Znalazłem się wewnątrz jakiegoś budynku, chyba biurowca.
Towarzyszył mi oddział żołnierzy ubranych w czarne mundury. Poruszaliśmy się
wolno i cicho, uważając na każdy krok. Doszliśmy do rozległego atrium i schowaliśmy za kolumnami, dyskretnie się zza nich
wychylając. Stały tam dziwne humanoidalne stwory. Kosmici.
Było ich kilka różnych rodzajów. Jedni przypominali mrówki z wielkimi żuwaczkami na twarzy. Pokryci byli ciemnobrązowym pancerzem. Mieli wąskie tułowia, z których wyrastały grube, czarne, rzadkie włosy. Czułem do nich jakąś sympatię. Miałem wrażenie, że to są „ci dobrzy”. Inne stwory przypominały żuki.
Były znacznie większe od tych pierwszych, mogły mieć nawet ze trzy metry wysokości. Pokrywał je bardzo gruby, granatowy, połyskliwy pancerz. Wyglądali na agresywnych. Obie rasy prowadziły ze sobą spór w dziwnym skrzekotliwym języku. Pomiędzy nimi poruszały się jeszcze inne stwory, zbudowane z mlecznobiałych segmentów.
Były tłuste i jakby pokryte warstwą śluzu. Oczy miały wyłupiaste i intensywnie żółte, a otwór gębowy niewielki i czerwony. Przypominały trochę ludziki „Michelin”. Wydawali się być całkowicie neutralni względem pozostałych. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Jeden z żołnierzy nie wytrzymał i nacisnął na spust karabinu. Jeden z mrówkowatych obcych padł. Rozpoczęło się piekło.
Najpierw wszyscy kosmici rzucili się na siebie nawzajem, wdając się w zażartą walkę. Po chwili dostrzegli ludzi i skierowali swą agresję na nich. Rozpoczęła się wojna w której nie mieliśmy szans. Zarządziłem natychmiastowy odwrót. Wybiegliśmy z budynku prosto na rampę statku kosmicznego. Tuż za mną zaczęła się zamykać, a statek uniósł się pionowo w górę. Był ogromny, podłużny i zaokrąglony na przedzie. Na wysokości kilkudziesięciu metrów włączyły się główne silniki. Przyspieszenie było potężne.
Widziałem jak mkniemy nad ulicami, pomiędzy szklanymi drapaczami chmur. Światła latarni i samochodów zamieniały się w długie smugi. Wznosiliśmy się. Dostrzegłem setki innych podobnych ziemskich statków. Wszystkie kierowały się ku niebu. Opuszczaliśmy nasz dom, Ziemię…
Było ich kilka różnych rodzajów. Jedni przypominali mrówki z wielkimi żuwaczkami na twarzy. Pokryci byli ciemnobrązowym pancerzem. Mieli wąskie tułowia, z których wyrastały grube, czarne, rzadkie włosy. Czułem do nich jakąś sympatię. Miałem wrażenie, że to są „ci dobrzy”. Inne stwory przypominały żuki.
Były znacznie większe od tych pierwszych, mogły mieć nawet ze trzy metry wysokości. Pokrywał je bardzo gruby, granatowy, połyskliwy pancerz. Wyglądali na agresywnych. Obie rasy prowadziły ze sobą spór w dziwnym skrzekotliwym języku. Pomiędzy nimi poruszały się jeszcze inne stwory, zbudowane z mlecznobiałych segmentów.
Były tłuste i jakby pokryte warstwą śluzu. Oczy miały wyłupiaste i intensywnie żółte, a otwór gębowy niewielki i czerwony. Przypominały trochę ludziki „Michelin”. Wydawali się być całkowicie neutralni względem pozostałych. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Jeden z żołnierzy nie wytrzymał i nacisnął na spust karabinu. Jeden z mrówkowatych obcych padł. Rozpoczęło się piekło.
Najpierw wszyscy kosmici rzucili się na siebie nawzajem, wdając się w zażartą walkę. Po chwili dostrzegli ludzi i skierowali swą agresję na nich. Rozpoczęła się wojna w której nie mieliśmy szans. Zarządziłem natychmiastowy odwrót. Wybiegliśmy z budynku prosto na rampę statku kosmicznego. Tuż za mną zaczęła się zamykać, a statek uniósł się pionowo w górę. Był ogromny, podłużny i zaokrąglony na przedzie. Na wysokości kilkudziesięciu metrów włączyły się główne silniki. Przyspieszenie było potężne.
Widziałem jak mkniemy nad ulicami, pomiędzy szklanymi drapaczami chmur. Światła latarni i samochodów zamieniały się w długie smugi. Wznosiliśmy się. Dostrzegłem setki innych podobnych ziemskich statków. Wszystkie kierowały się ku niebu. Opuszczaliśmy nasz dom, Ziemię…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz