Schodziłem ze wzgórza, przyjemnie ogrzewany promieniami
słońca. Przysiadłem na zboczu pokrytym miękką trawą i obserwowałem samoloty
lądujące na lotnisku. Po jakimś czasie dostrzegłem samolot jakiego nigdy
wcześniej nie widziałem. W miejscu tylnych małych skrzydeł miał skrzydła takie
jak z przodu. Długie i szerokie. Był wielkości Jumbo Jeta i półprzezroczysty,
jakby był zbudowany z kryształu. Tylna para skrzydeł ciągle się odkształcała i
falowała, jakby to one były napędem tej maszyny. Podchodził do lądowania bardzo
wolno, znacznie wolniej niż inne samoloty, zwłaszcza tej wielkości. W końcu
łagodnie osiadł na pasie startowym.
Wracając do miasta odniosłem wrażenie, że
jeszcze w nim nie byłem. Zapadła noc. Wspinałem się wzdłuż stromej ulicy i
doszedłem do kamienicy, gdzie miała mieszkać moja znajoma z Irlandii. Nie
wiedząc które to mieszkanie postanowiłem popytać sąsiadów. Wszedłem na ostatnie
piętro i nacisnąłem przycisk dzwonka. Drzwi otworzył mi mężczyzna po
pięćdziesiątce w poplamionym podkoszulku, a za nim stała jego żona w szlafroku.
Wpuścili mnie i zapytałem o moją przyjaciółkę podając jej imię i pokazując
zdjęcie.
Kobieta odpowiedziała piskliwym głosem, popalając papierosa, że owszem
mieszkała piętro niżej, ale się wyprowadziła. Zapukałem więc do odpowiednich
drzwi. Otworzyła mi kobieta z wałkami na głowie, która powiedziała mi, że nic
nie wie. Wyszedłem wiec zrezygnowany. Zaczepił mnie łysy, podchmielony
dresiarz, który chciał się bić, lecz udało mi się uciec.