Uliczki starego miasta były wyludnione. Nocny mrok
rozświetlało jedynie światło księżyca w pełni i gwiazdy. Zarysy kamiennych
budynków nie budziły lęku. Przemierzałem wąskie uliczki powolnym, spacerowym
tempem. Moja przechadzka musiała trwać długo, ponieważ dochodząc nad rzekę
obserwowałem wschód słońca. Przybyłem do przystani, gdzie czekali na mnie
rodzice.
Skorzystaliśmy z wypożyczalni tratw. Dziarsko wszedłem na
prowizoryczny, pływający pomost. Zrobiony był z drewnianych bali związanych lianami.
Splecione w ten sposób unosiły się na wodzie i falowały, gdy się po nich
stąpało. Wypożyczone tratwy były podobne i trzeba je było własnoręcznie złożyć.
Połączyłem kilka pierwszych elementów i
zorientowałem się, że łącząc je zanurzam
się częściowo w wodzie. Ubrany byłem w jeansy, a w kieszeniach miałem dokumenty
i telefon. Przestraszyłem się, że mogę je zniszczyć i wstałem energicznie. W
Z tajemniczego świata Morfeusza wyrwane, oniryczne obrazy, przyobleczone w słowa...
piątek, 27 grudnia 2013
Chupacabra
niedziela, 1 grudnia 2013
Obcy wewnątrz mnie...
Dziś śniło mi się, że uciekałem i walczyłem z zombie. Co dziwne oprócz zombie ludzkich były też zwierzęce. Widziałem też wielkie zombie dinozaury. Przemierzałem rozległe budynki przypominające szkoły lub szpitale, oraz rozległe otwarte przestrzenie, porośnięte bujną roślinnością...
W ciągu ostatnich dwóch tygodni moje życie mocno się zmieniło. Przez ciąg niesamowitych zbiegów okoliczności, oraz mojej ciekawości i dociekliwości, dowiedziałem się, że noszę w sobie nowotwór. Jest mniej więcej wielkości pomelo i rozpycha się między płucem, a sercem. Rośnie bardzo szybko, mniej więcej o 50% miesięcznie i największym niebezpieczeństwem w tej chwili jest możliwość zatrzymania serca. Byłem w czterech szpitalach. Dziś znowu idę do szpitala onkologicznego. Jutro torakochirurg zrobi mi biopsję gruboigłową. Dzięki temu będzie wiadomo jaki "obcy" dokładnie we mnie siedzi i jak najskuteczniej z nim walczyć. Przez jakiś czas raczej nie będą zbyt aktywny na blogu. Muszę skupić się na batalii, którą zamierzam wygrać!
W ciągu ostatnich dwóch tygodni moje życie mocno się zmieniło. Przez ciąg niesamowitych zbiegów okoliczności, oraz mojej ciekawości i dociekliwości, dowiedziałem się, że noszę w sobie nowotwór. Jest mniej więcej wielkości pomelo i rozpycha się między płucem, a sercem. Rośnie bardzo szybko, mniej więcej o 50% miesięcznie i największym niebezpieczeństwem w tej chwili jest możliwość zatrzymania serca. Byłem w czterech szpitalach. Dziś znowu idę do szpitala onkologicznego. Jutro torakochirurg zrobi mi biopsję gruboigłową. Dzięki temu będzie wiadomo jaki "obcy" dokładnie we mnie siedzi i jak najskuteczniej z nim walczyć. Przez jakiś czas raczej nie będą zbyt aktywny na blogu. Muszę skupić się na batalii, którą zamierzam wygrać!
sobota, 16 listopada 2013
Zniszczenie…
System transportu w mieście został całkowicie
przeorganizowany. Autobusy w ramach eksperymentu zaczęły jeździć po chodnikach,
a jedną z głównych ulicy zastąpiono kanałem. Wypożyczyłem kajak i postanowiłem
się nim przepłynąć. Nie miałem wioseł. Położyłem się na brzuchu i wystawiłem
ręce poza kajak. Płynąłem mniej więcej tak, jak się pływa kraulem. Osiągnąłem
niesamowitą prędkość. Odległość, którą normalnie pokonałbym w kwadrans, przepłynąłem
niemal w mgnieniu oka.
Niestety uderzyłem w jakiś ukryty pod powierzchnią wody
głaz. Kajak został przebity i zaczął nabierać wody. Mój kolega Sz. wpadł na
bardzo kontrowersyjny pomysł i zaczął go niezwłocznie wprowadzać w życie.
Otworzył nową rozgłośnię radiową skierowaną do bardzo sprecyzowanych odbiorców,
a mianowicie gejów i lesbijek. (To pewnie przez to palenie tęczy, często
pojawiające się w różnych mediach). Znalazłem się nad
brzegiem morza.
Niespodziewanie woda się cofnęła, aż po sam horyzont. Pozostała jedynie
pofalowana błotnista pustynia. Pełzały po niej bezmuszlowe ślimaki. Zleciały
się setki kaczek i zaczęły je zjadać. Zobaczyłem też stary automat do gier.
Podszedłem do niego i uruchomiłem. Grafika była prosta i pokazywała przekrój
statku kosmicznego o prostokątnym kształcie, widziany z góry. (Troszkę podobną
do gry FTL). Po lewej tylnej stronie była „ładownia”, a po
prawej „rozładownia”.
Trzeba było zarządzać rozładowywaniem i załadunkiem statku, ustalać priorytety
dla poszczególnych rodzajów ładunku. Czynności tej nieustannie towarzyszył
ostrzał z innych statków kosmicznych. Co jakiś czas kadłub statku zostawał
przebity. Trzeba było natychmiast odcinać sektory statku i jeśli się miało
odpowiedni ładunek na pokładzie, próbować go naprawiać. Niestety nie szło mi za
dobrze. Mój statek
został mocno uszkodzony i następowała gwałtowna dekompresja,
coraz bardziej uszkadzająca statek. W pewnym momencie uszkodzenia były tak
drastyczne, że konstrukcja nośna statku nie wytrzymała obciążeń i statek po
prostu się rozpadł. Nie była to już prosta animacja komputerowa jak wcześniej.
Wyglądało to bardzo realistycznie, tak jakbym obserwował zniszczenie
prawdziwego statku kosmicznego, unosząc się w przestrzeni. środa, 6 listopada 2013
sobota, 26 października 2013
Sen oczyszcza mózg
Polecam ciekawy artykuł. Można się z niego dowiedzieć, że sen służy wymywaniu neurotoksyn z mózgu, które nagromadziły się w nim po całym dniu intensywnego myślenia. http://wyborcza.pl/1,75476,14825823,Sen_czysci_ci_mozg.html
Insomnia...
Tych co śledzą mój blog i wchodząc nie zauważają nowych postów, szczerze przepraszam. Miałem (i w sumie ciągle mam) ciężki okres w życiu i pisanie na blogu nie było moim priorytetem. Miałem sporo snów, lecz były na tyle ulotne, że popadały w zapomnienie w kilka chwil po przebudzeniu. Ostatnio znowu pojawiły się u mnie problemy z zasypianiem. Kilka razy nawet na chwilę nie udało mi się zasnąć w ciągu nocy, co mi się nie zdarzało już od niemal siedmiu miesięcy. Zaczęły się pojawiać pojedyncze, niewyraźne wspomnienia oraz widma niemiłych i bolesnych odczuć sprzed dwóch miesięcy. Jeśli jakiś sen uda mi się wyraźniej zapamiętać, postaram się znaleźć chwilkę, by go opisać.
czwartek, 12 września 2013
Projekcja przodka przyjaciela
Byłem w mieszkaniu przyjaciela. Znajdowało się w starej
kamienicy. Pokazywał mi swoje najnowsze zdjęcia. Większość z nich było
fotomontażami. Były bardzo interesujące. Dominował w nich motyw chmur. Spostrzegłem
bardzo stary klucz leżący na piecu kaflowym. Kiedy się o niego spytałem,
odpowiedział, że jest w jego rodzinie od pokoleń. Wziąłem go i obejrzałem
dokładnie obracając w dłoni. Był duży, ciężki i bardzo precyzyjnie wykonany. Wyrzeźbiono
w nim misterne ornamenty i miniaturowe płaskorzeźby. Dostrzegłem fresk na
jednej ze ścian. Zbliżyłem się do niego.
Wyglądał jak małe drzwi, również
pięknie zdobione w podobnym stylu co klucz. Postanowiłem włożyć klucz w
miejsce, gdzie powinien być zamek, gdyby to były prawdziwe drzwiczki. Klucz
wszedł w namalowany obraz, tak jakby to była projekcja na mgle, a nie farba na
litej ścianie. W niemal magiczny sposób drzwiczki otworzyły się. W środku zaś
znajdowała się szkatułka i metalowy cylinder z wklęsłym żłobieniem na górze.
Wyjąłem oba przedmioty i podałem zaskoczonemu przyjacielowi.
Usiedliśmy przy
biurku i oglądaliśmy je z zaciekawieniem. Szkatułka przypominała skomplikowany
mechanizm z kółkami zębatymi, sprężynami i mosiężnymi zdobieniami. Stanowiła
jednolitą całość i w żaden sposób nie można było jej otworzyć. Natomiast oglądając
cylinder dostrzegłem mały otwór na dnie żłobienia. Kierowany instynktem postanowiłem
umieścić w nim klucz. Przekręcając go wydobyło się kilka dźwięków z wnętrza
cylindra. W tym samym momencie zazgrzytała szkatułka.
Zacząłem obracać klucz w jednostajnym i stałym
tempie. Z cylindra wydobyła się muzyka, która uruchomiła mechanizm w skrzynce.
Jego zgrzytanie idealnie komponowało się z melodią. Koła zębate obracały się,
ruszały się przekładnie, tłoczki i zamki. Szkatułka ożyła i transformowała się.
Po kilku minutach była już otwarta, a w jej wnętrzu ujrzałem piękny, eliptyczny
kamień. Wyglądał jak wielki bursztyn z licznymi wbitymi w jego powierzchnię
paciorkami brylantów, szafirów, szmaragdów i rubinów. Skojarzyłem, że kształt
kamienia idealnie
pasuje do żłobienia na cylindrze. Przyjaciel będąc pod
wrażeniem moich trafnych spostrzeżeń, zgodził się bym go tam umieścił.
Momentalnie rozbłysło ciepłe żółte światło z wnętrza kamienia. Po chwili
rozbłysły pozostałe kamienie szlachetne, a pomieszczenie pokryło się
fantastycznymi barwami. Na wszystkich powierzchniach pomieszczenia
pojawiły się przestrzenne obrazy z przeszłości. Niezwykła projekcja przeniosła
nas na polną drogę. W oddali na wzgórzu wznosił się kamienny zamek z basztami.
Drogą pędził potężny jednomiejscowy automobil. Zatrzymał się efektownie wzbijając
tumany kurzu. Pomachał z niego gruby mężczyzna w czapce pilotce. Na oczach miał
gogle, a na szyi powiewał biały szal. Spod sumiastych wąsów wyłaniał się
szeroki
uśmiech kierowany do mojego przyjaciela. Po chwili dostrzegłem , że
mężczyzna był nagi, a fałdy tłuszczu falowały w rytm potężnego silnika.
Przyjaciel powiedział, że rozpoznaje w nim swojego przodka, którego widział
kiedyś na starych fotografiach. Podszedł do jego niezwykłej projekcji i zaczęli
rozmawiać ze sobą szeptem. Po chwili ruszył i odjechał, a projekcja się
skończyła. Przyjaciel powiedział, że posiadł niezwykłą wiedzę, rodzinną
tajemnicę i dokładnie wie co ma robić…poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Wyścig osobliwie medyczny
Wraz z moim przyjacielem A. braliśmy udział w wyścigu. W
pierwszym etapie był to rajd między gliniankami i strumieniami. Mój przyjaciel
kierował, a ja byłem pilotem. Udało nam się go wygrać. Na mecie czekało na nas
kilku znajomych oraz czarnowłosa półazjatka. Drugi etap wyścigu był dużo
bardziej nietypowy. Trzeba było wsiąść do pojazdu będącego połączeniem gokarta
i wózka sklepowego. Troszkę przypominał pojazd Buggy. Każda para zawodników
dostawała jeszcze bijące świńskie serce i należało przejechać odcinek zanim przestanie
bić. A. odebrał telefon. Byłem na tyle
blisko, że słyszałem rozmowę. Jakiś jego
znajomy odebrał w jego imieniu list polecony i było w nim zawiadomienie o
wystawieniu listu gończego. A. się załamał, ale powiedziałem mu, by się nie
martwił, że go ukryję. Nie był w stanie prowadzić, więc zaofiarowałem się, że
pojadę sam. Udało mi się ukończyć etap chyba na drugim lub trzecim miejscu.
Było to o tyle trudne, że ręką w której trzymałem bijące i ciepłe serce,
musiałem jednocześnie zmieniać biegi. Na mecie podbiegła do mnie ciemnowłosa
półazjatka i była zafascynowana sercem, które ciągle jeszcze biło. Wystawały z
niego tętnice i żyły. Po chwili podszedł do nas stary, siwy i lekko zgarbiony
mężczyzna. Otworzył szeroko buzię i zobaczyłem, że ma w gardle dziurę na wylot
o średnicy pięciozłotówki. Krawędzie rany były przypalone. Dziewczyna oniemiała
z zachwytu. Okazało się, że właśnie się rozpoczął bardzo osobliwy zjazd
medyczny.poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Jarmark w górach
Spędzałem wolny czas w górach. Podążałem ścieżką wzdłuż szlaku,
która doprowadziła mnie do rozstaju dróg. Była tam wielka tablica informacyjne.
Namalowano na niej najważniejsze atrakcje w okolicy. Można było wejść na dwie
wysokie góry. Na szczycie każdej z nich
wybudowany był nowoczesny hotel. Hasła reklamowe zachęcały do skorzystania z ich usług. Zaznaczony był także głęboki wąwóz. Nad nim przerzucone było stalowe rusztowanie kratownicowe. Na jego środku zbudowano bardzo ciekawą restaurację. Wyglądała jak przycumowany latający spodek. Wszystkie te atrakcje pokazane były w postaci przestrzennych modeli przyczepionych do tablicy informacyjnej. Pomimo iż te atrakcje wydawały się bardzo interesujące, postanowiłem udać się do miasta w dolinie. Przeszedłem długim mostem podziwiając wspaniałą panoramę i zszedłem krętą drogą w dół. Zatrzymałem się przy straganie z owocami i warzywami. Zdziwiłem się cenami. Wydawały się strasznie wysokie. Poprosiłem jednak o banany, przy których była tabliczka z kwotą 333. Dostałem piękne banany oraz 333 zł (w śnie wydawało mi się to zupełnie normalne i naturalne). Dotarłem w końcu do parterowego przeszklonego apartamentowca przerobionego na hotel. Najwidoczniej tam mieszkałem. Spotkałem tam Ją. Wyciągnęła mnie na parkiet i zaczęliśmy tańczyć żywiołowe tango. Najwidoczniej Jej się spodobało, bo po zakończeniu tańca pocałowała mnie w policzek, a następnie w usta. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie natrafiliśmy na olbrzymi festyn. Byli tam ludzie przebrani za rycerzy, wikingów, elfy, krasnoludów, żołnierzy z pierwszej i drugiej wojny światowej z różnych nacji. Byli też współcześni wojskowi. Przechodziliśmy obok dziesiątek straganów, na których można było zaopatrzyć się w przeróżne przedmioty z różnych epok, dodatki do ubrań, stroje, biżuterię, a nawet broń. Na części stoisk gotowano smacznie wyglądające potrawy. Z oddali pomachał mój przyjaciel, który wmieszał się w grupę wikingów. Z czasem tłum ludzi zaczął się zagęszczać, tak że się rozdzieliliśmy, gdy przystanęła przy stoisku z amuletami. Trafiłem do jakiejś szkoły. Przysiadłem w jednej z pustych sal. Po chwili przyszła jakaś dziewczyna z czarnymi dredami. Zaprowadziła mnie do świetlicy na pokaz jakiegoś filmu. (Niestety na temat filmu nic nie zapamiętałem). Wyszedłem i miałem wrażenie, że się zmieniłem. Widziałem siebie, ale miałem długie jasne blond włosy. Podszedłem do jakiegoś biurowca i przyłożyłem rękę do tafli szkła. Przyczepiła się. Po chwili widziałem siebie(widok jakby z kamery) chodzącego bez problemu na czworakach po pionowej ścianie. Byłem półnagi… w samych bokserkach (tak jak śpię latem).
wybudowany był nowoczesny hotel. Hasła reklamowe zachęcały do skorzystania z ich usług. Zaznaczony był także głęboki wąwóz. Nad nim przerzucone było stalowe rusztowanie kratownicowe. Na jego środku zbudowano bardzo ciekawą restaurację. Wyglądała jak przycumowany latający spodek. Wszystkie te atrakcje pokazane były w postaci przestrzennych modeli przyczepionych do tablicy informacyjnej. Pomimo iż te atrakcje wydawały się bardzo interesujące, postanowiłem udać się do miasta w dolinie. Przeszedłem długim mostem podziwiając wspaniałą panoramę i zszedłem krętą drogą w dół. Zatrzymałem się przy straganie z owocami i warzywami. Zdziwiłem się cenami. Wydawały się strasznie wysokie. Poprosiłem jednak o banany, przy których była tabliczka z kwotą 333. Dostałem piękne banany oraz 333 zł (w śnie wydawało mi się to zupełnie normalne i naturalne). Dotarłem w końcu do parterowego przeszklonego apartamentowca przerobionego na hotel. Najwidoczniej tam mieszkałem. Spotkałem tam Ją. Wyciągnęła mnie na parkiet i zaczęliśmy tańczyć żywiołowe tango. Najwidoczniej Jej się spodobało, bo po zakończeniu tańca pocałowała mnie w policzek, a następnie w usta. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie natrafiliśmy na olbrzymi festyn. Byli tam ludzie przebrani za rycerzy, wikingów, elfy, krasnoludów, żołnierzy z pierwszej i drugiej wojny światowej z różnych nacji. Byli też współcześni wojskowi. Przechodziliśmy obok dziesiątek straganów, na których można było zaopatrzyć się w przeróżne przedmioty z różnych epok, dodatki do ubrań, stroje, biżuterię, a nawet broń. Na części stoisk gotowano smacznie wyglądające potrawy. Z oddali pomachał mój przyjaciel, który wmieszał się w grupę wikingów. Z czasem tłum ludzi zaczął się zagęszczać, tak że się rozdzieliliśmy, gdy przystanęła przy stoisku z amuletami. Trafiłem do jakiejś szkoły. Przysiadłem w jednej z pustych sal. Po chwili przyszła jakaś dziewczyna z czarnymi dredami. Zaprowadziła mnie do świetlicy na pokaz jakiegoś filmu. (Niestety na temat filmu nic nie zapamiętałem). Wyszedłem i miałem wrażenie, że się zmieniłem. Widziałem siebie, ale miałem długie jasne blond włosy. Podszedłem do jakiegoś biurowca i przyłożyłem rękę do tafli szkła. Przyczepiła się. Po chwili widziałem siebie(widok jakby z kamery) chodzącego bez problemu na czworakach po pionowej ścianie. Byłem półnagi… w samych bokserkach (tak jak śpię latem).
piątek, 19 lipca 2013
Szczęście
Szczęście to harmonijny związek
instynktu i rozumu,
zwierzęcych popędów i rozsądnej woli,
które przemawiając jednym głosem,
stają się jak koła zębate
w mechanizmie zegarowym.
Siłą napędową maszynerii jest energia kosmiczna wprawiająca w ruch planety.
Imię tej energii brzmi Miłość
i to ona zapewnia ich obrót w harmonii z Całością.
Szczęście oznacza łagodne poddanie się owej kosmicznej sile,
wyrzeczenie się pragnień,
które - jak błędnie wierzymy - chcemy zrealizować,
aby nie utrudniać ruchu,
ale go wspomagać pozwalając się unosić mocy, która wprawia w ruch gwiazdy...
instynktu i rozumu,
zwierzęcych popędów i rozsądnej woli,
które przemawiając jednym głosem,
stają się jak koła zębate
w mechanizmie zegarowym.
Siłą napędową maszynerii jest energia kosmiczna wprawiająca w ruch planety.
Imię tej energii brzmi Miłość
i to ona zapewnia ich obrót w harmonii z Całością.
Szczęście oznacza łagodne poddanie się owej kosmicznej sile,
wyrzeczenie się pragnień,
które - jak błędnie wierzymy - chcemy zrealizować,
aby nie utrudniać ruchu,
ale go wspomagać pozwalając się unosić mocy, która wprawia w ruch gwiazdy...
czwartek, 18 lipca 2013
Fioletoworóżowa energia
Jakiś chłopak zapalił zapałkę. Za jej pomocą podpalił lont
rakiety. Iskry wiły się, aż z rakiety wylał się potężny strumień ognia.
Wzleciała koślawo i kołując spadła na trawnik sąsiada. Pokręciła się na nim i
znów poleciał do góry. Wylądowała na dachu domku przy którym stałem. Po chwili
słychać było stłumione pufff. Z dogorywającej rakiety zaczął się wydobywać
czarny dym. Kierowany jakimś przeczuciem zacząłem uciekać i rzuciłem się na
ziemię. Po chwili rakieta wybuchła doszczętnie niszcząc budynek. Wielki kawał
betonu
spadł tuż obok mnie… Znalazłem się w domu. Było tam pełno ludzi. Moja
siostra nerwowo krzątała się w łazience. Zbliżając się do niej spostrzegłem, że
w naściennej szafce zalęgły się mole. Liczne kokony i lepiące się nici nie
stanowiły miłego widoku. Siostra dzielnie z nimi walczyła, starając się
oczyścić szafkę. Usłyszałem jakiś hałas dobiegający z przedpokoju. Poszedłem
tam i zobaczyłem, że mój tata leży na podłodze i cicho powtarza, że jest źle.
Wydawało mi się, że mogło chodzić o pracę lub o zdrowie… Była wczesna noc. Szedłem
ulicą po starej
części mojego rodzinnego osiedla. Mijałem zaniedbane kamienice,
z których tynk już dawno odpadł. Nagle zobaczyłem na niebie coś co przypominało
kształtem wielki słup energetyczny wysokiego napięcia. Charakterystyczna
kratownicowa konstrukcja, która kształtem przypominała rozłożone ramiona.
Opalizowała ciekawym różowofioletowym światłem. Myślałem, że jest holowana
przez szybko lecący samolot, ponieważ poruszała się poziomo. Żadnego samolotu
jednak nie dostrzegłem. Obiekt leciał sam i się zbliżał. Przeleciał nade mną i
był ogromny. Mógł mieć z kilkaset metrów. Pokrywał go
czarny lustrzany
materiał, poprzecinany geometrycznymi świecącymi na różowo-fioletowo,
pulsującymi liniami. To one tworzyły wzór kratownicy. Nagle obiekt zaczął się
przychylać i spadać, jakby stracił sterowność. Spadał szybko, ale ze względu na
wielkość, opadanie wydawało się strasznie powolne. Zniknął za wieżowcem i po chwili
musiał się rozbić. Nie słyszałem żadnego wybuchu, ale widziałem potężny rozbłysk
jasnego różowo-fioletowego światła. Nagle całe otoczenie zaczęło się zmieniać.
Z ziemi wystrzeliły piękne budynki. Wielkie i strzeliste drapacze chmur z
czarnego szkła wykończone ceglastym kolorem na
krawędziach. Ich kształtów nie
powstydził by się nawet najlepszy architekt. Pomimo, że każdy był inny, razem
tworzyły harmonijną całość. Między nimi istniał jakiś powietrzny system transportu,
zrobiony ze współgrających ze sobą potężnych dmuchaw, w taki sposób, że ludzie
po prostu latali, unoszeni przez strumienie powietrza… Zobaczyłem Ją ubraną w
jaskrawy, pomarańczowy T-shirt. Obok szły inne dziewczyny ubrane tak samo.
Organizowały jakiś festyn dobroczynny. Zamierzały sprzedawać bandaże. Pokazała
mi swoje wyliczenia. Były dość skomplikowane, ale zdawały się mieć sens.
Zapamiętałem, że sprzedając trzy sztuki za dwa złote osiągną największy zysk,
który w całości miał być przeznaczony na cele charytatywne.
poniedziałek, 8 lipca 2013
Sesja RPG
Mieliśmy się spotkać ze znajomymi na sesji RPG. Jest to skrót
od Role Playing Game. Są to różne gry narracyjne, które polegają na odgrywaniu różnych
postaci. Mistrz Gry opisuje świat gry i odgrywa postacie, które spotykają gracze. Można powiedzieć,
że jest to rozbudowana wersja psychodramy. Zaczęli się schodzić znajomi. Najpierw
przyszli moi przyjaciele P. i A. Potem przyszła koleżanka M. Ch. oraz przyjaciółka z Irlandii
T. M. Usiadła obok mnie na kanapie. To co ujrzałem mnie przeraziło. Miała mocno
oparzoną stopę. Skóra była czerwona, a miejscami miała bardzo głębokie rany, w których widać było
wewnętrzne warstwy skóry i mięśnie.
Zaczynały się pokrywać już nową mlecznozielonkawą
tkanką. Stopa była owinięta bardzo niedbale bandażem, tak że większość ran była odkryta. Na moje
pytanie, zadane mocno zaniepokojonym głosem, o to co się jej przytrafiło, odpowiedziała
pogodnie i z machnięciem ręką, że tylko rozgrzany olej jej się wylał. Zdawała się tym
nie przejmować. Przyszły kolejne dwie dziewczyny razem z córkami i jeszcze kilka zupełnie
obcych mi osób, które przyprowadził A. Do sporego już tłumku dołączył jeszcze mój
dobry kolega K. Mieszkanie w którym przebywaliśmy wydawało się być kompilacją mojego rodzinnego
domu, mieszkania P. i mieszkania K. Do naszej gromadki dołączyła w końcu i Ona.
Część osób poszła do innego pokoju.
Do planowanej sesji RPG oczywiście nie doszło. Przyszło zbyt
dużo ludzi i spotkanie przerodziło się w przyjęcie. Poszedłem do ostatniego pokoju.
P. bardzo intensywnie gestykulując opowiadał z pasją o swoim najnowszym projekcie
filmowym. Był to film, którego tytuł zaczynał się na literę "D" i było to jakieś
brytyjskie imię kobiece. Niestety nie udało mi się go zapamiętać. Zobaczyłem Ją, jak spała na
materacu okryta kocem. Co jakiś czas podnosiła głowę, spoglądała nieobecnym wzrokiem i szła spać dalej,
nie zwracając uwagi na przebiegające tuż obok Niej dysputy. Spytałem się P. czy
poprowadzi tą sesję.
Miał być Mistrzem Gry. Rozejrzał się i stwierdził, że w zaistniałych
okolicznościach nie ma na to szans i musi iść kręcić film. Czułem się trochę zawiedziony,
ale jednocześnie byłem bardzo ciekaw jego nowego dzieła. Wstał i wyszedł wraz z wszystkimi
znajomymi przebywającymi w pokoju. W pomieszczeniu pozostałem tylko ja i Ona. Usiadłem
na pustej kanapie, a po chwili się przebudziła i wstała. Podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach.
Ubrana była w piękną czarną suknię, odkrywającą dekolt i ramiona.
Zauważyłem, że
miejscami na Jej twarzy zaczęła schodzić skóra jak po lekkim oparzeniu słonecznym. Wtuliła
się we mnie, a po chwili gestem zakazała jakichkolwiek czułości i zaczęła
opowiadać o zespołach, które lubi, a które nagrały utwory, których nie znosi i nie może wręcz słuchać. Po kolei wymieniała
tytuły, a w pewnym momencie znowu się we mnie wtuliła i zasnęła.
Obudziłem się…
środa, 19 czerwca 2013
Ciepły wiatr
Wolno dreptałem po równym i soczystozielonym trawniku na
szczycie niewielkiego wzgórza. Wokół mnie wyrastały trzy wieżowce z wielkiej
płyty. Obserwowałem kilkanaście sokołów wędrownych, które leciały zgodnie w
szyku, choć zazwyczaj są samotnikami. Musiały natrafić na jakiś komin ciepłego
powietrza, ponieważ szybując zaczęły się wznosić po spirali do góry.
Kilkunastu
dresiarzy w oddali, przesadnie rozłożyście kroczyło tworząc zwartą watahę. Też
odkryli ten powietrzny fenomen i zaczęli skakać na dwa metry do góry,
podwiewani przez wiatr. Ich skoki przypominały wyczyny astronautów na księżycu.
W końcu i ja zbliżyłem się do obszaru na którym występowało to zjawisko.
Zacząłem delikatnie podskakiwać, a ciepłe i przyjemne powietrze oplatało me
ciało, wznosząc je delikatnie do góry i spowalniając, gdy grawitacja zaczynała
przeważać. Wykonałem kilka takich podskoków, gdy nagle zjawisko się wzmogło.
Mój kolejny skok ku memu przerażeniu wyniósł mnie na wysokość piątego piętra.
Powietrze
wydawało się teraz wirować wokół jednego z wieżowców, a ja byłem skazany na
jego łaskę. Zatoczyłem pełen okrąg wokół budynku i coraz bardziej rozpędzony
zacząłem opadać. Obniżałem wysokość po niezwykle płaskiej trajektorii. W końcu
ten niewiarygodny powiew zmusił mnie do nieuchronnego spotkania z ziemią,
poniewierając mną bez skrupułów. Ostatecznie ten manewr został nieco
zamortyzowany przez krzaki w ostatniej fazie. Otrząsnąłem się po tych
przeżyciach i odkryłem w owych zaroślach niezwykły przedmiot. Był to żółty
cylinder przykryty czerwonym stożkiem, wysokości ze trzydziestu centymetrów.
Pastelowymi odcieniami barw przypominał dziecięcą zabawkę.
Nagle ów stożek
zaczął się unosić na niebieskiej tyczce, która wyrosła z cylindra. Stożek przy
tym migał czerwonym światłem. Uniósł się na wysokość kilku metrów, a
wszystkiemu towarzyszyła melodia jak z
pozytywki. Dobrze ją znałem. Był to utwór Taikatalvi mojego ulubionego
zespołu Nightwish. Uświadomiłem sobie, że nie słuchałem żadnego ich utworu od
kilku miesięcy z wyjątkiem imprezy z muzyką fińską, na której byłem w połowie
kwietnia.
niedziela, 9 czerwca 2013
Ostatni nieśmiertelni na gigantycznym statku kosmicznym
Byłem na pokładzie gigantycznego statku kosmicznego. Na tym
poziomie znajdowało się miasto.
Liczne kamienice i brukowane ulice przypominały te budowane
na ziemi. Na statku odbywała się
zażarta walka między normalnymi ludźmi, a nielicznymi już
przedstawicielami nieśmiertelnych.
Byłem jednym z nich.
Nasza nieśmiertelność polegała na tym,
że nie umieraliśmy ze starości, ale poza tym nie różniliśmy się od innych ludzi. Byliśmy tak
samo podatni na choroby i obrażenia. Ludzie nie mogli zaakceptować naszej odmienności. Miałem
przekonanie, że jestem po stronie "dobra", że byliśmy opiekunami, a atakujący nas
byli bezmyślni i "źli". Zabarykadowaliśmy się w
niewielkim pubie.
Przypominał mi jeden z tych, które
odwiedziłem kiedyś w Dublinie. Długa
czerwona lada barowa, a wzdłuż niej pojedyncze stoliki.
Zabarykadowaliśmy drzwi w
akompaniamencie kul przeszywających drewniane drzwi.
Przemknęliśmy pochyleni, by unikać
zabłąkanych pocisków i dotarliśmy do klatki schodowej.
Godzinami wchodziliśmy na coraz wyższe,
bardziej zewnętrzne poziomy statku, aż dotarliśmy do poziomu
handlowo-parkowego.
Rozległe przestrzenie przypominały galerie handlowe, z szerokimi
chodnikami, ławkami i skwerami.
Kilkadziesiąt metrów wyżej był szklany sufit o
kilkunastometrowej grubości, przez który widać
było przestrzeń kosmiczną. Wzdłuż szerokich
spacerowo-parkowych alei wyrastały galerie i sklepy.
Wszystkie miały
wielkie przeszklone witryny. Światła były przygaszone do ułamka swojej mocy, a rozległe przestrzenie puste.
Chyba właśnie była symulacja
nocy. Szliśmy dalej, aż dotarliśmy do
naszych ciasnych kajut mieszkalnych. Były w nich tylko rzędy
piętrowych łóżek i skrzynie na rzeczy osobiste i ubrania. Uświadomiłem sobie, że jestem
bosy i nie mogę znaleźć butów. Nagle rozbrzmiał komunikat, że ostatni pociąg odjedzie za 9 minut.
Był to bardzo szybki pociąg
magnetyczny w samym centrum statku. Mimo to dotarcie z
jednego końca statku kosmicznego na drugi trwało kilka godzin. Wiedziałem, że
ten komunikat oznacza, że przegrywamy, a ja nie zdążę do niego dotrzeć.
Nawet gdybym dobiegł do najbliższej windy,
zjazd do wnętrza trwałby piętnaście minut. Segment w którym byłem miał zostać zniszczony, a ja
razem z nim.
Subskrybuj:
Posty (Atom)