poniedziałek, 9 czerwca 2014

Magia latania

Przepełniony magiczną mocą mogłem się wznosić wyłącznie ze sprawą siły woli. Było to czymś naturalnym jak oddychanie. Niestety coś się zmieniło i utraciłem tę zdolność. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem ludzi przy pętli autobusowej. Stali w rzędzie na przystanku w oczekiwaniu na rychły przyjazd autobusu. Nagle wszyscy zaczęli się
wznosić w powietrze na wysokość kilku metrów. Robili to wolno, jak balony, w sposób niezwykle chaotyczny i nieskoordynowany, wymachując niezdarnie kończynami. Bez wątpienia byli zaskoczeni tym faktem i nie potrafili nad tym zapanować. Udałem się do jakiejś wieży, gdzie spotkałem swojego kolegę Szymona. Ponoć też potrafił latać i również utracił tą zdolność. Powiedział,
że wszyscy których znał, też ją stracili, ale za to zaczęły się pojawiać anomalie w różnych częściach miasta. Postanowiłem zejść z wieży i zgromadzić wszystkich, którzy utracili te zdolności. Z wieży schodziło się spiralną pochylnią. Z jednej strony pochylni był chodnik z jednolitego piaskowca, a z drugiej spływał jakby szmaragdowej barwy strumyk. Ciecz jakby emanowała swoim własnym krystalicznym blaskiem. Coś w niej dostrzegłem, jakby
dziesięciocentymetrowy dysk tuż pod powierzchnią. Wszedłem boso i poczułem jakby elektryczne mrowienie. Ciecz łaskotała mnie lekko płynąc żwawym nurtem. Sięgała mi do kostek. Wyciągnąłem przedmiot z dna. Był to jakby srebrny medalion lub moneta, zamknięta w szczelnej plastikowej obudowie. Obudziłem się…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz