanie. 
Wyjęła swoją komórkę. Była duża i miała dwa ekrany, na całej swej powierzchni po jednym z każdej strony. Pokazała mi zdjęcia z jakiegoś wyjazdu. Był tam przepiękny ogród na dziedzińcu jakiegoś pałacu, wąskie brukowane uliczki oświetlone światłem latarń, jakieś ruiny oświetlone światłem zachodzącego słońca i morze. Zauważyłem, że robi się zmęczona i oczy Jej się same zamykają. Wziąłem Ją na ręce. 
Objęła mnie i przytuliła. Spojrzała mi  prosto w oczy i pięknie uśmiechnęła, a po chwili zasnęła. Powiedziałem Jej, że bardzo Ją kocham, ale chyba już tego nie usłyszała, zanurzyła się w świecie snów. Położyłem Ją delikatnie na kanapie i przykryłem kocem...




...pojawiłem się na stacji kosmicznej. Jakiś teleskop kosmiczny miał awarię i schodził z orbity. Gdyby wszedł w atmosferę, jakieś toksyczne substancje dostałyby się do środowiska i doprowadziły do katastrofy ekologicznej. Do stacji był zadokowany statek, który miał go naprawić. Problem w tym, że nie miał dość paliwa, by go dogonić. O całej sytuacji wiedziałem tylko ja i kobieta, która była dowódcą misji. Wszystko było tajne i reszta załogi nie mogła się o tym dowiedzieć. Wpadłem na pomysł jak rozwiązać problem, ale nie mogłem o tym mówić. Stacja była na tyle mała, że nawet szept był słyszany w każdym jej zakamarku. Odciągnąłem panią kapitan na bok i podryfowaliśmy w najdalszy skraj stacji. Spisałem swój pomysł na kartce. 
Polegał on na tym, by  wprowadzić stację w szybki ruch wirowy i w odpowiednim momencie odczepić statek, by został wystrzelony jak z procy. Przeciążenie wewnątrz stacji byłoby znaczne i nieprzyjemne, ale powinniśmy to wytrzymać. Wyszeptała: genialne i niespodziewanie mnie pocałowała. Szybko oddaliła się by zacząć realizować plan...



...znalazłem się w kościele i poszedłem do spowiedzi. Niestety ksiądz był stary i przygłuchy. Musiałem wykrzyczeć swoje grzechy na cały kościół. Jako pokutę dostałem dzień postu i trzy zdrowaś Maryjo...




...byłem w jakiejś restauracji. Wokół długiego stołu, przykrytego białym obrusem i bogato zastawionego jedzeniem, siedzieli jacyś ludzie. Miałem wrażenie, że to rodzina, ale nikogo nie mogłem rozpoznać. Wszyscy wydawali się być obcy. Usiadłem na wolnym siedzeniu, ale przeniknąłem przez nie. 
Chciałem wziąć coś do zjedzenia, ale nie byłem w stanie niczego chwycić. Próby komunikacji z kimkolwiek kończyły się fiaskiem, tak jakby nikt mnie nie dostrzegał. Nagle jakaś kobieta zaczęła się dusić. Złapała się za serce i upadła na podłogę. Podszedłem do niej. Dostrzegła mnie i zwróciła po imieniu, w tym momencie rozpoznałem ją.
Była to jedna z dalszych ciotek. Ktoś zaczął ją reanimować. Podniosła się, zakasłała trochę i znowu zaczęła jeść jakąś wykwintną potrawę. 
Znów stała się obca i mnie nie dostrzegała. Nikt mnie nie dostrzegał…

piątek, 13 stycznia 2012

"Unexpected Lady"


Jechałem autem po jakimś niewielkim, obcym mieście. Skrzyżowania były jakieś dziwne i źle oznakowane. Pasy na przejściach zamiast poziomych były pionowe. Były jakieś dziwne zakazy i nakazy. Raz ulica jednokierunkowa, raz dwu. Bez żadnego ładu i składu. Skrzyżowania przecięte rondem i inne pułapki na nieostrożnych kierowców. 
Udało mi się je pokonać, a nie był to wyczyn łatwy i przyjemny. Zatrzymałem się przed wejściem do eleganckiej restauracji. Zszedłem do toalety w piwnicy. Było tam wielu znanych ludzi, w tym aktorki z seriali i kinowych superprodukcji. Toaleta była bardzo przestronna i wspólna dla kobiet i mężczyzn. Z jednej z licznych kabin wyszedł starszy człowiek z długą białą brodą. 
Ubrany był w ciemnogranatową togę z motywem gwiazd i księżyców. Zgubił jakąś starą i pożółkłą księgę. Chciałem ją podnieść i oddać, lecz w chwili gdy ją dotknąłem znalazłem się w innym świecie. Ubrany byłem w kolczugę, a otaczały mnie potężne i grube mury zamku. Wszyscy zwracali się do mnie z szacunkiem i trwogą, jakbym był kimś ważnym i potężnym. Grupka usłużnych ludzi nie odstępowała mnie na krok. Byli to rycerze, kapłani i jakiś astrolog w turbanie, tak gruby, że niemal się toczył niczym piłka. Spędziłem tam sporo czasu. 
Zdążyłem począć dwóch synów, lecz obaj zmarli, zanim zdążyli dorosnąć. Urodziło się kolejne dziecko. Na kołysce była tabliczka z imieniem. Było napisane po angielsku "Unexpected Lady". Dziwne imię dla córki. Miałem wrażenie, że spędziłem tam całe życie...

Poświęcenie


Idę wzdłuż szerokiej i płytkiej rzeki. Woda przelewa się leniwie w korycie. Dochodzę do krat, które zagradzają dalszą drogę. Obok mnie przechodzi grupka dzieci. Przeciskają się przez kraty i idą dalej. Próbuję zrobić to samo, ale szczeble są zbyt blisko siebie. Postanawiam wrócić idąc korytem. Woda jest bardzo zimna i sięga mi do kostek. Brodząc dochodzę do jakiegoś budynku, z którego wypływa rzeka. Woda spływa po szerokich schodach.
 Jest ciemno, ale wzrok powoli się przyzwyczaja. Idę po śliskich stopniach. Trafiam do rozwidlających się korytarzy. Cały czas zmierzam do góry. Dochodzę do kolejnych schodów, które zaczynają się rozdzielać, plątać i krzyżować. Nurt wydaje się być silniejszy.  Pokonawszy wiele pięter dochodzę do miejsca w którym wszystkie schody zbiegają się i łączą w jednym punkcie. W ostatniej chwili zatrzymuję się przed przepaścią. Brakuje schodów. Patrząc w dół na chwilę straciłem równowagę i cofnąłem się o kilka stopni. Przez moment widziałem całą złożoność konstrukcji. 
Wiele pięter schodów przecinało się wzajemnie na różnych poziomach. Patrząc przed siebie dostrzegłem wielkie drewniane wrota i usłyszałem przeraźliwy szum. Stawał się coraz głośniejszy i bardziej intensywny. Wrota opadły jak most zwodzony i przetoczyła się przez nie potężna fala wody. Uderzenie prawie zwaliło mnie z nóg i strąciło w czeliści pode mną. Zaparłem się mocno i z trudem pokonałem silny  nurt. Znalazłem się w obszernej komorze, a wrota podniosły za mną. 
Zaczęła ponownie napełniać się wodą. Wspiąłem się po wysokich stopniach i dotarłem do pionowej, wysokiej ściany. To po niej spływała woda niczym wodospad. Za kurtyną wody dostrzegłem jakiś korytarz. Idąc nim zacząłem słyszeć głosy. Toczyła się jakaś dyskusja. Z początku cicha, ale wraz z zagłębianiem się coraz głośniejsza. Doszedłem do dobrze oświetlonej sali. Odbywały się tam warsztaty jakiejś gry. Było to połączenie kart, kości i slajdów wyświetlanych przez rzutnik. 
Prowadzący co chwilę zmieniał rolki taśmy celulozowej, przypominającej stare negatywy  stosowane w fotografii analogowej. Nie mogłem zrozumieć zasad, choć próbowałem. Zawiodłem jakiegoś chłopca, który myślał, że ze mną pogra. Wychodzę na powierzchnię i idę wzdłuż polnej drogi. Ktoś nią idzie. Rozpoznaję Ją. To Ona. Idzie powoli. Witam się z Nią i dalej idziemy razem. Nieśmiało wyciągam do Niej rękę. Łapie Ją, a po chwili mnie obejmuje. 
Mam przeczucie, że całą drogę, którą pokonałem, przeszedłem właśnie dla Niej. Chciałem Ją odnaleźć i w końcu się udało. Przeszliśmy przez jakieś bagna i dotarliśmy do drewnianego, starego budynku, który był w opłakanym stanie. Deski chybotały się przy każdym podmuchu wiatru. Mimo to weszliśmy do środka. Pomieszczenie wyłożone było białymi kafelkami, a właściwie białe były kiedyś. 
Teraz pokrywał je wieloletni brud i osady. Zdejmuję plecak i odkrywam, że są w nim Jej rzeczy. Ciemnoczerwony śpiwór, ubrania, piłeczka do ping-ponga i mała butla z gazem. Spogląda na mnie i mówi, że jesteśmy w strasznym miejscu. Nie można go opuścić bez poświęcenia czegoś…

środa, 11 stycznia 2012

Obcy


Znalazłem się wewnątrz jakiegoś budynku, chyba biurowca. Towarzyszył mi oddział żołnierzy ubranych w czarne mundury. Poruszaliśmy się wolno i cicho, uważając na każdy krok. Doszliśmy do rozległego atrium i schowaliśmy  za kolumnami, dyskretnie się zza nich wychylając. Stały tam dziwne humanoidalne stwory. Kosmici. 
Było ich kilka różnych rodzajów. Jedni przypominali mrówki z wielkimi żuwaczkami na twarzy. Pokryci byli ciemnobrązowym pancerzem. Mieli wąskie tułowia, z których wyrastały grube, czarne, rzadkie włosy. Czułem do nich jakąś sympatię. Miałem wrażenie, że to są „ci dobrzy”. Inne stwory przypominały żuki. 
Były znacznie większe od tych pierwszych, mogły mieć nawet ze trzy metry wysokości. Pokrywał je bardzo gruby, granatowy, połyskliwy pancerz. Wyglądali na agresywnych. Obie rasy prowadziły ze sobą spór w dziwnym skrzekotliwym języku. Pomiędzy nimi poruszały się jeszcze inne stwory, zbudowane z mlecznobiałych segmentów. 
Były tłuste i jakby pokryte warstwą śluzu. Oczy miały wyłupiaste i intensywnie żółte, a otwór gębowy niewielki i czerwony. Przypominały trochę ludziki „Michelin”. Wydawali się być całkowicie neutralni względem pozostałych. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Jeden z żołnierzy nie wytrzymał i nacisnął na spust karabinu. Jeden z mrówkowatych obcych padł. Rozpoczęło się piekło. 
Najpierw wszyscy kosmici rzucili się na siebie nawzajem, wdając się w zażartą walkę. Po chwili dostrzegli ludzi i skierowali swą agresję na nich. Rozpoczęła się wojna w której nie mieliśmy szans. Zarządziłem natychmiastowy odwrót. Wybiegliśmy z budynku prosto na rampę statku kosmicznego. Tuż za mną zaczęła się zamykać, a statek uniósł się pionowo w górę. Był ogromny, podłużny i zaokrąglony na przedzie. Na wysokości kilkudziesięciu metrów włączyły się główne silniki. Przyspieszenie było potężne. 
Widziałem jak mkniemy nad ulicami, pomiędzy szklanymi drapaczami chmur. Światła latarni i samochodów zamieniały się w długie smugi. Wznosiliśmy się. Dostrzegłem setki innych podobnych ziemskich statków. Wszystkie kierowały się ku niebu. Opuszczaliśmy nasz dom, Ziemię…