Wraz z kilkudziesięcioma innymi ludźmi siedziałem w
niewielkiej sali. Panował półmrok, a oświetlona była jedynie scena w rogu. Na podeście stała Anna Varney.
Śpiewała na swym kameralnym koncercie. Zeszła ze sceny i przechodząc między
krzesłami na widowni, podeszła do mnie. Wyciągnęła do mnie dłoń, więc ją
chwyciłem i wstałem. Zaprowadziła mnie na scenę i zaczęliśmy tańczyć. Poczułem
się wyróżniony. Niespodziewanie spróbowała mnie pocałować.
Odepchnąłem ją lekko
i wybiegłem z sali, a ona kontynuowała koncert. Chyba się jej przestraszyłem. Drzwi zamknęły się za mną, a ja znalazłem się
na korytarzu. Widziałem sporo znajomych z liceum, ze studiów oraz poznanych
jeszcze później. Nagle drzwi od sali koncertowej znowu się otworzyły i ku memu
zaskoczeniu zobaczyłem tam Ją. Okazało się, że też była na koncercie. Powoli do
mnie podeszła. Objęła mnie, spojrzała w oczy i zaczęła całować. Długo i namiętnie...
Znalazłem się w namiocie. Wyszedłem na zewnątrz i odkryłem, że
byłem w lesie, a nieopodal znajdowało się jezioro. Była noc i padał intensywny
deszcz. Wróciłem więc do namiotu. Tym razem dostrzegłem tam Ją. Siedziała z
podkurczonymi nogami. Powiedziała, że zamierza się przeprowadzić. Podała nawet
adres. Nazwa ulicy zaczynała się na "P" i była dość długa, a numer
mieszkania to 2310... Znalazłem się w mieście. Miałem złe przeczucia. Natknąłem
się na patrol policji. Zapytałem się ich, czy mogliby mi pomóc odnaleźć adres,
który mi podała.
Zaczęli mnie wypytywać, co wydało mi się podejrzane. Miałem
wrażenie, że już tam byli. Nie wiem dlaczego, ale podałem im fałszywe imię i
nazwisko. Chyba przedstawiłem się jako Marek. Ruszyłem w drogę według ich
wskazówek, a mimo to błądziłem. Przeszedłem obok placu zabaw, na którego środku
znajdował się mały staw rybny. Pływały tam niewielkie pomarańczowe i złote
ryby. W końcu dotarłem do bardzo długiego, szarego i wysokiego wieżowca.
Klatka
schodowa obudowana była rusztowaniem, więc trzeba się było mocno schylić, by do
niej wejść. Będąc już wewnątrz budynku znów musiałem trochę pobłądzić zanim
odnalazłem windę. Sama winda także była osobliwa. Jej długość i szerokość były
na tyle duże, że bez trudu można by tam wjechać autobusem. Nie miała drzwi, ani
żadnych innych zabezpieczeń. Wznosiła się bardzo wolno, a mijane piętra były
bardzo wysokie. Jakieś trzy razy wyższe niż zazwyczaj bywają w blokach.
Wysiadłem na trzecim lub czwartym piętrze.
Odnalazłem mieszkanie z właściwym
numerem i zapukałem. Po chwili drzwi się uchyliły i zobaczyłem tam Ją.
Zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Odkryłem, że mam dla Niej jakiś prezent.
Była to szklana kula. Wewnątrz niej znajdowała się jakaś ciecz. Z dna unosiły
się cztery kolumny z drobnych pęcherzyków powietrza. Każda z nich była
podświetlona światłem o innej barwie, a odcienie się zmieniały.
Między nimi
pływał miniaturowy delfin. W chwili, gdy oboje ją dotknęliśmy przenieśliśmy się
do jakiejś alternatywnej rzeczywistości lub gry. Niewiele z tego pamiętam, ale
było tam dziwnie i opuściliśmy ją. W drzwiach do pokoju dostrzegłem Jej
współlokatora. Zachowywał się dość agresywnie. Wyciągnął nóż i ruszył w Jej
stronę.
Zagrodziłem mu drogę i zostałem dźgnięty w brzuch. W tym samym momencie
drzwi do mieszkania wyważyła policja. Obudziłem się...
Jest to sen z nocy 25/26.05.2012