Jechałem tramwajem. Wysiadłem obok jakichś ruin. Wyglądało to jakby
budynek, a raczej jakiś kompleks przypominający bunkier lub fort, został ścięty
w połowie. Został las kolumn i zbrojeń niczym żebra olbrzymiej bestii. Przeszedłem
kawałek przez las i natknąłem się na kolejne ruiny. Te przypominały rzymską
willę z dziedzińcem i resztkami pokruszonej fontanny na środku. Ogród niegdyś
pewnie piękny i zadbany, całkowicie zdziczał. Mury porósł ognisty bluszcz.
Powoli udałem się w kierunku wciąż majestatycznej fasady budynku. Stąpałem wolno po pokrytej mchem mozaikowej
podłodze. Wnętrze było bardzo jasne, a spowodowane było to zapewne tym, że
brakowało dachu. Miałem się tu z kimś spotkać, ale byłem sam. Na jednej ze ścian
namalowane zostały jakieś diagramy i symbole, niestety całkowicie dla mnie nie
zrozumiałe. Nagle znowu ogarnęło mnie dziwne przeczucie, dziwny niepokój o Nią,
wrażenie, że jest nieszczęśliwa i jakby zagubiona…
Znalazłem się w mieszkaniu w wieżowcu, na jednym z wyższych pięter. Widziałem
je po raz pierwszy i nie kojarzyło mi się z żadnym z miejsc, które pamiętałem,
wydało mi się jednak jakoś dziwnie znajome. Płakało jakieś dziecko. Podszedłem
do pokoju, z którego dobiegało rozpaczliwe łkanie. Na dużym łóżku leżało może
półroczne niemowlę. Piękny chłopiec z ledwo wyłaniającą się czupryną.
Podniosłem go i przytuliłem. Momentalnie przestał płakać i stał się bardzo
spokojny. Chyba nawet się uśmiechnął, tak jakby mnie rozpoznał. Miał piękne
niebieskie oczy.
Wydały mi się nawet jakby znajome. Z kuchni wyszedł mój tata i
powiedział, że musimy się spieszyć, bo taksówka już czeka. Po chwili siedziałem
już w aucie na tylnym lewym siedzeniu z chłopcem leżącym spokojnie w nosidełku,
na moich kolanach. Ciągle się we mnie wpatrywał jak w obrazek. Taksówkarz nagle
zażądał zapłaty z góry i podał bardzo wysoką kwotę. Udało mi się wytargować
bardzo dużą zniżkę. Zapłaciłem za kurs chyba tylko jedną dziesiątą tego, co
sobie zażyczył na początku.
Obok nas przejechał czołg. Przypominał brytyjskiego
Shermana, tyle że pancerz wydawał się być zrobiony z plastiku i pomalowany
stalowo błękitną farbą. Na wieżyczce namalowano wielką czerwoną gwiazdę.
Taksówka dowiozła nas w końcu do ciekawej konstrukcji, przypominającej trochę
Wielki Mur Chiński. Wszedłem do kwadratowej baszty i spotkałem tam kuzyna. Była
tam wystawa jakichś starych urządzeń. Jedno było uszkodzone, ale naprawiłem je
od ręki i zaczęło miarowo terkotać.
Szliśmy od sali do sali. W jednym z
pomieszczeń spotkałem Ją. Spojrzała na mnie, a potem na dziecko, które cały
czas nosiłem w nosidełku i uśmiechnęła się, bardzo szczerze i serdecznie.
Dziecko też się uśmiechnęło i wyciągnęło rączki w Jej kierunku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz