Wiadomość o czyjejś śmierci zawsze wywołuje szok i
zaskoczenie pomimo tego, że jest pewna i czeka każdego z nas. Przez całe życie
próbujemy się na nią przygotować i jakoś z nią oswoić. Jest to bardzo trudna
lekcja i niezwykle ciężko jest się pogodzić z przemijalnością naszej egzystencji.
Nie ma pewności, że istnieje coś po śmieci, jest tylko wiara. Życie jest więc
czymś pewnym, czymś, czego stale doświadczamy i nawet jeżeli jest ciężkie, to
warto żyć. Każdy nawet największy problem da się rozwiązać.
Z jakieś dwa tygodnie temu dowiedziałem się, że mój znajomy
się powiesił. Tak naprawdę nie wiem co go do tego skłoniło. Podobno zrobił to z
powodu dziewczyny, ale nie zostawił żadnego listu. Był młody, miał 26 lat. Przykro
mi, że wybrał tak ostateczne rozwiązanie. Tak naprawdę najbardziej skrzywdził swoją
najbliższą rodzinę i znajomych. Znam jego rodziców. Jego matka często opiekowała
się moją kuzynką. Kuzynka nawet o tym nie wie i myśli, że wyjechał do Anglii.
W poniedziałek dowiedziałem się o śmierci mojego wujka, u
którego spędzałem każdego Sylwestra, odkąd pamiętam. Mieszkał w tym samym
mieście i dość często go odwiedzaliśmy całą rodziną. Był człowiekiem bardzo
życzliwym, zawsze pogodnym i uśmiechniętym. Takim go zapamiętam. Wczoraj odbył
się pogrzeb. Zmarł po długiej i wyniszczającej chorobie. Śmierć okazała się więc dla niego końcem cierpienia.
W ciągu kilku ostatnich dni zjechała się
rodzina z całego kraju. Osobiście zniosłem to wszystko lepiej niż się spodziewałem.
Przygnębienie i smutek powoli się ulatniają i staram się nie pielęgnować tych uczuć.
Funkcja „rodzinnego fotografa” pozwoliła mi się zdystansować podczas pogrzebu i
skupić na samej czynności fotografowania. Teraz czuję się ekstremalnie
zmęczony. Nie spałem ostatnio za wiele, a i pogoda wywołuje znużenie. Spróbuję
więc teraz zasnąć z nadzieją, że to już koniec smutnych wiadomości w
najbliższym czasie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz