poniedziałek, 25 czerwca 2012

Zagubione sny, zagubiona nadzieja...




Znowu noc,
bezgwiezdna noc...
I księżyc znika!
Pogardza mną...
W ciemności tylko trwam,
nadziei nie ma w niej,
A cisza krzykiem swym 
bezbronny dręczy cień...

czwartek, 21 czerwca 2012

Królowa bez twarzy


Wyruszyłem na wycieczkę do niewielkiej, ale malowniczej mieściny. Domki wyglądały na zabytkowe, ale były w dobrym stanie. Wszedłem do sklepu. Odbywała się tam promocja na bilety autobusowe. Każdy klient dostawał po pięć sztuk owiniętych banderolą, za darmo. Brało się je z dużego wiklinowego kosza. Podchodząc zauważyłem, że siedzi w nim Michał Koterski i podaje po pakiecie z charakterystycznym dla siebie, nieco głupkowatym uśmiechem. 
Wziąłem podany przez niego pakiet i wyszedłem. Udałem się za miasto. Rozciągały się tam przepiękne zielone wzgórza przyprószone wrzosowiskami, jak w Irlandii. Gdy wspiąłem się na jedno z wyższych wzniesień, spostrzegłem zbliżającą się do mnie kolejkę linową. Wagonik się zatrzymał, więc do niego wszedłem. Podróż odbywała się od wzgórza do wzgórza. Ostatecznie wagon zmierzał w kierunku masywnego zamku. 
Podobno mieszkała tam jakaś przerażająca królowa bez twarzy. Wyskoczyłem z kolejki tuż za murami zamku. Miałem wrażenie, że nie powinienem tam być. Ukrywałem się więc, dyskretnie przemierzając kolejne komnaty zamku. Jedna z nich zwróciła moją uwagę. Były tam dziesiątki kobiecych twarzy umieszczonych na stojakach oraz równie dużo peruk. 
Twarze wyglądały na prawdziwe jakby zostały wycięte z ludzkich głów. Usłyszałem odgłos zbliżających się kroków. Szybko skryłem się za jedną z szaf. Po chwili do pokoju wkroczyła kobieca postać w płaszczu z kapturem, który całkowicie zasłaniał jej twarz. Stanęła przy jednym z regałów, odwrócona do mnie plecami. Sięgnęła po jedną z twarzy i założyła ją niczym maskę. Obróciła się. 
Dostrzegłem napiętą twarz młodej, bladej kobiety. Dopasowała sobie ją dokładnie i sięgnęła po czarną perukę. Wymknąłem się gdy była zajęta dobieraniem najodpowiedniejszej peruki. Usłyszałem płacz dziecka. Pobiegłem w tamtym kierunku i dotarłem do lochu. Niemowlę było zamknięte w klatce wiszącej na grubym łańcuchu. Uwolniłem je i uspokoiłem. Jakoś udało mi się niepostrzeżenie opuścić zamek. Wiedziałem, że to jest ważne dziecko i muszę je chronić. 
Biegłem w stronę wieżowca. Gdy byłem już kilkadziesiąt metrów od niego, postanowiłem się zatrzymać przy kępie krzaków i rozejrzeć, czy jest bezpiecznie. 
Nagle w wieżowcu pojawił się gęsty jasnoszary dym, a może to był pył. Wydawał się być niemal żywy. Widziałem jak wypełnia cały budynek. Piętro po piętrze, od parteru, aż po dach. W chwili gdy dotarł na sam szczyt budynku nastąpiła wielka eksplozja, równocześnie wybijając wszystkie okna i spowijając cały budynek jasnym pomarańczowobiałym płomieniem. Byłem przerażony. Wiedziałem, że w środku była moja rodzina.

czwartek, 14 czerwca 2012

Senna pustynia...


Od dłuższego czasu nie pamiętam swoich snów. Właściwie od prawie trzech tygodni. Nie wiem czym to jest spowodowane. Może to i lepiej, bo moje sny stawały się coraz dziwniejsze. Nie mając możliwości opisywania "onirycznych podróży", może napiszę trochę o tym co się u mnie dzieje. Prawie dwa tygodnie temu, spędziłem weekend na Ursynaliach w Warszawie. W końcu zobaczyłem na żywo mój ulubiony zespół, czyli Nightwish'a. 

Szkoda tylko, że ludzie zachowywali się jak bydło i zamiast skupić się całkowicie na chłonięciu muzyki, musiałem niemal walczyć o przetrwanie. Żal mi było młodych dziewczyn, które były niemal miażdżone przez tłum. Poza tym co chwilę przepływało mi nad głową jakieś tłuste i obleśne cielsko. Moim odkryciem na tym festiwalu był Jelonek. Miał świetny kontakt z publiką. Polecam. Bardzo dobrze wypadł też Limp Bizkit. Podróż powrotna pociągiem okazała się dla mnie dość bolesna. Gdy wsiadałem do pociągu, mając obie ręce zajęte niesieniem bagażów, zatoczył się już trochę podchmielony jegomość przede mną i mnie potrącił. 
Spadłem na metalowe stopnie od wagonu, a gdybym się w ostatniej chwili nie zaparł, to pewnie wpadłbym między peron, a pociąg. Jakoś się spiąłem i wysiłkiem woli wpełzłem do pociągu. W podróży starałem się jakoś ignorować ból, ale w domu okazało się, że moje nogi były dość mocno zakrwawione. Na szczęście poza bolesnym obtłuczeniem nic gorszego się nie stało. Poza tym przeciąga się remont balkonu, a całe mieszkanie pokrywa biały, drobny, ceramiczny pył od cięcia kafelków. Przypomina to trochę scenerię po wybuchu wulkanu. A z bardziej pozytywnych rzeczy. 
Wczoraj zobaczyłem film z USG mojej siostry. Prawdopodobnie będę miał siostrzenicę, choć to nie jest jeszcze pewne. Maleństwu chyba się nie podobało to podglądanie, bo zakrywało drobnymi rączkami twarz. Potem się jeszcze spotkałem ze znajomymi, których już prawie od roku nie widziałem. Ich trzyletni syn nadal nic nie mówi poza "mhhm" lub "Yyy Yyy". Cały czas jest niesamowitym urwisem niczym mały przenośny Armagedon. Wracając wczoraj wieczorem do domu nie musiałem oglądać meczu, by wiedzieć co się dzieje. Najpierw słyszałem  gwizdy i różne inne epitety wyrażające dezaprobatę, a po jakimś czasie z dziesiątków mieszkań wydobyły się okrzyki radości. 
Docierając do domu już się domyślałem remisowego wyniku meczu Polska-Rosja. Nie jestem kibicem. Piłka nożna mnie nie interesuje, ale ciekawie jest obserwować jak niemal cały kraj "oszalał". Dziś natomiast spędziłem pierwszy dzień w nowej pracy. Zdziwiłem się, że zostałem zaproszony do budynku, który przyśnił mi się kilka miesięcy temu (Ponaddźwiękowy tramwaj i monstrualny czołg). Nie wiem co z tego wyniknie. Szef jest bardzo zadowolony z tego co robię, dużo obiecuje, ale jakoś mu nie ufam. Ciągle krytykuje innych pracowników, gdy tylko nie ma ich w pobliżu. Przyszłość wszystko zweryfikuje...
A jeszcze na koniec zmieniając temat. Ostatnio wkręcił mi się ten utwór Janusza Radka, który jest muzyczną interpretacją wiersza Haliny Poświatowskiej o tym samym tytule.