piątek, 13 stycznia 2012

Poświęcenie


Idę wzdłuż szerokiej i płytkiej rzeki. Woda przelewa się leniwie w korycie. Dochodzę do krat, które zagradzają dalszą drogę. Obok mnie przechodzi grupka dzieci. Przeciskają się przez kraty i idą dalej. Próbuję zrobić to samo, ale szczeble są zbyt blisko siebie. Postanawiam wrócić idąc korytem. Woda jest bardzo zimna i sięga mi do kostek. Brodząc dochodzę do jakiegoś budynku, z którego wypływa rzeka. Woda spływa po szerokich schodach.
 Jest ciemno, ale wzrok powoli się przyzwyczaja. Idę po śliskich stopniach. Trafiam do rozwidlających się korytarzy. Cały czas zmierzam do góry. Dochodzę do kolejnych schodów, które zaczynają się rozdzielać, plątać i krzyżować. Nurt wydaje się być silniejszy.  Pokonawszy wiele pięter dochodzę do miejsca w którym wszystkie schody zbiegają się i łączą w jednym punkcie. W ostatniej chwili zatrzymuję się przed przepaścią. Brakuje schodów. Patrząc w dół na chwilę straciłem równowagę i cofnąłem się o kilka stopni. Przez moment widziałem całą złożoność konstrukcji. 
Wiele pięter schodów przecinało się wzajemnie na różnych poziomach. Patrząc przed siebie dostrzegłem wielkie drewniane wrota i usłyszałem przeraźliwy szum. Stawał się coraz głośniejszy i bardziej intensywny. Wrota opadły jak most zwodzony i przetoczyła się przez nie potężna fala wody. Uderzenie prawie zwaliło mnie z nóg i strąciło w czeliści pode mną. Zaparłem się mocno i z trudem pokonałem silny  nurt. Znalazłem się w obszernej komorze, a wrota podniosły za mną. 
Zaczęła ponownie napełniać się wodą. Wspiąłem się po wysokich stopniach i dotarłem do pionowej, wysokiej ściany. To po niej spływała woda niczym wodospad. Za kurtyną wody dostrzegłem jakiś korytarz. Idąc nim zacząłem słyszeć głosy. Toczyła się jakaś dyskusja. Z początku cicha, ale wraz z zagłębianiem się coraz głośniejsza. Doszedłem do dobrze oświetlonej sali. Odbywały się tam warsztaty jakiejś gry. Było to połączenie kart, kości i slajdów wyświetlanych przez rzutnik. 
Prowadzący co chwilę zmieniał rolki taśmy celulozowej, przypominającej stare negatywy  stosowane w fotografii analogowej. Nie mogłem zrozumieć zasad, choć próbowałem. Zawiodłem jakiegoś chłopca, który myślał, że ze mną pogra. Wychodzę na powierzchnię i idę wzdłuż polnej drogi. Ktoś nią idzie. Rozpoznaję Ją. To Ona. Idzie powoli. Witam się z Nią i dalej idziemy razem. Nieśmiało wyciągam do Niej rękę. Łapie Ją, a po chwili mnie obejmuje. 
Mam przeczucie, że całą drogę, którą pokonałem, przeszedłem właśnie dla Niej. Chciałem Ją odnaleźć i w końcu się udało. Przeszliśmy przez jakieś bagna i dotarliśmy do drewnianego, starego budynku, który był w opłakanym stanie. Deski chybotały się przy każdym podmuchu wiatru. Mimo to weszliśmy do środka. Pomieszczenie wyłożone było białymi kafelkami, a właściwie białe były kiedyś. 
Teraz pokrywał je wieloletni brud i osady. Zdejmuję plecak i odkrywam, że są w nim Jej rzeczy. Ciemnoczerwony śpiwór, ubrania, piłeczka do ping-ponga i mała butla z gazem. Spogląda na mnie i mówi, że jesteśmy w strasznym miejscu. Nie można go opuścić bez poświęcenia czegoś…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz