Idę wzdłuż szerokiej i płytkiej rzeki. Woda przelewa się
leniwie w korycie. Dochodzę do krat, które zagradzają dalszą drogę. Obok mnie
przechodzi grupka dzieci. Przeciskają się przez kraty i idą dalej. Próbuję
zrobić to samo, ale szczeble są zbyt blisko siebie. Postanawiam wrócić idąc
korytem. Woda jest bardzo zimna i sięga mi do kostek. Brodząc dochodzę do
jakiegoś budynku, z którego wypływa rzeka. Woda spływa po szerokich schodach.
Jest ciemno, ale wzrok powoli się przyzwyczaja. Idę po śliskich stopniach.
Trafiam do rozwidlających się korytarzy. Cały czas zmierzam do góry. Dochodzę
do kolejnych schodów, które zaczynają się rozdzielać, plątać i krzyżować. Nurt
wydaje się być silniejszy. Pokonawszy
wiele pięter dochodzę do miejsca w którym wszystkie schody zbiegają się i łączą
w jednym punkcie. W ostatniej chwili zatrzymuję się przed przepaścią. Brakuje
schodów. Patrząc w dół na chwilę straciłem równowagę i cofnąłem się o kilka stopni.
Przez moment widziałem całą złożoność konstrukcji.
Wiele pięter schodów
przecinało się wzajemnie na różnych poziomach. Patrząc przed siebie dostrzegłem
wielkie drewniane wrota i usłyszałem przeraźliwy szum. Stawał się coraz
głośniejszy i bardziej intensywny. Wrota opadły jak most zwodzony i przetoczyła
się przez nie potężna fala wody. Uderzenie prawie zwaliło mnie z nóg i strąciło
w czeliści pode mną. Zaparłem się mocno i z trudem pokonałem silny nurt. Znalazłem się w obszernej komorze, a
wrota podniosły za mną.
Zaczęła ponownie napełniać się wodą. Wspiąłem się po
wysokich stopniach i dotarłem do pionowej, wysokiej ściany. To po niej spływała
woda niczym wodospad. Za kurtyną wody dostrzegłem jakiś korytarz. Idąc nim
zacząłem słyszeć głosy. Toczyła się jakaś dyskusja. Z początku cicha, ale wraz
z zagłębianiem się coraz głośniejsza. Doszedłem do dobrze oświetlonej sali.
Odbywały się tam warsztaty jakiejś gry. Było to połączenie kart, kości i
slajdów wyświetlanych przez rzutnik.
Prowadzący co chwilę zmieniał rolki taśmy
celulozowej, przypominającej stare negatywy
stosowane w fotografii analogowej. Nie mogłem zrozumieć zasad, choć
próbowałem. Zawiodłem jakiegoś chłopca, który myślał, że ze mną pogra. Wychodzę
na powierzchnię i idę wzdłuż polnej drogi. Ktoś nią idzie. Rozpoznaję Ją. To
Ona. Idzie powoli. Witam się z Nią i dalej idziemy razem. Nieśmiało wyciągam do
Niej rękę. Łapie Ją, a po chwili mnie obejmuje.
Mam przeczucie, że całą drogę,
którą pokonałem, przeszedłem właśnie dla Niej. Chciałem Ją odnaleźć i w końcu
się udało. Przeszliśmy przez jakieś bagna i dotarliśmy do drewnianego, starego
budynku, który był w opłakanym stanie. Deski chybotały się przy każdym podmuchu
wiatru. Mimo to weszliśmy do środka. Pomieszczenie wyłożone było białymi
kafelkami, a właściwie białe były kiedyś.
Teraz pokrywał je wieloletni brud i
osady. Zdejmuję plecak i odkrywam, że są w nim Jej rzeczy. Ciemnoczerwony
śpiwór, ubrania, piłeczka do ping-ponga i mała butla z gazem. Spogląda na mnie
i mówi, że jesteśmy w strasznym miejscu. Nie można go opuścić bez poświęcenia
czegoś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz