poniedziałek, 2 lipca 2012

Sztuka spadania…


Udałem się na spacer z rodzicami i z kolegą oraz jego rodzicami. Byliśmy młodzi, w wieku około dziewięciu lat. Schodziliśmy stromą ulicą, a na samym dole zatrzymaliśmy się przy szarej kamienicy. Miało być tam jakieś ciekawe wydarzenie. Chyba jakieś pokazy grup artystycznych i wystawy. Wsiadłem do małej i ciasnej kabiny windy. Wjechałem nią na drugie piętro. Sama winda była nietypowa. Przypominała drewnianą skrzynię i była wciągana za pomocą liny przez dwóch chłopaków. Wysiadłem i rozejrzałem się po pomieszczeniach. 
Nagle podłoga pode mną zaczęła trzeszczeć niepokojąco. Usłyszałem odgłos pękania. Szybko podbiegłem do narożnika pokoju w nadziei, że będzie to najstabilniejsze miejsce w pomieszczeniu. Niestety nie było. Pajęczyna pęknięć błyskawicznie pokryła podłogę i po chwili całkowicie się rozpadła. Spadałem długo, uderzyłem w podłogę na niższym piętrze, przebiłem ją i spadałem dalej, bez końca...


...Siedziałem w mieszkaniu kuzynów ze śląska. Dostrzegłem także córkę znajomych rodziców, która w śnie występowała w roli kuzynki. Grała w jakąś grę na komputerze. Chyba był to snowboard i szło jej rewelacyjnie. Jak skończyła, spojrzała na mnie i powiedziała, żebym wziął parasol i skierowała znacząco wzrok na ścianę. Na specjalnie przygotowanym uchwycie spoczywał kolorowy, ale w ciemnych odcieniach, parasol. Podniosłem go, a ona powiedziała, że należał do jej koleżanki. Ponoć właśnie zamierzała się wyprowadzić i szukała kogoś, kto zająłby jej pokój. 
Mieszkała w budynku PCK. Odpowiedziałem, że to rozważę. Po chwili przyszli kuzyni. Byli na występie jakiegoś kabaretu, ale stwierdzili, że był do bani. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy na statek. Rzeka wylała i miała głęboki rdzawy kolor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz