piątek, 6 stycznia 2012

Instytut Kryptografii


Znajdowałem się w starej kamienicy. Jakaś kobieta siedziała na bujanym fotelu i trzymała niemowlę. Dziecko przyssało się do jej piersi i piło łapczywie. Z mieszkania wybiegł sąsiad. Przerażał mnie. Zachowywał się agresywnie i wyglądał, jakby tylko czekał, aż ktoś go sprowokuje do bójki. Zacząłem się powoli wycofywać. Wszedłem skrzypiącymi, drewnianymi schodami na wyższe piętro. Ruszył w moim kierunku wyciągając nóż z kieszeni. Przyspieszyłem i wkrótce znalazłem się na ostatniej kondygnacji. Nie było już dalszej drogi ucieczki. Walał się tam gruz, a ściany były nadkruszone. 
Cofając się tyłem, potknąłem się o jakąś cegłę i przewróciłem, lądując na puszkach i rozbitym szkle. Na mojej dłoni pojawiła się głęboka rana, krwawiąca obficie. Mężczyzna wciąż się zbliżał. Wyciągnął z kieszeni mały flakonik i podważył nożem korek. Świdrując mnie wzrokiem pełnym furii, wypił mały łyczek. Jego twarz zaczęła się transformować. Gwałtownie złagodniała, a głębokie rysy licznych zmarszczek, stawały się coraz płytsze. W ciągu chwili odmłodniał o ponad dziesięć lat. Podszedł do mnie o krok, uśmiechnął się i kapnął jedną kroplą dziwnej substancji na mą poranioną dłoń.
 Krew szybko poczerniała i stała się gęsta jak smoła. Poczułem silny ból, tak jakby moja krew zmieniła się w płynną lawę. Czarna maź zaczęła bulgotać i wrzeć, aż zmieniła się w czarną parę, która szybko się rozwiała. Rana zaczęła się zasklepiać, potem zabliźniać. Pojawiły się strupy, które w końcu zmieniły się w drobny pył. Zdmuchnąłem go, a po ranie nie było już śladu. Opuściłem kamienicę. Spotkałem kolegów jeszcze ze szkoły podstawowej. Rozmawialiśmy o tym co u nas słychać i co teraz porabiamy. Znalazłem się przed wielkim kanciastym gmachem pomalowanym na kolor limonkowy.  Nad wysokimi kolumnami, za którymi znajdowały się równie imponujące wrota, wykuty był napis: Instytut Kryptografii  III stopnia. 
Po prawej stronie od wejścia znajdował się mały placyk. Udałem się tam. W jego centralnej części umieszczony był skórzany fotel. Rozsiadłem się w nim wygodnie. Z podłokietnika wysunął się przycisk. Nadusiłem go, a jedna ze ścian budowli zamieniła się w ekran. Obejrzałem film na temat kodów. Po jego zakończeniu wstałem z fotela i chciałem wrócić do domu. Było już ciemno. Ludzie, których mijałem dziwnie mi się przyglądali. Byłem ubrany w piżamę. Zawstydziłem się i chciałem się ukryć lub wezwać taksówkę. Nie miałem jednak nic przy sobie, ani pieniędzy, ani telefonu by ją wezwać. Nie wiem jak to się stało, ale po chwili byłem już ubrany normalnie. Szedłem wąską brukowaną uliczką. Kamienie były wilgotne, a powietrze lekko zamglone.
 Nieliczne latarnie nie były w stanie rozproszyć mroku. Kręciło się tam wielu podejrzanych  typków, zataczających się meneli i łysych dresiarzy w swych trójpaskowych uniformach. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi  i omijać co bardziej niebezpiecznych jegomości. Przeszedłem obok zaniedbanego dworca autobusowego. Minąłem też zdewastowany stadion. W końcu uliczka się skończyła. Jedyna dalsza  droga wiodła przez budowlę, która była połączeniem wielopoziomowego parkingu i toru wyścigowego. Mijałem grupki narkomanów, którzy siedzieli obok beczek, z których co róż wyłaniały się jęzory płomieni, sprawiające, że liczne cienie tańczyły i niemal ożywały. 
Schodziłem coraz niżej, poziom za poziomem. Na najniższym poziomie znajdowała się zawalona klatka schodowa. Ktoś ustawił tam rusztowanie, więc można było zejść. Podchodząc bliżej zobaczyłem kobietę w zaawansowanej ciąży, która samotnie próbowała zejść po metalowych belkach. Pomogłem jej. Gdy wyszliśmy z budynku, było już jasno. Przyjrzałem się uważniej kobiecie. Niska, pulchna, młoda dziewczyna. Spod jej bluzki na ramiączkach wyłaniał się chiński smok. Tatuaż był w jaskrawych kolorach. Odniosłem wrażenie, że gdzieś widziałem tą kobietę. Spytałem się czy grała w filmie o wilkołakach. 
Przytaknęła, mówiąc, że ta rola jej się nie podobała, ponieważ nie rozumie brytyjskich filmów. Pochwaliła się  za to, że wystąpiła w filmie z Jamesem Bondem. Zaczęła się żalić, że jej mąż ciągle pije. Poszliśmy na pizzę. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Spytała się, czy nie zrobiłbym jej sesji fotograficznej, najlepiej jeszcze przed porodem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz