piątek, 9 maja 2014

Atypowe zapalenie płuc



Izba Przyjęć by Dreamlanad Traveller

Tuż przed Świętami Wielkanocnymi dopadła mnie wysoka gorączka. Sięgała 40,4 stopnia C. Udawało się ją zbić za pomocą leków na kilka godzin, po czym znowu rosła do 40. Zaraz po zjedzeniu Śniadania Wielkanocnego, mój tata postanowił zawieźć mnie do szpitala. Ja wolałem tego uniknąć i zgodziłem się na to bardzo niechętnie. Tego dnia  po raz pierwszy od miesięcy mieli przyjść do nas goście. Miałem nadzieję, że się zobaczę z kuzynem, oraz przynajmniej spróbuję części Świątecznych potraw. Jadąc do szpitala sądziłem, że tak jak poprzednim razem, zbiją mi po prostu temperaturę  za pomocą leków i kompresów do 38 i
puszczą z lekami do domu. Niestety zatrzymali mnie na dłużej. Zrobili prześwietlenie i skierowali na oddział. Okazało się, że miałem atypowe zapalenie płuc, czyli takie, którego nie można było wykryć osłuchowo, a pokazało się dopiero na zdjęciu RTG.W sumie w szpitalu zatrzymano mnie na 8 dni. Nafaszerowano mnie miksem antybiotyków, sterydów na regenerację płuc, leków na wątrobę i innych płynów. Planowo miałem mieć podaną kolejną chemię od 24 kwietnia, ale z powodu zapalenia płuc wszystko się odroczyło.  Od leków oberwało się też trochę nerkom i przede wszystkim wątrobie. Enzymy wątrobowe podskoczyły na poziom ponad 260
(norma do 40). Codziennie pobierano mi krew do badań, od 3 do 6 probówek zazwyczaj, a każde takie pobranie było nie lada wyzwaniem dla pielęgniarek. Moje żyły są już w kiepskim stanie, obkurczone i ze zrostami od licznych wkłuć po chemii. Każda próba pobrania krwi, to było w praktyce kilkanaście prób wkłucia się, a przy każdym wkłuciu pielęgniarka poruszała igłą we wszystkie strony w poszukiwaniu krwi. Raz nawet przyszły do mnie dwie pielęgniarki do sali. Jedna usiadła po jednej stronie łóżka, druga po drugiej i obie „szukały krwi”. Troszkę mnie to nawet rozbawiło. Do kompletu dziennych wkłuć dochodziły jeszcze wymiany wenflonów. Tak więc po tym pobycie całe moje ręce, od nadgarstków po ramiona, stały się bardzo barwne. Również i brzuch od zastrzyków przeciwzakrzepowych. Jednym z
podawanych dożylnie leków był silny, ale bardzo skuteczny antybiotyk Klacid. Przeważnie skapywał mi przez półtorej godziny, powodując umiarkowanie silny ból w żyle na odcinku ok. 10 cm od wenflonu. Przedostatniej nocy został podłączony do świeżo założonego wkłucia. Zleciał w ciągu 45 minut, ale czułem wręcz piekielne pieczenie w całym ręku, aż do ramienia. To było uczucie jakby w żyłach płynął roztopiony ołów. Następnego dnia dostałem już ten sam antybiotyk w formie tabletki.

Każdego dnia miałem ciekawych gości. Codziennie na parapecie siadały Kawki. Pewnego dnia jedna z nich postanowiła obdarować mnie patyczkiem. Dar był o tyle niezwykły, że ów badylek był dużo większy od
Prezent od Kawki by Dreamland Traveller
ptaszka, który go dostarczył. Do tej pory jestem pod wrażeniem, bo jednak Kawki to nie takie duże ptaki.
Dzień przed wyjściem powiedziano mi, że mam wrócić do szpitala na kolejną dawkę chemii dokładnie za tydzień. Tak sobie wtedy pomyślałem, że to będzie wspaniały prezent na moje urodziny, bo akurat miały wtedy wypaść. Następnego dnia długo naczekałem się na wypis. Szefowa oddziału cały czas gdzieś znikała, a brakowało tylko jej podpisu. Ostatecznie wypis był gotowy dopiero ok. 16 (w rzeczywistości leżał niepodpisany od ok. 11). Na wypisie natomiast pojawiła się informacja, że podjęto decyzję o zakończeniu chemioterapii. Po kilku dniach miałem stawić się na badania PET FLT. (Jeszcze bardziej zaawansowana tomografia, potrafiąca odróżnić komórki nowotworowe od stanów zapalnych.)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz