Udałem się na spacer z rodzicami i z kolegą oraz jego
rodzicami. Byliśmy młodzi, w wieku około dziewięciu lat. Schodziliśmy stromą
ulicą, a na samym dole zatrzymaliśmy się przy szarej kamienicy. Miało być tam
jakieś ciekawe wydarzenie. Chyba jakieś pokazy grup artystycznych i wystawy.
Wsiadłem do małej i ciasnej kabiny windy. Wjechałem nią na drugie piętro. Sama
winda była nietypowa. Przypominała drewnianą skrzynię i była wciągana za pomocą
liny przez dwóch chłopaków. Wysiadłem i rozejrzałem się po pomieszczeniach.
Nagle podłoga pode mną zaczęła trzeszczeć niepokojąco. Usłyszałem odgłos
pękania. Szybko podbiegłem do narożnika pokoju w nadziei, że będzie to
najstabilniejsze miejsce w pomieszczeniu. Niestety nie było. Pajęczyna pęknięć
błyskawicznie pokryła podłogę i po chwili całkowicie się rozpadła. Spadałem
długo, uderzyłem w podłogę na niższym piętrze, przebiłem ją i spadałem dalej,
bez końca...
...Siedziałem w mieszkaniu kuzynów ze śląska. Dostrzegłem także
córkę znajomych rodziców, która w śnie występowała w roli kuzynki. Grała w
jakąś grę na komputerze. Chyba był to snowboard i szło jej rewelacyjnie. Jak
skończyła, spojrzała na mnie i powiedziała, żebym wziął parasol i skierowała
znacząco wzrok na ścianę. Na specjalnie przygotowanym uchwycie spoczywał
kolorowy, ale w ciemnych odcieniach, parasol. Podniosłem go, a ona powiedziała,
że należał do jej koleżanki. Ponoć właśnie zamierzała się wyprowadzić i szukała
kogoś, kto zająłby jej pokój.
Mieszkała w budynku PCK. Odpowiedziałem, że to rozważę.
Po chwili przyszli kuzyni. Byli na występie jakiegoś kabaretu, ale stwierdzili,
że był do bani. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy na statek. Rzeka wylała i miała głęboki
rdzawy kolor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz