Zmierzałem wraz z kuzynem wzdłuż płotu okalającego lotnisko.
Kilkaset metrów przed nami znajdował się terminal. Nie spieszyliśmy się
specjalnie. Minęliśmy półokrągły blaszany hangar. Wysoko na niebie dostrzegłem jaskrawo
pomarańczowy punkcik. W miarę jak się zbliżał, dostrzegłem w nim zarys śmigłowca.
Wciąż obniżając swój lot, zrobił rundkę wokół terminala pasażerskiego.
Wtedy
dostrzegłem, że był dość osobliwy. Pomimo iż był duży, był jednocześnie niesamowicie
płaski i wyginał się falująco jak pływająca ryba. Troszkę jak płaszczka. Nagle
na wysokości kilkunastu metrów jakby stracił sterowność. Przechylił się na bok
i spadł na ziemię jak kamień. Towarzyszył temu przeraźliwy dźwięk gnącego się
metalu i eksplozja. Kontenerowa
przybudówka, nieopodal terminala, wzbiła się w
powietrze na skutek fali uderzeniowej. Przeleciała kilkadziesiąt metrów, po
czym pozgniatane i powyginane elementy spadły na wagony cysterny, stojące
nieopodal na bocznicy kolejowej. Zaczęły się wykolejać, wybuchać i
zapoczątkowały reakcję łańcuchową kolejnych eksplozji. Kilka płonących wagonów
wylądowało w hangarze. Jeden rozpędzony
przejechał nieopodal nas na tyle blisko,
że aż można było poczuć żar. Biegliśmy szybko w kierunku bezpiecznego gmachu
terminala pasażerskiego. Inni ludzie również zmierzali w tym kierunku w
wszechogarniającej panice…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz