czwartek, 27 września 2012

Inside View


Wraz z grupą znajomych znaleźliśmy się przy rzece. Prowizorycznym promem skleconym z desek i beczek mieliśmy się przeprawić na wyspę. Odbywał się tam dziwny festiwal, który był połączeniem festiwalu fantastyki, takiego jak Polcon, Pyrcon czy Copernicon z festiwalem muzycznym, takim jak Castle Party. Spośród wielu prelekcji moją uwagę przykuła prezentacja Googla. Promowali swoją nową usługę o nazwie Inside View. Schludnie ubrany wykładowca uruchomił aplikację na ogromnym wyświetlaczu. Prezentacja rozpoczęła się od widoku na kulę ziemską znaną z Google Earth. 
Obraz zaczął się powiększać przechodząc przez warstwę chmur. Ukazał się zarys kontynentu, a potem miasta. Przybliżanie następowało nadal, aż cały ekran wypełnił dach pojedynczego budynku. Prowadzący entuzjastycznie powiedział, że teraz nastąpi rewolucja. Obraz znowu zaczął się powiększać i przekroczył granice domostwa ukazując jego wnętrze. W elegancko urządzonym salonie dostrzegłem jakiegoś mężczyznę drzemiącego na fotelu. Powiększanie następowało nadal i kamera wstąpiła w jego ciało pokazując jego narządy wewnętrzne. Żyły zaczęły przypominać skomplikowany rurociąg. 
Pojedyncze krwinki stały się wielkie jak światy. W końcu można było dostrzec komórki, a potem atomy. Proces powiększania postępował dalej aż zobaczyłem rozedrgane włókna. Na tym prezentacja się skończyła z zastrzeżeniem, że to jeszcze nie koniec. Udałem się na kilka koncertów nie znanych mi zespołów. Pożegnałem kolegów i koleżanki. Ku mojemu zaskoczeniu jedna z nich mnie pocałowała. Po chwili spotkałem siostrę z jej mężem. Prowadził dużą ciężarówkę i powiedział, żebym wsiadł szybko do środka, to mnie podwiezie. Patrząc po drodze przez okna spostrzegłem, że pola i lasy po obu stronach drogi są zalane mętną wodą jak podczas powodzi. 
Dojechaliśmy do jakiegoś zamku i przekroczyliśmy jego mury. Weszliśmy do jakiejś kaplicy. Ktoś przetrzymywał tam zakładników, a przy okazji odbywała się jakaś ceremonia. Nieoczekiwanie na ratunek przybyła małpa o białej sierści i wszystkich uwolniła.

środa, 19 września 2012

Tabula Rasa... ?

Spojrzałem przez okno na rozgwieżdżone nocne niebo. Mrok rozświetlił samolot. Nie miał lewego skrzydła, a z miejsca w którym powinno się znajdować, buchały potężne płomienie. Samolot wpadł w korkociąg i spadał kierując się w stronę lotniska. Zniknął za wysokim wieżowcem i po chwili zobaczyłem błysk i  słup szaro-czarnego dymu. Spojrzałem na telefon. Ktoś próbował się do niego włamać. Oprogramowanie próbowało do tego nie dopuścić, ale nie radziło sobie za dobrze. Zostawiłem więc telefon i udałem się do innego pokoju. Usiadłem na wygodnym fotelu. 
Dopiero po chwili zauważyłem, że na kanapie naprzeciwko mnie leniwie wyleguje się ogromna jaszczurka. Przypominała trochę Agamę Brodatą o jaskrawo  pomarańczowo-zielonej barwie. Wielkością przewyższała jednak nawet Warana z Komodo. Uniosła nieco głowę i w niby uśmiechu pokazała wachlarz cienkich i ostrych zębów przypominających igły. Były czyste i śnieżnobiałe.  Nie chcąc prowokować gada do ich użycia, wyszedłem do kuchni. Był dzień. Spojrzałem przez okno. Na zewnątrz stał czołg pomalowany w barwy maskujące. 
Po jego prawej stronie znajdował się wojskowy Hammer, a po lewej  ustawiono kuchnię polową. Unosił się z niej biały dym. Wszędzie krzątali się żołnierze. Usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem Ją. Poprosiła mnie o czystą kartkę papieru. Zacząłem poszukiwania, ale nie mogłem żadnej znaleźć. Wszystkie były zadrukowane lub zapisane. Sprawdziłem w drukarce, ale kaseta na papier była pusta. Zajrzałem do biurka. 
Zacząłem przeglądać stare zeszyty, ale i one były zapisane, przeważnie nutami. Dostrzegłem w końcu kopertę, której nie zdążyłem wcześniej otworzyć, a leżała chyba od dawna. Rozdarłem krawędź cienkim sztyletem, a w środku znajdowała się poszukiwana czysta kartka białego papieru… 

niedziela, 9 września 2012

Jaskinia Fauna

Chodziłem po górach i dotarłem do wejścia do jaskini. Wszedłem tam i spotkałem liczną grupę dziewczyn. Większość z nich to moje koleżanki ze szkoły podstawowej i liceum. Doszliśmy do wielkiej konstrukcji wewnątrz jaskini. Schody pięły się w górę przechodząc przez budynek przypominający kopalnię połączoną z wiktoriańskim, opuszczonym dworkiem. Wszędzie były pajęczyny i kurz. Drewniane elementy skrzypiały złowieszczo strasząc część moich koleżanek. Spytałem się dokąd i po co zmierzamy. 
Odpowiedziały, że ktoś został porwany, chyba jakiś kolega, przez Cthulhu lub innego Wielkiego Przedwiecznego. Schody zaczęły się wić spiralnie w górę wokół skalnego szybu. Doprowadziły nas do drewnianej platformy na szczycie góry. Na niej stała dziwna postać, która przypominała trochę Fauna i odrobinę diabła Piszczałkę (z filmu "Przyjaciele Wesołego Diabła", który oglądałem w dzieciństwie). Wzbudził ogólne 
przerażenie, ale nie u mnie. Widziałem, że sam był przerażony. Porozmawiałem z nim i przekazał mi kilka wskazówek. Udałem się do średniowiecznego miasta otoczonego murem. Strażnicy wpuścili mnie przez bramę. Ujrzałem mnóstwo straganów. Odbywał się tam jakiś jarmark lub festyn. Jakieś dziecko płakało. Zgubiło się. Zaopiekowałem się dziewczynką i zaczęliśmy szukać jej rodziców. Weszliśmy brukowaną uliczką na 
najwyższe wzniesienie w mieście. Była tam wielka zjeżdżalnia, którą postanowiliśmy zjechać. Dotarliśmy nad brzeg morza. Czekała tam moja siostra wraz ze swoim mężem. Dziewczynka pobiegła radośnie do niej...

sobota, 1 września 2012

Helikopter nad plażą


Przede mną rozpościerała się piękna i szeroka plaża. Złoty piasek odbijał promienie słoneczne. Morskie fale robiły się coraz większe. Każda fala docierała dalej w głąb lądu. Rodzina siedziała na kocu tuż przy samym skraju plaży, gdzie wyrastały skaliste i niemal pionowe klify. Woda dotarła już prawie do nich. Postanowiłem obudzić ojca, który prażył się na słońcu. Powiedziałem by schował swój czytnik książek, który niedbale leżał na kocu. Pozostali członkowie rodziny też zaczęli się pakować i po chwili wchodziliśmy już po kamiennych schodach wykutych w skale. 
Doszliśmy do przeszklonego budynku o ciekawej i nowoczesnej rzeźbie architektonicznej. Był to terminal. Musieliśmy się spieszyć, ponieważ za chwilę miał być nasz lot. Przeciskaliśmy się przez tłumy ludzi. Niestety się rozdzieliliśmy. Nagle złapała mnie starsza, gruba kobieta, o niezbyt miłej aparycji. Odepchnęła mnie i na siłę przepychała się przez tłum niczym taran, mrucząc pod nosem, że chce się dostać do Paryża. Ja również wtopiłem się w ludzką masę, a następnie dotarłem do długich ruchomych schodów. Będąc już na górze dostrzegłem siostrę za bramką w oddali. Weszła na pokład śmigłowca, który zaczął się powoli wznosić. 
Podszedłem do szyby z pleksiglasu. Śmigłowiec wystartował z okrągłej platformy wystającej poza obrys budynku. Platforma otoczona była szklanymi ekranami. Śmigłowiec zawisł na chwilę nieruchomo w powietrzu. Był czarny, smukły i posiadał dwa zestawy śmigieł głównych, jeden nad drugim. Każdy obracał się w innym kierunku. Śmigło ogonowe było częściowo zabudowane. Helikopter nagle odwrócił się, tak, że śmigła były teraz na dole, a płozy u góry. W takiej pozycji zbliżył się ponownie do lądowiska. Powoli, ale stabilnie obniżał pułap lotu, aż niemal musnął podłoże. Średnica lądowiska z przeźroczystymi panelami była jedynie o pół metra większa od średnicy łopat wirnika. 
Bałem się, że w każdej chwili może dojść do katastrofy. Podeszła do mnie stewardesa i powiedziała, żebym się nie martwił, bo to najlepszy pilot i często lubi się tak popisywać przed turystami. Śmigłowiec znowu oddalił się od platformy, przybrał normalną pozycję i odleciał w stronę nadmorskich klifów. Po jakimś czasie wrócił i bezpiecznie wylądował. Pobiegłem na lądowisko obsypane drobnym, białym żwirem. Coś się tam poruszało. 
Był to owad z dużymi szczypcami przy końcu odwłoka. Wyglądał jak zausznik potocznie nazywany też szczypawicą. Wszedł mi na rękę i zaczął wgryzać się w skórę. Złapałem go i wyciągnąłem. Położyłem na ziemi i po chwili uciekł...