sobota, 7 stycznia 2012

Samolot


Szedłem ulicą pod górę. Dawno nie szedłem tą drogą. Sporo się zmieniło. Dostrzegłem nową kamienicę. Właściwie była połączeniem kamienicy i zamku. Zbudowana była z dużych cegieł z jasnego piaskowca. Po lewej stronie była wieża. Szedłem dalej. W miejscu, gdzie stał kiedyś sklep rodem z PRL-u, tak zwany supersam o nazwie „Tęcza”, teraz budowano stadion. Szkielet konstrukcji wraz z trybunami już był gotowy. Wysokie dźwigi ustawiały kolumny z silnymi reflektorami.
 Tuż obok rozbierano garaże i wylewano fundamenty pod nowy hipermarket i wielopoziomowy parking. Po drugiej stronie ulicy ciągnął się rząd szarych kamienic. Parterowe piętra połączono w jeden ciąg i urządzono tam sklep typu „As”. Ustawiona była do niego gigantyczna kolejka. Stanąłem na końcu. Kobieta stojąca przede mną, odezwała się do mnie i zaproponowała, byśmy przeszli pod balustradą, bo nigdy nie dotrzemy do środka. Tak też zrobiliśmy. 
Wziąłem koszyk i ruszyłem między pułki. Doszedłem do lodówek. Były w nich przeróżne wędliny. Moją uwagę zwróciła niebieska kiełbasa, która miała kształt Smerfa. Inną ciekawostką był ser w kształcie zęba lub sporej wielkości plastry szynek, powycinane tak, że przypominały okrągłe, ażurowe serwetki. Nic nie kupiłem, ale znalazłem się w innym mieście. Nie mogłem się z Nią skontaktować i postanowiłem Ją odszukać. 
Odwiedziłem wiele pubów i klubów, ale nigdzie nikt Jej nie widział. W jednym z klubów miał być wyświetlany jakiś film. Udałem się do niego. Wszedłem po klatce schodowej, a potem  labiryntem korytarzy do długiej sali. Po jednej stronie był bar, a po drugiej jakiś starszy mężczyzna miał swoje stoisko. Sprzedawał karmę i smakołyki  dla psów. Kupiłem trochę ciasteczek z owadów w karmelu. Poszedłem na sam koniec. Za szerokimi drzwiami była sala o szarym i niemal sterylnym wystroju. Ustawiono tam kilka rzędów krzeseł, a ktoś właśnie instalował projektor pod sufitem.  
Po chwili włączono film. Jeżeli dobrze udało mi się go rozpoznać, to był „Cradle of Fear” z Danim Filthem w roli głównej. Wyszedłem, a przed budynkiem, młoda ciemnowłosa dziewczyna sprzedawała paszteciki o różnych smakach. Gdy się o nie spytałem, stwierdziła, że ona tylko zastępuje kolegę, a plakietki z opisami jej się pomieszały. Wybrałem więc losowo i trafiłem na pasztecik z nadzieniem o smaku łososiowym. Udałem się do koleżanki z czasów licealnych, która miała mi udostępnić mieszkanie na kilka dni, bo wyjeżdżała. Zaczęła wymyślać tysiące zakazów. Nie wchodź tam, nie otwieraj tej szafki, nie włączaj telewizora itd. 
Wyszedłem i po chwili byłem na długiej polance w środku lasu. Słońce wschodziło, a wierzchołki traw muskała delikatna mgła. Panującą ciszę zmącił nieoczekiwany hałas. Brzmiał jak silniki samolotu tracące moc. Po chwili pojawił się sam samolot. Miał problemy, szybko obniżał lot. Zmierzał szybko w kierunku drzew. Miałem ze sobą dziwne urządzenie. Skierowałem je w kierunku samolotu i uruchomiłem. Wydostała się z niego wiązka energii i pomknęła w kierunku maszyny latającej. 
Jej silniki jakby odżyły i zwiększyły obroty. Przemknął tuż nad wierzchołkami drzew, ocierając się tylko o jedno z najwyższych. Zniknął za wzgórzem i straciłem go z oczu. Po chwili znów go zobaczyłem, wznosił się w górę, zawrócił i skierował w kierunku polany, na której przebywałem. Wysunął podwozie, ale miałem wrażenie, że porusza się za szybko. Zbliżał się do ziemi. Zarył w nią głęboko kołami. Pozostawił wielkie koleiny i obłok gleby z trawą. 
Podwozie nie wytrzymało takiego obciążenia i się oderwało. Samolot zarył dziobem, przechylił się na prawo i przez kilkadziesiąt metrów ślizgał się po polanie bokiem. W końcu się zatrzymał. Z silników wydostawała się strużka  czarnego dymu. Samolot nie był wielki. Przypominał jakąś mniejszą wersję Boeinga. Pobiegłem w jego kierunku. Włazy zostały odstrzelone przez ładunki wybuchowe, a z wyjścia  wysunęła się nadmuchiwana rynna. Wszedłem po niej do wnętrza samolotu. Pasażerowie wyglądali na całych, ale byli w szoku. Nie wiedzieli co robić. Poinstruowałem ich by kierowali się do wyjścia i pomagałem wstać z foteli.
 Jakaś starsza kobieta cały czas kurczowo zaciskała kościste dłonie na podłokietnikach, tak, że palce jej zbielały. Oczy miała zamknięte i cała była roztrzęsiona. Odpiąłem jej pas i wyniosłem na zewnątrz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz