Przedzierałem się przez ciemny las, co chwilę odsuwając
dłonią pojawiające się na mej drodze gałęzie. W oddali ledwo dostrzegałem
słabe, pomarańczowe światło, migoczące niczym latarnia na morzu nocnej
ciemności. Wyłaniając się zza linii drzew zobaczyłem niewielki drewniany domek
stojący w płomieniach. Nagle zerwał się bardzo silny wiatr, a właściwie
pojedynczy podmuch, który momentalnie zgasił pożar. Dom wyglądał na
nienaruszony. Odnalazłem drogę, która doprowadziła mnie do sklepu. W środku
spotkałem swoją ciotkę i kuzynkę. Stały przy czterech eliptycznych portalach, z
których emanowało delikatne pomarańczowe światło.
Ciotka uczyła moją kuzynkę
jak odczytywać symbole w nich się pojawiające. Kuzynka z wielką pieczołowitością
i powagą rozpracowywała właśnie ostatni. Oznaczał "prędkość światła".
Zaciekawiony podszedłem do niego. Zaczął się mocniej żarzyć. W chwili, gdy go
dotknąłem poczułem ciepło i przyspieszenie, a po ułamku sekundy byłem w
zupełnie innym miejscu. Leżałem w dużym łożu, przykryty jedwabną pościelą.
Odezwał się inteligentny budzik, który grzecznie mnie przywitał i poinformował,
że najwyższy czas już wstać.
Dodaj napis |
Wyglądał jak gałka oczna unosząca się wewnątrz
szklanego klosza. Zadziwiające, że wyrażała całą gamę emocji wyłącznie przez
rozszerzanie i zwężanie źrenicy oraz zmianę barwy. Przeprowadziłem z nim
ciekawą rozmowę. Dowiedziałem się, że jest godzina dziesiąta oraz jaka będzie
przewidywana pogoda. Najważniejszą jednak informacją było to, że o godzinie
szesnastej miałem wziąć ślub z Nią. Dopiero wtedy dostrzegłem garnitur wiszący
tuż obok łóżka. Był jasny, w stylu wiktoriańskim z różą wystającą z kieszeni.
Kolejnym odkryciem było to, że pomieszczenie w którym się znajdowałem, było na
jednym z najwyższych pięter drapacza chmur i z trzech stron było całkowicie
przeszklone.
Rozpościerający się z niego widok wprost zapierał dech w
piersiach. Z góry ledwo dostrzegłem Ją, ubraną w suknie również chyba w stylu
wiktoriańskim w kolorze écru i z
kilkumetrowym welonem. Wsiadała do auta. Przeszedłem się po pokoju i usiadłem
przy stoliku na którym znajdował się półmisek z dziwną nasadką na krawędzi.
Znajdował się tam żarnik jak w piecu elektrycznym, rozgrzany do czerwoności i
wentylator, rozprowadzający ciepłe powietrze w kierunku potrawy. Był to jakiś
krem z delikatnie skarmelizowaną skorupką na wierzchu.
Nie miałem jednak czasu
na delektowanie się tym deserem. Szybko się ubrałem i wyszedłem na zewnątrz.
Czekał tam mój przyjaciel, który przyjechał minivanem. W środku siedziała już
moja siostra i szwagier. Nagle wewnątrz auta zaczął padać deszcz tuż nad moją
siostrą. Wyjęła parasol, który wywinął się na lewą stronę i został zassany do
dachu auta. Siostra wzruszyła z dezaprobatą ramionami, a po chwili przestało
padać.
Przyjaciel zawiózł nas za miasto. Z oddali widziałem Ją jak stała na
niewielkim wzgórzu pod wielkim, rozłożystym dębem, nieopodal pięknego jeziora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz