środa, 19 czerwca 2013

Ciepły wiatr

Wolno dreptałem po równym i soczystozielonym trawniku na szczycie niewielkiego wzgórza. Wokół mnie wyrastały trzy wieżowce z wielkiej płyty. Obserwowałem kilkanaście sokołów wędrownych, które leciały zgodnie w szyku, choć zazwyczaj są samotnikami. Musiały natrafić na jakiś komin ciepłego powietrza, ponieważ szybując zaczęły się wznosić po spirali do góry. 
Kilkunastu dresiarzy w oddali, przesadnie rozłożyście kroczyło tworząc zwartą watahę. Też odkryli ten powietrzny fenomen i zaczęli skakać na dwa metry do góry, podwiewani przez wiatr. Ich skoki przypominały wyczyny astronautów na księżycu. W końcu i ja zbliżyłem się do obszaru na którym występowało to zjawisko. Zacząłem delikatnie podskakiwać, a ciepłe i przyjemne powietrze oplatało me ciało, wznosząc je delikatnie do góry i spowalniając, gdy grawitacja zaczynała przeważać. Wykonałem kilka takich podskoków, gdy nagle zjawisko się wzmogło. Mój kolejny skok ku memu przerażeniu wyniósł mnie na wysokość piątego piętra. 
Powietrze wydawało się teraz wirować wokół jednego z wieżowców, a ja byłem skazany na jego łaskę. Zatoczyłem pełen okrąg wokół budynku i coraz bardziej rozpędzony zacząłem opadać. Obniżałem wysokość po niezwykle płaskiej trajektorii. W końcu ten niewiarygodny powiew zmusił mnie do nieuchronnego spotkania z ziemią, poniewierając mną bez skrupułów. Ostatecznie ten manewr został nieco zamortyzowany przez krzaki w ostatniej fazie. Otrząsnąłem się po tych przeżyciach i odkryłem w owych zaroślach niezwykły przedmiot. Był to żółty cylinder przykryty czerwonym stożkiem, wysokości ze trzydziestu centymetrów. Pastelowymi odcieniami barw przypominał dziecięcą zabawkę. 
Nagle ów stożek zaczął się unosić na niebieskiej tyczce, która wyrosła z cylindra. Stożek przy tym migał czerwonym światłem. Uniósł się na wysokość kilku metrów, a wszystkiemu towarzyszyła melodia jak z  pozytywki. Dobrze ją znałem. Był to utwór Taikatalvi mojego ulubionego zespołu Nightwish. Uświadomiłem sobie, że nie słuchałem żadnego ich utworu od kilku miesięcy z wyjątkiem imprezy z muzyką fińską, na której byłem w połowie kwietnia.

niedziela, 9 czerwca 2013

Ostatni nieśmiertelni na gigantycznym statku kosmicznym

Byłem na pokładzie gigantycznego statku kosmicznego. Na tym poziomie znajdowało się miasto.
Liczne kamienice i brukowane ulice przypominały te budowane na ziemi. Na statku odbywała się
zażarta walka między normalnymi ludźmi, a nielicznymi już przedstawicielami nieśmiertelnych.
Byłem jednym z nich. 
Nasza nieśmiertelność polegała na tym, że nie umieraliśmy ze starości, ale poza tym nie różniliśmy się od innych ludzi. Byliśmy tak samo podatni na choroby i obrażenia. Ludzie nie mogli zaakceptować naszej odmienności. Miałem przekonanie, że jestem po stronie "dobra", że byliśmy opiekunami, a atakujący nas byli bezmyślni i "źli". Zabarykadowaliśmy się w
niewielkim pubie. 
Przypominał mi jeden z tych, które odwiedziłem kiedyś w Dublinie. Długa
czerwona lada barowa, a wzdłuż niej pojedyncze stoliki. Zabarykadowaliśmy drzwi w
akompaniamencie kul przeszywających drewniane drzwi. Przemknęliśmy pochyleni, by unikać
zabłąkanych pocisków i dotarliśmy do klatki schodowej. Godzinami wchodziliśmy na coraz wyższe,
bardziej zewnętrzne poziomy statku, aż dotarliśmy do poziomu handlowo-parkowego. 
Rozległe przestrzenie przypominały galerie handlowe, z szerokimi chodnikami, ławkami i skwerami.
Kilkadziesiąt metrów wyżej był szklany sufit o kilkunastometrowej grubości, przez który widać
było przestrzeń kosmiczną. Wzdłuż szerokich spacerowo-parkowych alei wyrastały galerie i sklepy.
Wszystkie  miały wielkie przeszklone witryny. Światła były przygaszone do ułamka swojej mocy, a rozległe przestrzenie puste. 
Chyba właśnie była symulacja nocy. Szliśmy dalej, aż dotarliśmy do
naszych ciasnych kajut mieszkalnych. Były w nich tylko rzędy piętrowych łóżek i skrzynie na rzeczy osobiste i ubrania. Uświadomiłem sobie, że jestem bosy i nie mogę znaleźć butów. Nagle rozbrzmiał komunikat, że ostatni pociąg odjedzie za 9 minut. 
Był to bardzo szybki pociąg
magnetyczny w samym centrum statku. Mimo to dotarcie z jednego końca statku kosmicznego na drugi trwało kilka godzin. Wiedziałem, że ten komunikat oznacza, że przegrywamy, a ja nie zdążę do niego dotrzeć. 
Nawet gdybym dobiegł do najbliższej windy, zjazd do wnętrza trwałby piętnaście minut. Segment w którym byłem miał zostać zniszczony, a ja razem z nim.

sobota, 8 czerwca 2013

Rubinowa gwiazda i ciasteczkowy bałwan

Jechałem z tatą samochodem. Była głęboka noc. Mrok rozpraszały jedynie reflektory auta. Ściany drzew ciągnęły się monotonnie po obu stronach drogi. W końcu dojechaliśmy nad jezioro. Usiadłem na trawie i spojrzałem do góry. Niebo przybrało niesamowitą barwę. Opalizowało ciekawym odcieniem zieleni i jakby emanowało wewnętrzną poświatą. 
To niezwykłe zjawisko tworzyło kształt kraba. Dostrzegłem też niezwykłą gwiazdę. Była dużo jaśniejsza od pozostałych i miała intensywnie głęboką czerwoną barwę niczym rubin. Nagle dostrzegłem jakiś ruch. Pobiegłem w tamtą stronę i rozpoznałem nasze auto, które zaczęło staczać się ze wzniesienia. Nie mogłem nic zrobić. Po chwili, już trochę rozpędzone, uderzyło w inny samochód. 
Zderzenie nastąpiło w miejscu pasażera z przodu, czyli tam, gdzie zazwyczaj siedziałem. Co dziwne wgniecenie było idealnie równe o koncie 90 stopni. Miejsce pasażera po prostu przestało istnieć. Poszedłem do lasu i trafiłem na polankę. Była cała pokryta śniegiem i oświetlona ciepłym beżowym światłem. 
Czułem na niej zapach ciasteczek, a na samym jej środku dostrzegłem bałwana. Wydawało mi się, że się porusza i że to on był źródłem przyjemnego zapachu.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Córki…? Syn…? Tajniki Sztuki?

Byłem w mieszkaniu mojej babci. Ktoś mnie zawołał z drugiego pokoju. Udałem się tam. Na kanapie siedziały dwie młode, niebieskookie dziewczynki. Mogły mieć z 11 lat. Obie miały ciemne włosy związane w kucyki. Dziewczynki były bliźniaczkami. Co dziwne były moimi córkami. Sprawiały sporo problemów wychowawczych i nie potrafiły długo usiedzieć w jednym miejscu. Miałem im pomóc w nauce tanga, na jakieś zajęcia muzyczne w szkole. Ubrały się w czerwone spódnice z falbanami, sięgające aż do ziemi. Potem pokazały mi jak tańczą flamenco. Wychodziło im to rewelacyjnie. 
Po chwili do pokoju wszedł chłopiec z dziewczynką. Też byli bliźniakami, tylko młodszymi o kilka lat od dziewczynek. Też chyba byłem ich ojcem. Wydawali się być dużo spokojniejsi niż bliźniaczki... Byłem w mieście. Miałem się spotkać z moim przyjacielem reżyserem. Chciał porozmawiać o nowym projekcie filmowym. Chciałem wejść do zabudowanego, kawiarnianego ogródka, ale kelner zagrodził mi drogę. 
Twierdził, że niedługo zamykają. Spostrzegłem przyjaciela przez okno. Rozmawiał z jakimś znanym aktorem. Dostrzegł mnie i skinął na kelnera by mnie wpuścił. Opowiadał z pasją o swoim nowym filmie. Miała to być komedia romantyczna w uniwersum magów. 
Opowiadał, że niezwykle istotną rolę miała odgrywać Sztuka (określenie na prawdziwą magię) i wiążące się z nią niebezpieczeństwa w postaci Paradoksów.