Zadzwoniono do mnie ze szpitala z informacją, bym się stawił przed
symulatorem. Tak też uczyniłem. Do szpitala zawiózł mnie przyjaciel i towarzyszył
mi podczas pobytu. Po kilkunastu minutach oczekiwania, wezwano mnie do wejścia
do symulatora. Tak jak poprzednio położyłem się na specjalnym stole z
elementami ograniczającymi ruchy. Stół się uniósł, a maszyna zbliżyła się do
mnie i zatrzymała tuż nad klatką piersiową.
W urządzeniu
tym zamontowano diagnostyczną lampę rentgenowską, co pozwala na dokładną symulację i ustawienie wszystkich niezbędnych warunków radioterapii. Namalowano na mnie kolejne symbole, w tym jeden przypominający celownik, oraz
namalowano kolejne krzyżyki. Zrobiono mi także kilka kolejnych tatuaży w
postaci kropek.
Następnie udałem się na pobranie krwi. Pojawił się problem, ponieważ w zleceniu na pobranie krwi zaznaczono tryb rutynowy, a po godzinie dziesiątej pobierają tylko w trybie pilnym. Co prawda moja lekarka prowadząca dopisała to ręcznie, przybiła pieczątkę i podpisała, ale nie zmieniła zlecenia w systemie. W końcu udało mi się uprosić pielęgniarkę i w końcu łaskawie pobrała mi krew do badania.
Po pobraniu krwi udałem się ponownie do zakładu teleradioterapii w celu odbycia pierwszej radioterapii. Radioterapia prowadzona jest na terapeutycznych akceleratorach liniowych. Jest to urządzenie bardzo podobne do symulatora, tylko zamiast diagnostycznych lamp rentgenowskich emituje fotony i elektrony o wysokich energiach. Poza tym kolimator akceleratora wyposażony jest w system wielolistkowy, który umożliwia praktycznie dowolne modelowanie przekroju wiązki terapeutycznej. Udałem się wraz z technikiem do odizolowanego bunkra, w którym znajdowało się urządzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz