Szedłem ulicą pod górę. Dawno nie szedłem tą drogą. Sporo
się zmieniło. Dostrzegłem nową kamienicę. Właściwie była połączeniem kamienicy
i zamku. Zbudowana była z dużych cegieł z jasnego piaskowca. Po lewej stronie
była wieża. Szedłem dalej. W miejscu, gdzie stał kiedyś sklep rodem z PRL-u,
tak zwany supersam o nazwie „Tęcza”, teraz budowano stadion. Szkielet
konstrukcji wraz z trybunami już był gotowy. Wysokie dźwigi ustawiały kolumny z
silnymi reflektorami.
Tuż obok rozbierano garaże i wylewano fundamenty pod nowy
hipermarket i wielopoziomowy parking. Po drugiej stronie ulicy ciągnął się rząd
szarych kamienic. Parterowe piętra połączono w jeden ciąg i urządzono tam sklep
typu „As”. Ustawiona była do niego gigantyczna kolejka. Stanąłem na końcu.
Kobieta stojąca przede mną, odezwała się do mnie i zaproponowała, byśmy
przeszli pod balustradą, bo nigdy nie dotrzemy do środka. Tak też zrobiliśmy.
Wziąłem koszyk i ruszyłem między pułki. Doszedłem do lodówek. Były w nich
przeróżne wędliny. Moją uwagę zwróciła niebieska kiełbasa, która miała kształt
Smerfa. Inną ciekawostką był ser w kształcie zęba lub sporej wielkości plastry
szynek, powycinane tak, że przypominały okrągłe, ażurowe serwetki. Nic nie
kupiłem, ale znalazłem się w innym mieście. Nie mogłem się z Nią skontaktować i
postanowiłem Ją odszukać.
Odwiedziłem wiele pubów i klubów, ale nigdzie nikt
Jej nie widział. W jednym z klubów miał być wyświetlany jakiś film. Udałem się
do niego. Wszedłem po klatce schodowej, a potem
labiryntem korytarzy do długiej sali. Po jednej stronie był bar, a po
drugiej jakiś starszy mężczyzna miał swoje stoisko. Sprzedawał karmę i
smakołyki dla psów. Kupiłem trochę
ciasteczek z owadów w karmelu. Poszedłem na sam koniec. Za szerokimi drzwiami
była sala o szarym i niemal sterylnym wystroju. Ustawiono tam kilka rzędów
krzeseł, a ktoś właśnie instalował projektor pod sufitem.
Po chwili włączono film. Jeżeli dobrze udało
mi się go rozpoznać, to był „Cradle of Fear” z Danim Filthem w roli głównej.
Wyszedłem, a przed budynkiem, młoda ciemnowłosa dziewczyna sprzedawała
paszteciki o różnych smakach. Gdy się o nie spytałem, stwierdziła, że ona tylko
zastępuje kolegę, a plakietki z opisami jej się pomieszały. Wybrałem więc
losowo i trafiłem na pasztecik z nadzieniem o smaku łososiowym. Udałem się do
koleżanki z czasów licealnych, która miała mi udostępnić mieszkanie na kilka
dni, bo wyjeżdżała. Zaczęła wymyślać tysiące zakazów. Nie wchodź tam, nie
otwieraj tej szafki, nie włączaj telewizora itd.
Wyszedłem i po chwili byłem na
długiej polance w środku lasu. Słońce wschodziło, a wierzchołki traw muskała
delikatna mgła. Panującą ciszę zmącił nieoczekiwany hałas. Brzmiał jak silniki
samolotu tracące moc. Po chwili pojawił się sam samolot. Miał problemy, szybko
obniżał lot. Zmierzał szybko w kierunku drzew. Miałem ze sobą dziwne
urządzenie. Skierowałem je w kierunku samolotu i uruchomiłem. Wydostała się z
niego wiązka energii i pomknęła w kierunku maszyny latającej.
Jej silniki jakby
odżyły i zwiększyły obroty. Przemknął tuż nad wierzchołkami drzew, ocierając
się tylko o jedno z najwyższych. Zniknął za wzgórzem i straciłem go z oczu. Po
chwili znów go zobaczyłem, wznosił się w górę, zawrócił i skierował w kierunku
polany, na której przebywałem. Wysunął podwozie, ale miałem wrażenie, że
porusza się za szybko. Zbliżał się do ziemi. Zarył w nią głęboko kołami. Pozostawił wielkie koleiny i obłok gleby z trawą.
Podwozie nie wytrzymało
takiego obciążenia i się oderwało. Samolot zarył dziobem, przechylił się na
prawo i przez kilkadziesiąt metrów ślizgał się po polanie bokiem. W końcu się
zatrzymał. Z silników wydostawała się strużka
czarnego dymu. Samolot nie był wielki. Przypominał jakąś mniejszą wersję
Boeinga. Pobiegłem w jego kierunku. Włazy zostały odstrzelone przez ładunki wybuchowe,
a z wyjścia wysunęła się nadmuchiwana
rynna. Wszedłem po niej do wnętrza samolotu. Pasażerowie wyglądali na całych,
ale byli w szoku. Nie wiedzieli co robić. Poinstruowałem ich by kierowali się
do wyjścia i pomagałem wstać z foteli.
Jakaś starsza kobieta cały czas kurczowo
zaciskała kościste dłonie na podłokietnikach, tak, że palce jej zbielały. Oczy
miała zamknięte i cała była roztrzęsiona. Odpiąłem jej pas i wyniosłem na
zewnątrz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz