Dyrektor fabryki czekolady oprowadzał mnie po zakładzie.
Przemierzaliśmy rozległe hale z wielkimi kadziami wypełnionymi płynną, brązową
masą. Wielkie maszyny produkowały batony, pralinki i cukierki. Były ich setki o
różnych kolorach i smakach. Przejeżdżały na taśmach transmisyjnych przez
słodkie wodospady czekolady.
Samej czekolady były dziesiątki odmian, zaczynając
od białej, przez mleczną, gorzką, a kończąc na przeróżnych kombinacjach tychże. Dyrektor
zachęcał mnie do degustacji i prosił o wyrażenie opinii na temat ich smaku.
Szczególnie zasmakowały mi praliny w delikatnej, białej i kruchej czekoladzie.
Wyszliśmy na wewnętrzny dziedziniec. Charakterystycznym elementem był wysoki
komin zbudowany z ciemnożółtej cegły o kilkunastometrowej średnicy. Nagle
usłyszałem alarm i wszyscy pracownicy zaczęli wbiegać na komin po krętych
metalowych schodach, wijących się wokół niego. Wbiegłem za nimi, trzymając się mocno poręczy. Z góry
widziałem meandrującą i dziką rzekę przepływającą tuż obok fabryki.
Z innej
strony dostrzegłem domki jednorodzinne, a niedaleko także swój dom. Alarm w
końcu ucichł, więc zeszliśmy i kontynuowałem zwiedzanie fabryki łakoci. Ekipa sprzątająca kończyła sprzątać dziedziniec z fali słodkiej czekolady, która go wcześniej zalała...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz