Uliczki starego miasta były wyludnione. Nocny mrok
rozświetlało jedynie światło księżyca w pełni i gwiazdy. Zarysy kamiennych
budynków nie budziły lęku. Przemierzałem wąskie uliczki powolnym, spacerowym
tempem. Moja przechadzka musiała trwać długo, ponieważ dochodząc nad rzekę
obserwowałem wschód słońca. Przybyłem do przystani, gdzie czekali na mnie
rodzice.
Skorzystaliśmy z wypożyczalni tratw. Dziarsko wszedłem na
prowizoryczny, pływający pomost. Zrobiony był z drewnianych bali związanych lianami.
Splecione w ten sposób unosiły się na wodzie i falowały, gdy się po nich
stąpało. Wypożyczone tratwy były podobne i trzeba je było własnoręcznie złożyć.
Połączyłem kilka pierwszych elementów i
zorientowałem się, że łącząc je zanurzam
się częściowo w wodzie. Ubrany byłem w jeansy, a w kieszeniach miałem dokumenty
i telefon. Przestraszyłem się, że mogę je zniszczyć i wstałem energicznie. W
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz