środa, 12 lutego 2014

Kryształowy smok

Brałem udział w jakiejś grze terenowej. Miałem wrażenie, że w tej grze rywalizacja miała drugorzędne znaczenie, a dużo ważniejsza była współpraca i integracja . Wraz z grupą znajomych oraz kilku nieznajomych, biegliśmy po pięknych, dzikich i niedostępnych terenach.  Przypominały trochę podmokłe wzgórza i doliny, które przemierzałem  kiedyś w Irlandii. Stoki pokryte wrzosami i ziołami udekorowane starymi drewnianymi płotami. Wspólnymi siłami przeprawialiśmy się przez
strumienie i okrążaliśmy smagane wiatrem, pofalowane tafle jezior. Napotykaliśmy na swej drodze liczne ruiny, które ochoczo eksplorowaliśmy. W ruinach klasztoru porośniętych bujnym bluszczem znaleźliśmy wejście do jaskini. Długi i ciemny korytarz doprowadził nas w końcu do olbrzymiej komory w której bez trudu zmieściła by się
katedra. Monumentalna sala pokryta była wspaniałymi i okazałymi kryształami. Emanowały wewnętrznym, opalizującym blaskiem. Odniosłem wrażenie, że jeden z kryształów poruszył się i ożył. Oderwał się od sklepienia i poszybował w naszym kierunku. Łagodnie wylądował kilkanaście metrów od nas, kilkoma machnięciami skrzydeł wytracając prędkość. Wielki i lśniący smok przyglądał się nam z zainteresowaniem i
niepewnością. Jego ciało wydawało się na wpół przeźroczyste, jakby krystaliczne. Było źródłem łagodnego szafirowego światła. Nagle jego wnętrze przybrało barwę bursztynu. Blask szybko przemieścił się z klatki piersiowej, przez szyję i opuścił imponującą paszczę płomienistą strugą. Chmura ognia podpaliła kilka pobliskich kryształów. Zajęły się
ogniem i poczułem jakby swąd topiącego się plastiku. Ktoś podbiegł z gaśnicą i ugasił kryształy. Następnie skierował śnieżnobiałą chmurę w kierunku smoka. Płomień w jego wnętrzu zgasł. Znieruchomiał w majestatycznej pozie i przemienił się w piękny krystaliczny posąg.  Usłyszałem przytłumione brzęczenie. Nasilało się i po chwili z gardzieli
wyfrunęła wielka mucha. Mogła mieć z dziesięć centymetrów. Zbliżała się do mnie z zamiarem ataku. Instynktownie zacząłem bzyczeć, próbując naśladować wydawany przez nią dźwięk. Znieruchomiała i wydawała się być zahipnotyzowana niczym wąż grą fakira na flecie. Unosiła się niemal nieruchomo, próbując żądlić. Robiła
to jednak tak wolno i niezdarnie, że bez problemu unikałem użądlenia. Wyjąłem strzykawkę i wbiłem w jej odwłok. Mucha po chwili łagodnie opadła i zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz