niedziela, 25 maja 2014

Ordo Ab Chao…



Sen sprzed kilku dni...

Pojechałem do miasta, w którym przez prawie rok mieszkałem. Trafiłem do Niej, ale mieszkanie, w którym wynajmowała pokój wyglądało trochę inaczej. W miejscu obok schodów na górę, gdzie powinno znajdować się zejście do piwnicy, było przejście do kolejnego pokoju. Z tamtego pokoju natomiast
można było przejść w lewo do następnego pokoju, a potem do jeszcze następnego, tak że można było przechodząc od pokoju do pokoju przejść przez całe mieszkanie dookoła, powracając do punktu wyjścia. Jej pokój znajdował się też w innym miejscu niż pamiętam, a mianowicie był to pierwszy pokój od lewej od wejścia. Był też
dużo większy. Była smutna, jakby coś rozważała i próbowała poradzić sobie z jakimś dylematem. Nie mówiła za wiele, tylko poprosiła jedną ze swoich współlokatorek, by mnie oprowadziła. Współlokatorki także były inne, niż są w rzeczywistości. Ta, która mnie oprowadzała była sporo niższa ode mnie i miała jasnorude, matowe włosy. Pokazała mi wszystkie pokoje, a potem oprowadziła mnie po ogrodzie. Było tam sporo ziół, ale moją uwagę przykuł okazały krzak białego bzu. Obok natomiast rosła lawenda.

Wróciliśmy do budynku. Przeszliśmy do pokoju współlokatorki i zobaczyłem okno przeglądarki na jej komputerze. Trochę mnie to zdziwiło, a trochę też zaniepokoiło, gdy zobaczyłem, że ma tylko kilka zakładek. Jedna prowadziła do mojego profilu na Facebooku, druga do tego właśnie bloga, a pozostałe do kilku innych moich stron, które kiedyś stworzyłem, a o których praktycznie już zapomniałem.
Poszedłem do Jej pokoju i chciałem zapytać o Jej współlokatorkę, ale nagle się zorientowałem, że powinienem szybko iść na pociąg i jechać do szpitala.
Nie miałem jednak przy sobie ani portfela, ani telefonu. Co dziwniejsze, gdy spojrzałem na siebie, zorientowałem się, że jestem w pidżamie i to tej, której bardzo nie lubię. Granatowej z wzorkami, z przykrótkimi nogawkami i rękawami. Nagle się do mnie odezwała i powiedziała, że o zachodzie słońca zawsze wracają Jej współlokatorzy z zakupów. Zaproponowała, byśmy szybko wyszli na spacer, to zdążymy dojść nad jezioro jeszcze przed zachodem słońca…

Radioterapia



Zadzwoniono do mnie ze szpitala z informacją, bym się stawił przed symulatorem. Tak też uczyniłem. Do szpitala zawiózł mnie przyjaciel i towarzyszył mi podczas pobytu. Po kilkunastu minutach oczekiwania, wezwano mnie do wejścia do symulatora. Tak jak poprzednio położyłem się na specjalnym stole z elementami ograniczającymi ruchy. Stół się uniósł, a maszyna zbliżyła się do mnie i zatrzymała tuż nad klatką piersiową.

W urządzeniu tym zamontowano diagnostyczną lampę rentgenowską, co pozwala na dokładną symulację i ustawienie wszystkich niezbędnych warunków radioterapii. Namalowano na mnie kolejne symbole, w tym jeden przypominający celownik, oraz namalowano kolejne krzyżyki. Zrobiono mi także kilka kolejnych tatuaży w postaci kropek.

Następnie udałem się na pobranie krwi. Pojawił się problem, ponieważ w zleceniu na pobranie krwi zaznaczono tryb rutynowy, a po godzinie dziesiątej pobierają tylko w trybie pilnym. Co prawda moja lekarka prowadząca dopisała to ręcznie, przybiła pieczątkę i podpisała, ale nie zmieniła zlecenia w systemie. W końcu udało mi się uprosić pielęgniarkę i w końcu łaskawie pobrała mi krew do badania.
Po pobraniu krwi udałem się ponownie do zakładu teleradioterapii w celu odbycia pierwszej radioterapii. Radioterapia prowadzona jest na terapeutycznych akceleratorach liniowych. Jest to urządzenie bardzo podobne do symulatora, tylko zamiast diagnostycznych lamp rentgenowskich emituje fotony i elektrony o wysokich energiach. Poza tym kolimator akceleratora wyposażony jest w system wielolistkowy, który umożliwia praktycznie dowolne modelowanie przekroju wiązki terapeutycznej. Udałem się wraz z technikiem do odizolowanego bunkra, w którym znajdowało się urządzenie.

Położyłem się na ruchomym stole i po chwili byłem otoczony przez ramię urządzenia. Na końcu tego ramienia była okrągła półmetrowa końcówka, a wewnątrz okręgu znajdowała się kwadratowa szybka ze skomplikowanym systemem przesłon jak w obiektywie aparatu fotograficznego. Za pomocą wcześniej namalowanych na mnie znaczników, ustawiono odpowiednio urządzenie i wymodelowano
wiązkę elektronów i fotonów, która miała przeszyć moje ciało w odpowiednio dobranych impulsach. Przez kilkanaście minut leżałem nieruchomo, tylko ramię akceleratora się przesuwało i zatrzymywało, aż w końcu zakreśliło pełny okrąg. Sama radioterapia okazała się praktycznie bezbolesna i nie miałem jakichś szczególnych odczuć. Dopiero kilkanaście minut później odczuwałem lekkie pieczenie w gardle i
przełyku, a następnego dnia po kolejnej radioterapii, lekki ból w klatce piersiowej, który na szczęście szybko przeszedł. Pozostałe skutki uboczne, które zauważyłem do tej pory, to wrażenie ciągłego niewyspania i zmęczenie, pomimo snu i zmniejszony apetyt.

niedziela, 18 maja 2014

Planowanie radioterapii



Podziemny tunel łączący budynki szpitala by Dreamland Traveller

Przybyłem do szpitala trochę wcześniej. Recepcjonistka skierowała mnie do pielęgniarki. Po odczekaniu godziny w kolejce, udałem się do gabinetu. Pielęgniarka spisała moje dane i przeprowadziła wywiad na temat mojej choroby. Poinformowała mnie o możliwych licznych skutkach ubocznych związanych z radioterapią oraz o
Podziemny tunel 2 by Dreamland Traveller
zaleceniach. Najgorszy dla mnie jest zakaz kąpieli i używania detergentów w miejscu naświetlania. Do tej pory codziennie wieczorem brałem ciepłą kąpiel. Zalecenie łykania łyżki oleju lnianego przed snem też raczej nie będzie należało do przyjemności. Do tego doszły kolejne restrykcje dotyczące diety. Od tej pory zalecane jest jedzenie papek i zup…

Następnie skierowano mnie do nowo wyznaczonej lekarki prowadzącej. Po kolejnej godzinie oczekiwania zaprosiła mnie do gabinetu. Kolejny wywiad i badanie. Po zbadaniu i przeczytaniu wyników wszystkich badań PET i wypisów, Pani Doktor zaprowadziła mnie do jak to nazwała „Symulatora”. Musiałem rozebrać się od pasa w górę po czym kazano mi się położyć na specjalnym stole z
Znacznik z tatuażem by Dreamland Traveller
miejscami ograniczającymi ruch głowy, nóg i rąk. Z góry opuściła się tuba z kwadratową szybką na środku  emitująca promień lasera na moją klatkę piersiową. Technik poinformował mnie, że jest to aparat rentgenowski z polem wizyjnym. Laser generował obraz na podstawie którego lekarka wymalowała markerem znaczniki w formie krzyżyków na moim ciele. Było ich dokładnie dziewięć i dodatkowo znacznik przypominający literę „T” na Jabłku Adama. Na środku każdego krzyżyka zrobiono mi też czarny tatuaż – kropkę. Te
oznaczenia są już permanentne. Po wyjściu z „Symulatora” udałem się do tomografu. Znowu musiałem się położyć na leżance z ogranicznikami dla głowy, rąk i nóg, po czym się uniosła i wjechała wraz ze mną do dużego pierścienia. Badanie trwało tylko kilka minut, ponieważ ograniczyło się tylko do obszaru klatki piersiowej.

Teraz muszę czekać aż sztab fizyków i lekarzy dokona odpowiednich wyliczeń na podstawie zebranych danych, by ustalić odpowiednią dawkę promieniowania, kąty i długość naświetlań. Mają dzwonić do mnie z informacją kiedy mam się stawić na pierwsze naświetlanie. Potem będę musiał na nie chodzić codziennie przez co najmniej cztery tygodnie…

środa, 14 maja 2014

Ruiny...



Jechałem tramwajem. Wysiadłem obok jakichś ruin. Wyglądało to jakby budynek, a raczej jakiś kompleks przypominający bunkier lub fort, został ścięty w połowie. Został las kolumn i zbrojeń niczym żebra olbrzymiej bestii. Przeszedłem kawałek przez las i natknąłem się na kolejne ruiny. Te przypominały rzymską willę z dziedzińcem i resztkami pokruszonej fontanny na środku. Ogród niegdyś pewnie piękny i zadbany, całkowicie zdziczał. Mury porósł ognisty bluszcz.
Powoli udałem się w kierunku wciąż majestatycznej fasady budynku.  Stąpałem wolno po pokrytej mchem mozaikowej podłodze. Wnętrze było bardzo jasne, a spowodowane było to zapewne tym, że brakowało dachu. Miałem się tu z kimś spotkać, ale byłem sam. Na jednej ze ścian namalowane zostały jakieś diagramy i symbole, niestety całkowicie dla mnie nie zrozumiałe. Nagle znowu ogarnęło mnie dziwne przeczucie, dziwny niepokój o Nią, wrażenie, że jest nieszczęśliwa i jakby zagubiona…
Znalazłem się w mieszkaniu w wieżowcu, na jednym z wyższych pięter. Widziałem je po raz pierwszy i nie kojarzyło mi się z żadnym z miejsc, które pamiętałem, wydało mi się jednak jakoś dziwnie znajome. Płakało jakieś dziecko. Podszedłem do pokoju, z którego dobiegało rozpaczliwe łkanie. Na dużym łóżku leżało może półroczne niemowlę. Piękny chłopiec z ledwo wyłaniającą się czupryną. Podniosłem go i przytuliłem. Momentalnie przestał płakać i stał się bardzo spokojny. Chyba nawet się uśmiechnął, tak jakby mnie rozpoznał. Miał piękne niebieskie oczy.
Wydały mi się nawet jakby znajome. Z kuchni wyszedł mój tata i powiedział, że musimy się spieszyć, bo taksówka już czeka. Po chwili siedziałem już w aucie na tylnym lewym siedzeniu z chłopcem leżącym spokojnie w nosidełku, na moich kolanach. Ciągle się we mnie wpatrywał jak w obrazek. Taksówkarz nagle zażądał zapłaty z góry i podał bardzo wysoką kwotę. Udało mi się wytargować bardzo dużą zniżkę. Zapłaciłem za kurs chyba tylko jedną dziesiątą tego, co sobie zażyczył na początku.
Obok nas przejechał czołg. Przypominał brytyjskiego Shermana, tyle że pancerz wydawał się być zrobiony z plastiku i pomalowany stalowo błękitną farbą. Na wieżyczce namalowano wielką czerwoną gwiazdę. Taksówka dowiozła nas w końcu do ciekawej konstrukcji, przypominającej trochę Wielki Mur Chiński. Wszedłem do kwadratowej baszty i spotkałem tam kuzyna. Była tam wystawa jakichś starych urządzeń. Jedno było uszkodzone, ale naprawiłem je od ręki i zaczęło miarowo terkotać.
Szliśmy od sali do sali. W jednym z pomieszczeń spotkałem Ją. Spojrzała na mnie, a potem na dziecko, które cały czas nosiłem w nosidełku i uśmiechnęła się, bardzo szczerze i serdecznie. Dziecko też się uśmiechnęło i wyciągnęło rączki w Jej kierunku…