piątek, 20 stycznia 2012

Skarb

Znajduję się na placu. Siedzę przy kawiarnianym stoliku i popijam kawę. Setki gołębi drepcze w poszukiwaniu okruszków, wydając przy tym charakterystyczne gruchanie. Widzę wysoką czerwoną wieżę zbudowaną na bazie kwadratu. Jest to dzwonnica. Wszystko razem upewnia mnie, że jestem w Wenecji na placu świętego Marka. Czekam na kogoś. Dopijam kolejną kawę i w końcu przychodzi mężczyzna po pięćdziesiątce. Łysy czubek głowy okala wianuszek ciemnobrązowych włosów. Charakterystycznym punktem jego twarzy są bujne, ciemne wąsy.
Ma lekką nadwagę. Podchodzi do mnie i dyskretnie przekazuje stary papirus. Rozwijam go. Jest na nim szkic i zagadka, którą udaje mi się rozwiązać. Prowadzi nas do jednego z najstarszych weneckich budynków, który powoli zaczął popadać już w ruinę, a jego fundamenty mocno osiadły przy jednym z kanałów tak, że najniższe piętro było już częściowo zalane. Zanurzeni po pas w stęchłej wodzie z weneckich kanałów, dotarliśmy do schodów i weszliśmy na piętro. 
Szukałem jakichś znaków, śladów, czegoś związanego z dziwną zagadką. Zrezygnowany i sfrustrowany usiadłem na drewnianej podłodze i spojrzałem w górę. Ujrzałem wyblakły fresk. Była na nim rzeka napędzająca wielkie drewniane koło młyńskie, będące elementem białego budynku wzmocnionego zewnętrznymi drewnianymi balami i pokrytego strzechą. W tle rozciągał się malowniczy widok na zatokę. Na drugim jej brzegu można było dostrzec wyłaniające się z morza wzgórze, poprzecinane licznymi tarasami. Były tam jakieś uprawy, chyba krzewy winne. Po chwili już tam byłem, gotowy dalej podążać za tajemniczą zagadką. 
Zbliżając się do budynku coraz wyraźniej słyszałem szum wody i skrzypienie młyńskiego koła. Wszedłem do środka i dostrzegłem dziwne, zielone, humanoidalne stworzenie. Mogło mieć najwyżej metr wysokości i było do mnie odwrócone plecami. Grzebało w kominku. Odwróciło się i nerwowo do mnie zaskrzeczało. Momentalnie się na mnie rzuciło, wszczynając bójkę. Przewróciło mnie na podłogę, czym mnie zaskoczyło i zaczęliśmy się turlać. Nasza szamotanina zwróciła uwagę innych lokatorów. Zamarliśmy w bezruchu gdy się zjawili.
Goblin, który wszczął bójkę siedział teraz na mnie okrakiem, co mogło wyglądać dość dwuznacznie. Kilkanaście goblinów momentalnie wybuchło skrzekliwym, gromkim śmiechem. Zielony stworek powoli ze mnie wstał i chyba się mocno zawstydził, ponieważ zrobił się jeszcze bardziej zielony na twarzy. Zaczął się tłumaczyć i wymachiwać rękami, czym wzbudzał kolejne salwy śmiechu. Sam zacząłem się śmiać i wspólnie zasiedliśmy przy długim stole, popijając korzenne, grzane wino. Gdy poprosiłem ich by mówili znacznie wolniej i najniższym tonem głosu jakim potrafią, ich mowa zaczęła być dla mnie zrozumiała. 
Wyciągnąłem laptopa i pokazałem różne zdjęcia. Okrzyknęli mnie czarodziejem i swoim przyjacielem. Przekazali mi tajemnicę strzeżoną przez nich od stuleci. Dowiedziałem się, że dalszych wskazówek dotyczących skarbu muszę szukać w ruinach na pustyni. Gobliny okazały się być bardzo miłe, wesołe i przyjacielskie. Ich zła sława wynikała z niezrozumienia i ich nieufności względem obcych. Zgodnie z ich wskazówkami udałem się na pustynię. 
W ruinach, tak jak się spodziewałem, znalazłem hieroglify wskazujące miejsce ukrycia skarbu. Miejsce to znajdowało się obecnie głęboko pod powierzchnią wody. Zanurzam się w pojeździe podwodnym. Wraz ze wzrostem głębokości zaczęło się robić coraz ciemniej. Włączyłem więc reflektory. Zobaczyłem inny batyskaf wbity częściowo w muł. Tak to już bywa. Poszukiwaczy skarbów zazwyczaj jest więcej. Dostrzegłem wydostające się z niego pęcherzyki powietrza.  
Przycumowałem do niego swój pojazd. Przeszedłem przez śluzę, ciągnąc butlę z tlenem. W drugim pojeździe było coraz więcej wody. Zamknąłem właz za sobą i wszedłem na pokład. Był już niemal całkowicie zalany. Zobaczyłem człowieka w czarnym, piankowym stroju walczącego o resztki powietrza. Odkręciłem szybko butlę z tlenem. Wydobywające się z niej powietrze zaczęło wypychać wodę z pojazdu. Dało mi to czas by przenieść ledwo przytomną kobietę do śluzy i zamknąć ją za nią. 
Mój pojazd był jednoosobowy. Zdalnie wydałem więc polecenie awaryjnego wynurzenia. Przymocowałem ustnik do butli i znalazłem maskę. Przez pękniętą szybę batyskafu dostrzegłem zatopione ruiny. Z pomocą stalowej butli udało mi się ją zbić i wypłynąć z pojazdu. Przepłynąłem obok popękanych i pokrytych setkami małży i wodorostów, kolumn. Dopłynąłem w końcu do budowli przypominającej piramidę. Była inna niż te egipskie. Miała najwyżej kilka "stopni", a każdy miał po kilkanaście metrów wysokości. 
Na szczycie było wejście do środka. Wpłynąłem nim do sali wyłożonej płytami z płaskorzeźbami. Przedstawione na nich były sceny z codziennego życia jakiejś starej cywilizacji. Udało mi się także odczytać napis. "Prawdziwym skarbem jest życie..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz