Podróżowałem razem z
kolegą białym autem. Chyba to był jakiś sedan. Gdy droga zaczęła być dziurawa,
auto zaczęło podskakiwać na wertepach. Jakimś cudem wypadłem z samochodu i
znalazłem się na szosie. Zobaczyłem tylko jak auto przejechało obok mnie, a za nim
znajdował się Rowan Atkinson na desce przyczepionej do zderzaka. Siedział na
niej kurczowo się trzymając i pojękując podczas podskoków na nierównościach.
Gdy mnie zobaczył, pomachał mi i się uśmiechnął typowym uśmiechem Jasia Fasoli.
Po chwili zostałem sam na zupełnym odludziu. Po długiej wędrówce dotarłem do
zaułka, który wydawał mi się jedyną możliwą drogą. Trafiłem do zawiłego
labiryntu ciemnych korytarzy. Błądziłem w czeluściach, aż ujrzałem w oddali
słoneczne światło. Wyszedłem na zadaszone zaplecze jakiegoś kiosku, co
wnioskowałem po pakietach gazet związanych plastikową taśmą. Niestety było
otoczone grubą
nylonową siatką. Wspiąłem się w nadziei, że uda mi się przecisnąć
przy połączeniu z dachem. Po drugiej stronie przeszedł jakiś dziadek i pogroził
mi laską. Wróciłem więc do labiryntu. Natrafiłem na pomieszczenie, w którym
siedziały afrykańskie dzieci. Ucieszyły się jak tylko mnie zobaczyły, podbiegły
i wciągnęły do środka. Na każdy mój gest reagowały śmiechem. Znalazłem
elementarz i chciałem je uczyć polskiego.
Po jakimś czasie przyszła starsza
siwowłosa kobieta i zaczęła mnie uczyć jakiegoś afrykańskiego języka. Szło mi
gorzej niż dzieciakom. Po zakończeniu nieplanowanej lekcji udałem się na dalszą
eksplorację plątaniny ciemnych korytarzy. Natrafiłem na mieszkanie znajomego.
Właśnie zamontował sobie bardzo nowoczesny zamek w drzwiach. Nieopatrznie
włączył funkcję, która go blokowała, gdy w

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz