Brałem udział w jakiejś grze terenowej. Miałem wrażenie, że
w tej grze rywalizacja miała drugorzędne znaczenie, a dużo ważniejsza była
współpraca i integracja . Wraz z grupą znajomych oraz kilku nieznajomych,
biegliśmy po pięknych, dzikich i niedostępnych terenach. Przypominały trochę podmokłe wzgórza i doliny,
które przemierzałem kiedyś w Irlandii.
Stoki pokryte wrzosami i ziołami udekorowane starymi drewnianymi płotami.
Wspólnymi siłami przeprawialiśmy się przez
strumienie i okrążaliśmy smagane
wiatrem, pofalowane tafle jezior. Napotykaliśmy na swej drodze liczne ruiny,
które ochoczo eksplorowaliśmy. W ruinach klasztoru porośniętych bujnym
bluszczem znaleźliśmy wejście do jaskini. Długi i ciemny korytarz doprowadził
nas w końcu do olbrzymiej komory w której bez trudu zmieściła by się
katedra.
Monumentalna sala pokryta była wspaniałymi i okazałymi kryształami. Emanowały
wewnętrznym, opalizującym blaskiem. Odniosłem wrażenie, że jeden z kryształów
poruszył się i ożył. Oderwał się od sklepienia i poszybował w naszym kierunku.
Łagodnie wylądował kilkanaście metrów od nas, kilkoma machnięciami skrzydeł
wytracając prędkość. Wielki i lśniący smok przyglądał się nam z
zainteresowaniem i
niepewnością. Jego ciało wydawało się na wpół przeźroczyste,
jakby krystaliczne. Było źródłem łagodnego szafirowego światła. Nagle jego
wnętrze przybrało barwę bursztynu. Blask szybko przemieścił się z klatki
piersiowej, przez szyję i opuścił imponującą paszczę płomienistą strugą. Chmura
ognia podpaliła kilka pobliskich kryształów. Zajęły się
ogniem i poczułem jakby
swąd topiącego się plastiku. Ktoś podbiegł z gaśnicą i ugasił kryształy.
Następnie skierował śnieżnobiałą chmurę w kierunku smoka. Płomień w jego
wnętrzu zgasł. Znieruchomiał w majestatycznej pozie i przemienił się w piękny
krystaliczny posąg. Usłyszałem
przytłumione brzęczenie. Nasilało się i po chwili z gardzieli
wyfrunęła wielka
mucha. Mogła mieć z dziesięć centymetrów. Zbliżała się do mnie z zamiarem
ataku. Instynktownie zacząłem bzyczeć, próbując naśladować wydawany przez nią
dźwięk. Znieruchomiała i wydawała się być zahipnotyzowana niczym wąż grą fakira
na flecie. Unosiła się niemal nieruchomo, próbując żądlić. Robiła
to jednak tak
wolno i niezdarnie, że bez problemu unikałem użądlenia. Wyjąłem strzykawkę i
wbiłem w jej odwłok. Mucha po chwili łagodnie opadła i zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz