Dostałem w spadku starą kamienicę po pradziadkach.
Postanowiłem się do niej udać i zobaczyć jak wygląda i w jakim jest stanie.
Przeszedłem ciemnym korytarzem i wszedłem do pierwszej napotkanej izby. Jej groteskowość
mnie zaskoczyła. Pokój miał trójkątny kształt, a każda ściana wydawała się
zupełnie nie pasować do sąsiedniej. Jedna pokryta była pasiastą tapetą z
ornamentowymi wzorami.
Drugą obklejono puzzlami. Pomimo iż elementy pasowały do
siebie kształtem nie tworzyły żadnego wzoru. Były pomieszane. Trzecią zdobiły
wydzieranki z gazet tworząc różne makabryczne kolaże. Sufit pokrywał wyblakły
fresk z cherubinami pląsającymi w
chmurach. Przy jednej ze ścian stała wielka drewniana szafa. Otwierając ją
wywołałem małą lawinę ubrań. Nagle jedno z nich jakby ożyło. Pomięty strój
pilota myśliwca zaczął się do mnie zbliżać próbując opleść się wokół mnie.
Chwyciłem go i z całej siły cisnąłem o ścianę. Osunął się po niej tworząc
bezwładny stos u jej dolnej krawędzi. Po chwili ożyła biała bufiasta suknia.
Natychmiast opuściłem pokój i zamknąłem za sobą drzwi. Wyszedłem z budynku.
Kamienica miała wewnętrzny dziedziniec. Stało na nim bardzo stare i zaniedbane
auto. Opony i czarne grube uszczelki przy oknach pokruszyły się ze starości, a
karoseria nabrała rudawej barwy od rdzy. Nieopodal porzucono stary fotel, który
teraz służył za posłanie dla gromadki kotów.
Po chwili na dziedzińcu zjawił się
rzeczoznawca, który miał wycenić nieruchomość. Tym razem weszliśmy innym
wejściem. Przeszliśmy przez pomieszczenie z wypchanymi zwierzętami i dotarliśmy
do bardzo przestronnej sali. Na ścianach wisiały stare poczerniałe obrazy, a na
kolumnach i półkach stały białe gipsowe rzeźby. Liczne gabloty nadawały
pomieszczeniu niemal muzealny charakter.
Przechodząc obok nich zobaczyłem stary
sprzęt medyczny. Wielka szklana strzykawka ze stalowymi elementami leżała obok
młoteczka do opukiwania stawów i stetoskopu. W kolejnej były narzędzia
archeologiczne, małe kilofy i cały zestaw pędzelków. Towarzyszyły im malutkie
ludzkie czaszki, ale nie dziecięce, a raczej normalne czaszki pomniejszone w
jakimś tajemniczym szamańskim procesie.
Ostania gablota kryła prawdziwe skarby.
Srebrnej i złotej biżuterii towarzyszyły klejnoty i wielki jak kurze jajo,
idealnie oszlifowany szmaragd. W narożnej części pomieszczenia dostrzegłem
grubą ceramiczną rurę. Była pęknięta. Przyglądając jej się uważniej dostrzegłem
ukryty w jej wnętrzu stary zwój wykończony mosiężnymi zdobieniami na
krawędziach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz