Zmarła moja koleżanka i zostałem powiadomiony o pogrzebie.
Udałem się na cmentarz i dołączyłem do ludzi zgromadzonych przy grobie.
Usłyszałem dziwny świszczący hałas, który zaczął się nasilać. Zerwał się wiatr,
a ludzie zaczęli uciekać w różne strony. Stałem zaskoczony w miejscu. Powietrze
zaczęło wirować, a ja byłem w samym centrum tego zjawiska. Zacząłem unosić się
do góry. Szalony wiatr uniósł mnie na kilkanaście metrów.
Kiedy zaczynałem
opadać, znów mnie podbijał podmuchem do góry. Ktoś rzucił mi linę i ściągnął na
ziemię. Mężczyzna był ojcem zmarłej koleżanki. Wyszliśmy z cmentarza i
wędrowaliśmy przez centrum starego miasta. Mijane kamienice były stare, ale
odnowione. Doszliśmy do biało zielonego, wojskowego autobusu. Mężczyzna wsiadł
do niego i zawiózł mnie do innego miasta. W drodze opowiadał o tym, że jest
wojskowym wykładowcą, a jego syn służy w Iraku.
Wysadził mnie przy jakimś parku ogrodzonym płotem. Idąc przed siebie dotarłem do zbocza pokrytego soczyście zieloną i idealnie przyciętą trawą. Bawiły się na nim liczne rodziny z dziećmi i urządzały sobie pikniki. Schodząc po nim widziałem niebieskie i żółte polne kwiaty. Dostrzegłem też czerwoną wyspę w zieleni. Z początku myślałem, że to maki, ale zbliżając się zobaczyłem, że to kępki intensywnie czerwonych, gąbkowatych mchów.
Na samym dole zbocza znajdowała się ciekawa kawiarnia. Zbudowana była z kilkunastu wielkich, białych kolców wyrastających z ziemi, a między nimi rozciągnięty był biały, elastyczny materiał, lekko falujący na wietrze. Spotykam tam Ją. Siedziała przy stoliku postawionym na trawie i popijała kawę z białej porcelanowej filiżanki. Ubrana była w białą wiktoriańską suknię i gorset.
Jej płomienne włosy delikatnie muskał wiatr, który także poruszał wielkie okrągłe kolczyki, zdobiące Jej uszy. Wyglądała pięknie. Razem poszliśmy zwiedzać miasto. Spotykaliśmy zaniedbanego i przestraszonego chłopca. Zajęliśmy się nim, a on z wdzięczności oprowadził nas po mieście. Prowadził nas drogami, którymi sami nigdy byśmy nie zdecydowali się pójść. Chodziliśmy po dachach i dotarliśmy do szklanej kopuły. Z zaciekawieniem zajrzeliśmy przez nią do wnętrza budynku.
W sali pod nią odbywał się koncert skrzypcowy. Młoda skrzypaczka dała niezwykły pokaz swoich umiejętności. Po koncercie zbudowano coś na wzór wybiegu, jak na pokazach mody i odbyła się prezentacja rasowych psów i kotów...
Wysadził mnie przy jakimś parku ogrodzonym płotem. Idąc przed siebie dotarłem do zbocza pokrytego soczyście zieloną i idealnie przyciętą trawą. Bawiły się na nim liczne rodziny z dziećmi i urządzały sobie pikniki. Schodząc po nim widziałem niebieskie i żółte polne kwiaty. Dostrzegłem też czerwoną wyspę w zieleni. Z początku myślałem, że to maki, ale zbliżając się zobaczyłem, że to kępki intensywnie czerwonych, gąbkowatych mchów.
Na samym dole zbocza znajdowała się ciekawa kawiarnia. Zbudowana była z kilkunastu wielkich, białych kolców wyrastających z ziemi, a między nimi rozciągnięty był biały, elastyczny materiał, lekko falujący na wietrze. Spotykam tam Ją. Siedziała przy stoliku postawionym na trawie i popijała kawę z białej porcelanowej filiżanki. Ubrana była w białą wiktoriańską suknię i gorset.
Jej płomienne włosy delikatnie muskał wiatr, który także poruszał wielkie okrągłe kolczyki, zdobiące Jej uszy. Wyglądała pięknie. Razem poszliśmy zwiedzać miasto. Spotykaliśmy zaniedbanego i przestraszonego chłopca. Zajęliśmy się nim, a on z wdzięczności oprowadził nas po mieście. Prowadził nas drogami, którymi sami nigdy byśmy nie zdecydowali się pójść. Chodziliśmy po dachach i dotarliśmy do szklanej kopuły. Z zaciekawieniem zajrzeliśmy przez nią do wnętrza budynku.
W sali pod nią odbywał się koncert skrzypcowy. Młoda skrzypaczka dała niezwykły pokaz swoich umiejętności. Po koncercie zbudowano coś na wzór wybiegu, jak na pokazach mody i odbyła się prezentacja rasowych psów i kotów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz