Na trawiastym pasie startowym stał samolot. Był to czerwony dwupłatowiec z wielkim śmigłem z przodu. Podszedłem do niego i zająłem jedyne wolne miejsce z tyłu. Z przodu siedziała już moja przyjaciółka P. ubrana na zielono z czerwonymi elementami. Ktoś krzyknął kontakt i mocno zakręcił śmigłem. Uruchomiłem silnik, który zaczął bardzo głośno terkotać w charakterystyczny sposób. Powoli ruszyliśmy i miarowo nabieraliśmy prędkości. W
pewnym momencie oderwaliśmy się od ziemi i poszybowaliśmy wysoko w kierunku nieba, Długie czerwone włosy P. powiewały od pędu powietrza i smagały moją twarz. Coś krzyczała uśmiechając się, ale silnik i wiatr wszystko skutecznie zagłuszały. Pod nami przemykały pola, lasy, rzeki i jeziora. Gdy słońce
zaczęło zbliżać się do horyzontu, a niebo przybrało pomarańczowo- różowawe odcienie, wylądowaliśmy. Poszliśmy na spacer i doszliśmy do centrum miasta. Zbliżyliśmy się do przejścia dla pieszych przez tory tramwajowe i ulicę. P. jak to ma w zwyczaju, ani myślała o zatrzymaniu się, pomimo czerwonego światła dla pieszych. Złapałem ją za kurtkę i mocno pociągnąłem do siebie. Zrobiłem to w ostatniej chwili. Tuż przed P. z dużą prędkością śmignął tramwaj. Zarówno ja jak i P. byliśmy
przerażeni. Przytuliła się do mnie mocno i rozdygotanym głosem wycedziła cicho „dziękuję…”, a po chwili odsunęła się odrobinę. Spojrzała mi w oczy i tym razem pewniej i spokojniej powiedziała: „Kocham Cię” po czym namiętnie mnie pocałowała… Obudziłem się zaskoczony tym wyznaniem…
Z tajemniczego świata Morfeusza wyrwane, oniryczne obrazy, przyobleczone w słowa...
piątek, 20 czerwca 2014
czwartek, 19 czerwca 2014
Zakończenie leczenia...
Zakład Teleradioterapii by DT |
"Rozbieralnia" :D by DT |
Radioaktywność by DT |
"Murghi Tikka Masala" by DT |
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Magia latania
Przepełniony magiczną mocą mogłem się wznosić wyłącznie ze sprawą siły woli. Było to czymś naturalnym jak oddychanie. Niestety coś się zmieniło i utraciłem tę zdolność. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem ludzi przy pętli autobusowej. Stali w rzędzie na przystanku w oczekiwaniu na rychły przyjazd autobusu. Nagle wszyscy zaczęli się
wznosić w powietrze na wysokość kilku metrów. Robili to wolno, jak balony, w sposób niezwykle chaotyczny i nieskoordynowany, wymachując niezdarnie kończynami. Bez wątpienia byli zaskoczeni tym faktem i nie potrafili nad tym zapanować. Udałem się do jakiejś wieży, gdzie spotkałem swojego kolegę Szymona. Ponoć też potrafił latać i również utracił tą zdolność. Powiedział,
że wszyscy których znał, też ją stracili, ale za to zaczęły się pojawiać anomalie w różnych częściach miasta. Postanowiłem zejść z wieży i zgromadzić wszystkich, którzy utracili te zdolności. Z wieży schodziło się spiralną pochylnią. Z jednej strony pochylni był chodnik z jednolitego piaskowca, a z drugiej spływał jakby szmaragdowej barwy strumyk. Ciecz jakby emanowała swoim własnym krystalicznym blaskiem. Coś w niej dostrzegłem, jakby
dziesięciocentymetrowy dysk tuż pod powierzchnią. Wszedłem boso i poczułem jakby elektryczne mrowienie. Ciecz łaskotała mnie lekko płynąc żwawym nurtem. Sięgała mi do kostek. Wyciągnąłem przedmiot z dna. Był to jakby srebrny medalion lub moneta, zamknięta w szczelnej plastikowej obudowie. Obudziłem się…
Subskrybuj:
Posty (Atom)