Wczoraj ból ekstremalnie się nasilił, więc rodzice postanowili mi podać jakiś lek by go uśmierzyć. Z tego co mówili, to z bólu miałem nawet sine usta i białe palce od zaciskania. Niestety mniej więcej pół godziny po podaniu leku zrobiło mi się strasznie gorąco, pojawiło się bardzo silne kołatanie serca i bardzo silne trudności z oddychaniem. Nie mogłem złapać tchu. Tata kazał mi się położyć i chyba myślał, że mi
przejdzie. Powiedziałem, żeby wezwał pogotowie i uznając, że mimo walki o każdy chust powietrza, sam przygotuję wszystko szybciej, niż miałbym próbować tłumaczyć, przygotowałem dokumentacją medyczną i najważniejsze rzeczy potrzebne w szpitalu. Rodzice chyba trochę spanikowali, ale dyspozytorka ich uspokajała i kazała mi siedzieć, a nie leżeć. Ratownicy medyczni przyjechali bardzo szybko, zbadali mnie i podali 2,5 mg morfiny. Potem się dowiedziałem, że taka mała dawka ułatwia oddychanie. Wsiadłem do karetki i podawano mi tam jeszcze tlen. Zanim dojechaliśmy do szpitala już prawie zupełnie doszedłem do siebie.
Specjalistyczny szpital w którym się leczę, jest na drugim końcu miasta, więc zanim dojechaliśmy minęło ponad pół godziny. W szpitalu stwierdzono, że miałem reakcję alergiczną na lek. Kiedyś go brałem bez problemów, ale najwidoczniej chemioterapia zwiększyła na niego reakcję organizmu.
Z tajemniczego świata Morfeusza wyrwane, oniryczne obrazy, przyobleczone w słowa...
poniedziałek, 31 marca 2014
czwartek, 27 marca 2014
Piekło...
Prawdziwym piekłem jest cierpienie najbliższych. W czwartek 13 marca miałem znowu jechać na kilka dni do szpitala, na kolejny cykl
chemii. Jak zawsze miał mnie tam zawieźć mój tata. Jednak o 4 nad ranem
zadzwoniła babcia z płaczem, by do niej przyjechał. Do szpitala pojechałem więc
sam, a tata udał się do babci. Okazało się, że upadła. Prześwietlenie i
tomografia komputerowa wykazały, że złamała sobie kręgosłup, a dokładniej
roztrzaskała krąg L4 i przez kilka dni leżała w szpitalu. Fragment kości jest odłamany
i uciska rdzeń kręgowy. Lekarz chciał ją operować. Rodzice uznali jednak, że
ryzyko
jest zbyt duże. Babcia ma już 91 lat i szereg innych dolegliwości, które
nie sprzyjają przeprowadzeniu bezpiecznej operacji. Babica trafiła więc do nas
i od tej pory codziennie się nią opiekuję, co niestety wyklucza też opuszczanie
domu i spacery. Przez poprzedni tydzień prawie nie sypiałem. Babcia przez całe
noce jęczała z bólu, mimo bardzo silnych środków przeciwbólowych i mówiła wiele
nieprzyjemnych rzeczy. Powinna jak najmniej się ruszać i nosić specjalny gorset
usztywniający kręgosłup. Problem w tym, że próbowała wstawać i zdejmowała
gorset, bo był niewygodny. Sama chodziła po mieszkaniu, a każdy kolejny upadek może być tragiczny w skutkach. Ma dużo szczęścia, że ma czucie w nogach i może jeszcze chodzić. Każdy dźwięk wyrywał więc mnie z łóżka. Dostała dzwonek, by dzwoniła, jak będzie chciała np. iść do ubikacji, tak by ktoś ją zawsze przytrzymał i zaprowadził. Niestety babcia okazała się bardzo uparta i nieodpowiedzialna. Sama chadzała i to bez gorsetu, przy okazji i tak wszystkich stawiając na nogi. Kilka dni temu zaproponowałem, by wezwać do niej panią psycholog. Jak na razie bardzo to pomogło. Oczywiście przedstawiliśmy ją jako lekarza z jej szpitala od jej lekarki. Babcia ma jedną lekarkę, której ufa i dla niej inni lekarze, to nie lekarze. Pani psycholog okazała się bardzo kompetentna. Długo rozmawiała z babcią i dobrała dodatkowe leki. Cierpienie babci bardzo mnie dotknęło. Strasznie jest obserwować cierpienie bliskiej osoby i nie mieć na to zbyt dużego wpływu…
Co do mnie. Jak babcia została zawieziona do szpitala, ja
również udałem się do szpitala na kilka dni. To był pierwszy raz, jak nikt mnie
nie odwiedził i pierwszy raz zniosłem chemię tak źle. Wymiotowałem i czułem
mdłości. Nie mogłem patrzeć na jedzenie na stołówce, sam jego zapach był dla
mnie skrajnie odpychający. Prawie nie spałem i chyba miałem jakieś
przewidzenia, jak się budziłem. Płytki krwi spadły mi sporo poniżej normy, ale
enzymy wątrobowe miałem już coraz bliżej górnej jej granicy. W między czasie
pojawiły się jeszcze dodatkowe skutki uboczne leczenia. Krwotoki z nosa i
drętwienie opuszków palców. Na drętwienie przepisano mi
magnez, ale pomimo iż
biorę już go dwa tygodnie, nadal się nieprzerwanie utrzymuje. Co do krwawień,
jak występowały chciałem odstawić Clexan, zastrzyki, które codziennie musiałem
sobie robić na krzepliwość krwi. Wolałem jednak tego nie robić bez konsultacji
z lekarzem. Intuicja jednak mnie nie myliła i lekarz zdecydował się go na jakiś
czas odstawić. Tydzień po opuszczeniu oddziału, musiałem znowu udać się do
szpitala, ale tym razem na ambulatoryjne podanie chemii. Pojechałem do szpitala
na 6 rano, a chemię dostałem dopiero o 18. Cały dzień przesiedziałem w szpitalnych
kolejkach w podziemiach. To był pierwszy dzień wiosny, niezwykle pogodny.
Telefon mi
pokazywał, że było wtedy 21 stopni. Wyszedłem tylko na chwilę, by
zadzwonić. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Niestety w budynku zasięg jeśli
nawet się pojawiał, to był szczątkowy. Po raz pierwszy miałem idealne wyniki
krwi. Enzymy wątrobowe były idealnie w normie, a ilość pytek krwi również
znacznie wzrosła. Niestety z powodu tak późnego podania chemii, nie zdążyłem
już do przyszpitalnej apteki. Tylko tam można kupić od ręki zastrzyki z
leukocytami. Trzeba je przewozić jak najszybciej w torbie termicznej, dlatego
nie mogłem kupić ich wcześniej. Miałem je brać od następnego dnia. Na szczęście
udało mi się je zamówić w innej
aptece, która jeszcze była otwarta. Sprowadzili
je na następny dzień, choć na początku twierdzili, że się nie da. Przeważnie
jestem już w stanie określić, kiedy maksymalnie nasilą się skutki uboczne po
chemii. Tak jak w zegarku nastąpiło to wczoraj. Pomimo iż ból jest bardzo
silny, nadal nie biorę środków przeciwbólowych by oszczędzać wątrobę. Dziś ból
stawów i pleców nasilił się tak bardzo, że ledwo mogłem chodzić. Jutro i
pojutrze powinno już być lepiej. Drętwienie opuszków palców
chyba nawet się
nasiliło. Dziś noc znowu była tragiczna. Co chwilę się budziłem. Śniły mi się
nieprzyjemne i niepokojące rzeczy. Chyba do mnie strzelano. Gonił mnie wielki
spasły nagi mężczyzna. Cały w fałdach tłuszczu, łysy, z przyrodzeniem na
wierzchu. Miał chyba ze dwa metry wzrostu i ewidentnie chciał mnie skrzywdzić.
Wkręcały mi się jakieś schematy działań, które musiałem wykonywać by przetrwać
i się obudzić. Powtarzało się to chyba z kilkanaście razy. Z tego co udało mi
się zapamiętać, to różne rzeczy np. cytryny i inne przedmioty spontanicznie
zmieniały się w wodę i po prosty rozpływały. Pozostawały po nich tylko kałuże...
Mój zestaw leków, potem jeszcze kilka doszło... |
Dzienny zestaw w pudełku... |
Dzienna porcja leków bez pudełka... |
Za tydzień znowu idę do szpitala na oddział, na kolejny cykl
chemii. Może przyczyna tego drętwienia jest jednak inna niż niedobór magnezu…
niedziela, 23 marca 2014
Pusty pokój...
Przyjechałem na weekend do mojego pokoju, który kiedyś
wynajmowałem. Chciałem sprawdzić co się zmieniło, ponieważ właściciele mieli
zamiar coś przebudować. Na miejscu okazało się, że do mojego pokoju dobudowali
coś w rodzaju dodatkowego długiego pokoju. Był zrobiony dość prowizorycznie, jak
zlepek szopy, kiosku i szklarni. Były tam poustawiane jakieś stare maszyny
mechaniczne i meble. Natomiast sam mój pokój był zupełnie pusty. Nie było w nim
ani biurka, ani kanapy, ani nawet szafy. Kanapa została przeniesiona do
sąsiadującej z pomieszczeniem
kuchni. Postanowiłem się więc położyć i odpocząć.
Leżałem i nagle z mojego pokoju wyszły dwie dziewczyny. Brunetka i blondynka.
Obie były bardzo młode. Z ich nagich ciał spływała jeszcze woda, jakby dopiero
co wyszły spod prysznica. Zaczesywały dłońmi mokre włosy, krocząc powoli i wyniośle,
chodem przypominającym modelki na
wybiegu i dumnie wypinały niewielkie piersi.
Były trochę niższe ode mnie. Podniosłem się z kanapy, a jedna z dziewczyn
zatrzymała się przy mnie. Spojrzała na mnie z ukosa, przyjrzała się dokładnie
mej pozbawionej włosów głowie i wybuchła pogardliwym śmiechem. Obróciła się na
pięcie i wraz z koleżanką opuściła kuchnię.środa, 5 marca 2014
Efekty leczenia…
Bezsenność lub niepokojące sny, taki jak poprzedni… Od kilku
dni znowu dokuczają mi te najgorsze skutki uboczne leczenia. Znowu odczuwam
bardzo silny ból pleców w okolicy krzyża, pulsujący, promieniujący od
kręgosłupa przez tkanki. Równie dokuczliwy, ale już mniej intensywny jest ból
dziąseł, skroni i śródpiersia. Mniej więcej tak jak się spodziewałem, nastąpiło
to kilkanaście dni po podaniu deksorubicyny
(czerwonej chemii) i pewnie na
dniach zacznie ustępować. Od kilku dni mam też drobne krwotoki z nosa, które
pojawiają się przy większym wysiłku. Przez przypadek zaciąłem się też nożem
ceramicznym w palec. Nawet tego nie zauważyłem dopóki kapiąca krew nie
utworzyła małej kałuży na blacie. Podejrzewam, że to przez leki przeciwzakrzepowe,
ale udało mi się wszystko opanować. Mam już wyniki kontrolnego badania PET.
Wieści są raczej
optymistyczne. Generalnie nowotwór zmniejszył się o 1/3 i
dobrze reaguje na leczenie. Największy guz w śródpiersiu zmniejszył się mniej
więcej z 15 do 10 cm. Zaniepokoiła mnie jednak wzmianka o 4 mm guzku w prawym
płucu, którego nie było na badaniu poprzednim. Lekarka mnie jednak uspokajała, żebym się tym
nie przejmował, bo może to być tylko zmiana zapalna (niskie SUV, czyli zmiana
nie złośliwa). Dzięki diecie i dodatkowym lekom, kondycja mojej wątroby trochę
się poprawiła. Enzymy wątrobowe (ALT) spadły z poziomu 250 do 74. Nadal są
odrobinę podwyższone, ale już jest dużo lepiej. W ciągu ostatnich dwóch tygodni
zacząłem wychodzić z domu na spacery.
Pogoda temu sprzyja i mam nadzieję, że wiosenna aura pozostanie. Pewnie za kilka dni, jak poczują się lepiej, znowu
gdzieś się przejdę :) Nawiedzony szpital
Pracowałem w szpitalu jako lekarz. Otworzyłem zupełnie nowy
oddział. Pomogłem wielu pacjentom, którym nikt inny nie chciał pomóc. Każdy
kogo wyleczyłem nagle rozpływał się w powietrzu i po prostu znikał.
Dziwiło
mnie to trochę, więc zacząłem analizować ich kartoteki. Moje odkrycie mnie
przeraziło. Wszyscy pacjenci, których wyleczyłem od dawna byli martwi...sobota, 1 marca 2014
Katastrofa pomarańczowego helikoptera
Zmierzałem wraz z kuzynem wzdłuż płotu okalającego lotnisko.
Kilkaset metrów przed nami znajdował się terminal. Nie spieszyliśmy się
specjalnie. Minęliśmy półokrągły blaszany hangar. Wysoko na niebie dostrzegłem jaskrawo
pomarańczowy punkcik. W miarę jak się zbliżał, dostrzegłem w nim zarys śmigłowca.
Wciąż obniżając swój lot, zrobił rundkę wokół terminala pasażerskiego.
Wtedy
dostrzegłem, że był dość osobliwy. Pomimo iż był duży, był jednocześnie niesamowicie
płaski i wyginał się falująco jak pływająca ryba. Troszkę jak płaszczka. Nagle
na wysokości kilkunastu metrów jakby stracił sterowność. Przechylił się na bok
i spadł na ziemię jak kamień. Towarzyszył temu przeraźliwy dźwięk gnącego się
metalu i eksplozja. Kontenerowa
przybudówka, nieopodal terminala, wzbiła się w
powietrze na skutek fali uderzeniowej. Przeleciała kilkadziesiąt metrów, po
czym pozgniatane i powyginane elementy spadły na wagony cysterny, stojące
nieopodal na bocznicy kolejowej. Zaczęły się wykolejać, wybuchać i
zapoczątkowały reakcję łańcuchową kolejnych eksplozji. Kilka płonących wagonów
wylądowało w hangarze. Jeden rozpędzony
przejechał nieopodal nas na tyle blisko,
że aż można było poczuć żar. Biegliśmy szybko w kierunku bezpiecznego gmachu
terminala pasażerskiego. Inni ludzie również zmierzali w tym kierunku w
wszechogarniającej panice…"ą"
Wyruszyłem wraz z rodzicami na wycieczkę zagraniczną
autokarem. Podejrzewam, że mogła to być
Anglia lub Niemcy. W czasie wolnym od zwiedzania, rodzice postanowili
odwiedzić swoich znajomych, którzy właśnie tam mieszkali. Znajomi mieli córkę, która
została mi przedstawiona.
Była kilka lat ode mnie młodsza i studiowała architekturę.
Miała proste, czarne włosy, sięgające do ramion. Szczupła i o kilkanaście
centymetrów niższa ode mnie. Twarzy nie potrafiłem skojarzyć z nikim, kogo znam
w rzeczywistości. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Zbudowała tam makietę
osiedla mieszkaniowego. To chyba był jej projekt dyplomowy.
Stylizowane było na
styl industrialnej manufaktury z czerwonej cegły. Była bardzo dumna ze swojego
projektu, a mi osobiście przypominał trochę Stary Browar, który widziałem w Poznaniu. Dziewczyna prosiła by nazywać ją „ą”.
Pokazywała mi swoje strony w Internecie, oraz swój logotyp. Była to właśnie
mała litera „ą”, ale wydłużona w taki sposób, że była wysokości litery „l”,
biała na bordowym tle. Rozstaliśmy się, ale
przyjechała do mnie, bo chciała
mnie poznać. Pokazałem jej starą część mojego rodzinnego miasta, a następnie
wsiedliśmy w autobus miejski. Przejechał obok mojej szkoły podstawowej. Była
jakby trochę inna, jakby przebudowana i pomalowana w pastelowe, jaskrawe barwy.
Wysiadłem na chwilę, by pokazać jej co i gdzie się znajdowało, a drzwi autobusu
nagle się zatrzasnęły. Udało mi się na
szczęście dobiec i otworzyć je ręcznie
na siłę. Usiadłem znowu obok „ą”, a za nami siedziała zakonnica, która
pogroziła mi palcem, uznając chyba otwieranie drzwi w ten sposób za akt
wandalizmu. Znowu pojechaliśmy do starego miasta i wróciliśmy pieszo do domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)