Brałem udział w jakiejś grze terenowej. Miałem wrażenie, że
w tej grze rywalizacja miała drugorzędne znaczenie, a dużo ważniejsza była
współpraca i integracja . Wraz z grupą znajomych oraz kilku nieznajomych,
biegliśmy po pięknych, dzikich i niedostępnych terenach. Przypominały trochę podmokłe wzgórza i doliny,
które przemierzałem kiedyś w Irlandii.
Stoki pokryte wrzosami i ziołami udekorowane starymi drewnianymi płotami.
Wspólnymi siłami przeprawialiśmy się przez
strumienie i okrążaliśmy smagane
wiatrem, pofalowane tafle jezior. Napotykaliśmy na swej drodze liczne ruiny,
które ochoczo eksplorowaliśmy. W ruinach klasztoru porośniętych bujnym
bluszczem znaleźliśmy wejście do jaskini. Długi i ciemny korytarz doprowadził
nas w końcu do olbrzymiej komory w której bez trudu zmieściła by się
katedra.
Monumentalna sala pokryta była wspaniałymi i okazałymi kryształami. Emanowały
wewnętrznym, opalizującym blaskiem. Odniosłem wrażenie, że jeden z kryształów
poruszył się i ożył. Oderwał się od sklepienia i poszybował w naszym kierunku.
Łagodnie wylądował kilkanaście metrów od nas, kilkoma machnięciami skrzydeł
wytracając prędkość. Wielki i lśniący smok przyglądał się nam z
zainteresowaniem i
niepewnością. Jego ciało wydawało się na wpół przeźroczyste,
jakby krystaliczne. Było źródłem łagodnego szafirowego światła. Nagle jego
wnętrze przybrało barwę bursztynu. Blask szybko przemieścił się z klatki
piersiowej, przez szyję i opuścił imponującą paszczę płomienistą strugą. Chmura
ognia podpaliła kilka pobliskich kryształów. Zajęły się
ogniem i poczułem jakby
swąd topiącego się plastiku. Ktoś podbiegł z gaśnicą i ugasił kryształy.
Następnie skierował śnieżnobiałą chmurę w kierunku smoka. Płomień w jego
wnętrzu zgasł. Znieruchomiał w majestatycznej pozie i przemienił się w piękny
krystaliczny posąg. Usłyszałem
przytłumione brzęczenie. Nasilało się i po chwili z gardzieli
wyfrunęła wielka
mucha. Mogła mieć z dziesięć centymetrów. Zbliżała się do mnie z zamiarem
ataku. Instynktownie zacząłem bzyczeć, próbując naśladować wydawany przez nią
dźwięk. Znieruchomiała i wydawała się być zahipnotyzowana niczym wąż grą fakira
na flecie. Unosiła się niemal nieruchomo, próbując żądlić. Robiła
to jednak tak
wolno i niezdarnie, że bez problemu unikałem użądlenia. Wyjąłem strzykawkę i
wbiłem w jej odwłok. Mucha po chwili łagodnie opadła i zasnęła.Z tajemniczego świata Morfeusza wyrwane, oniryczne obrazy, przyobleczone w słowa...
środa, 12 lutego 2014
wtorek, 11 lutego 2014
Skutki uboczne...
Leczenie cytostatykami już trochę trwa, więc zaobserwowałem
pewne korelacje. Najgorzej czuję się mniej więcej dwa tygodnie po podaniu
potocznie nazywanej "czerwonej chemii". Jest to chyba najbardziej
toksyczny specyfik z tych, które mi podają. To po nim zazwyczaj wypadają włosy
i jest szczególnie toksyczny dla układu krążenia. Przypuszczam, że poprawna
nazwa to doksorubicyna. Pozostałe "chemie" to: bleomycyna, etopozyd,
cyklofosfamid, winkrystyna, prokarbazyna, prednizon i wiele leków osłonowych
oraz sterydowych. Mam wrażenie, że
właśnie te sterydy źle na mnie wpływają.
Powodują bezsenność, wpływają na psychikę (negatywne i realistyczne sny jeśli
już się uda zasnąć), powodują lekkie zwiększenie masy ciała i pogorszenie wzroku.
Od jutra według zaleceń zmniejszam dawkę i potem odstawiam. W ciągu ostatnich
kilku dni nastąpiło nałożenie się skutków ubocznych zarówno "czerwonej
chemii" (minęło kilkanaście dni od podania) i sterydów. Miałem bardzo
specyficzny, nieciekawy, realistyczny sen, mieszający się z rzeczywistością w
bardzo nieprzyjemny sposób. Mianowicie, śniło mi się, że pomagałem różnym duchom przejść jakąś skomplikowaną drogę, by je uwolnić. Przemierzaliśmy jakieś bagna, podziemia i krypty. Większość musiałem po prostu bezpiecznie przeprowadzić. Niektórym musiałem pomóc coś dokończyć. Pomogłem wszystkim, prócz jednemu. Nie byłem w stanie. Zgubiliśmy się.
Rozwścieczył się z tego powodu i postanowił mnie ukarać zsyłając na mnie ból i cierpienie. Będąc w stanie takiego półsnu, rozkojarzenia i skołowania zacząłem odczuwać przeraźliwy, jakby rozrywający ból we wnętrzu śródpiersia. Towarzyszył temu też ból mięśni i stawów, zwłaszcza kolanowych, dziąseł, ucha wewnętrznego, skroni i przede wszystkim bardzo intensywny kręgosłupa, tuż powyżej kości ogonowej. Do tego doszło okropne rozwolnienie. Objawy bardzo podobne do tych, które wystąpiły również po dwóch tygodniach po podaniu "czerwonej chemii" za pierwszym razem. Wtedy śniło mi się, że lekarka wysłała mnie na operację do jakiegoś chińczyka. Chińczyk podszedł wtedy do mnie trzymając w dłoni wielki drut, taki jak do robienia na drutach. Wbił mi go przez gałkę oczną i wykonał operację na mózgu, po prostu w nim gmerając. Wszystko bez znieczulenia. Obudziłem się z lękiem, że ten chińczyk cięgle, gdzieś jest i tylko się czai w ciemności, by jeszcze na mnie poeksperymentować. Na szczęście te najgorsze objawy bólowe nie trwają za długo i po dwóch trzech dniach czuję się dużo lepiej. Nie biorę środków przeciwbólowych, ponieważ od leczenia oberwała trochę wątroba. Mam bardzo podwyższony poziom enzymów wątrobowych (aminotransferazy alaninowej) do 160. Norma jest do 41. Widząc ilość leków, które i tak muszę połykać, wolę jej już bardziej nie obciążać i po prostu jakoś przetrwać te gorsze dni. Lekarze w przypadku bólu zalecają paracetamol, ponieważ nie wpływa na działanie innych podawanych leków, ale wyczytałem, że ma silne działanie hepatoksyczne. Jeśli kogoś zaniepokoiłem, to pragnę nadmienić, że pomimo tych niedogodności trzymam się całkiem dobrze. Bez większych problemów dochodzę w końcu do siebie po każdym cyklu chemii. Psychicznie też jestem silny i pełen optymizmu na przyszłość. Stosuję odpowiednią dietę oszczędzającą wątrobę i w miarę możliwości niwelującą skutki uboczne leczenia. Wykonuję codziennie umiarkowane ćwiczenia fizyczne (Tai Chi), dzięki czemu sukcesywnie odzyskują formę. Mam też subiektywne wrażenie, że leczenie przebiega pomyślnie i guzy się zmniejszają. Pewność uzyskam pod koniec miesiąca jak zostanie wykonane kontrolne badanie PET (Pozytonowa Tomografia Emisyjna).
Subskrybuj:
Posty (Atom)